niedziela, 26 stycznia 2014

A to życie właśnie

Pełen trudnych emocji tydzień dobiega właśnie końca. Kto przeżywał zapowiedziane zwolnienia grupowe w firmie, kto czekał z bijącym sercem i bolącym żołądkiem, czy w godzinie zero telefon zadzwoni właśnie na jego biurku, ten wie co mam na myśli. Tym razem jeszcze złowroga fala zwolnień nie zmyła mnie z pokładu korporacji. Zastanawiałam się, czy to dobrze, a może jednak nie... Przestałam mieć wątpliwości, gdy zajrzałam do ofert na stronie Urzędu Pracy. Za taką płacę przeżyć się w mieście nie da, wystarczy tylko na miesięczne opłaty, a co do garnka włożyć? No chyba, że zapomni się zupełnie o tym, że człowiek studia różne pokończył i pójdzie pracować do sklepu, tam nieco lepiej płacą, niż w biurze, więc na bilet kwartalny i chleb by jeszcze kasa była. Dlatego nie chcę słuchać medialnych bajań, jak to jest coraz lepiej, bezrobocie maleje, gospodarka się powoli rozwija... Niech ktoś to powie moim koleżankom i kolegom, którzy jutro nie muszą już wcześnie do pracy wstawać, nie muszą się spieszyć, bo dokąd?

W okresach silnego stresu przydają się "zagłuszacze" i "pocieszacze". Dzięki tym pierwszym zyskuje moje mieszkanie, a przez te drugie traci mój żołądek i odporność. Jak zwykle, gdy mi źle i miejsca sobie nie mogę znaleźć, by za dużo nie myśleć, rzuciłam się w wir prac domowych. Na pierwszy ogień poszła choinka - po czterech tygodniach mieszkania pod wspólnym dachem, przyszła pora pożegnania. Zabawki powędrowały do pudeł, igły pieczołowicie otrząsnęłam, zebrała się ich duża torba - posłużą jakiejś kwasolubnej roślince latem na działce jako ściółka, a suchy kikut drzewka trafił pod śmietnik, bo trudno by go było w bloku przechowywać na wiosenne pieczenie kiełbasek na ognisku ;)


W pokoju zrobiło się jaśniej, przestrzenniej. Zaraz pojawiły się "pocieszacze" - te najmilsze, to kwiaty. Stulone jeszcze główki hiacyntów za kilka dni "wybuchną" kolorem i zapachem, obiecując, że wiosna już coraz bliżej :)



Było też niestety pocieszanie się przez żołądek. Do najłagodniejszych form zaliczam galaretki, więc przepisem na taki deser podzielę się z Wami.

Galaretka mleczna

Składniki:
1 opakowanie ciemnoczerwonej galaretki (wiśniowa, z czarnej porzeczki)
2 pełne łyżeczki żelatyny
400 ml kefiru lub zsiadłego mleka (w temperaturze pokojowej)
łyżka cukru pudru
cukier waniliowy
konfitura z wiśni

Galaretkę przygotowujemy zgodnie z przepisem na opakowaniu, wylewamy ją na płaski talerz lub półmisek i schładzamy. Żelatynę rozprowadzamy w pół szklanki wrzącej wody (lub mleka). Kefir miksujemy z cukrem pudrem i cukrem waniliowym, następnie wlewamy wąskim strumykiem wlewamy rozpuszczoną i ostudzoną żelatynę, chwilę jeszcze miksujemy, aż całość nieco się spieni. Na spód salaterki kładziemy trochę wiśni osączonych z soku, zalewamy połową mlecznej galaretki, wstawiamy na chwilę do lodówki, by nieco zgęstniała. Następnie czerwoną galaretkę kroimy w kostkę, wysypujemy na pierwszą warstwę mlecznej galaretki i zalewamy pozostałą porcją. Na wierzchu układamy pozostałe konfitury. Schładzamy.



I w taki to sposób dotrwałam do weekendu, kiedy organizm nareszcie mógł odreagować całotygodniowe napięcie. W piątek wieczorem czułam każdy mięsień, a w sobotę pojawiły się pierwsze symptomy przeziębienia. W ruch poszedł czosnek, maliny, syrop z sosny i jakoś choróbsko udało się opanować. Ale żeby nie było mi za dobrze, to wywinęłam dziś "orła" na ulicy uderzając kością biodrową w krawężnik. Przesiedziałam więc w domu resztę dnia okładając mrożonkami spuchnięte i posiniaczone "przyległości" ;)
No tak, dziwić się temu wypadkowi nie należy, wszak zima do nas tydzień temu przyszła! I od razu mroźna i groźna, ale w kusej białej sukience. We wczorajszym cudnym słońcu przyglądałam się warszawskim chodnikom. Pamiętam, jak kilka lat temu zimą wyjechałam służbowo do Krakowa i nie mogłam się nadziwić, że tam breja na ulicach, bo nikt ich nie odśnieża. Przyzwyczaiłam się od dzieciństwa i uznałam to za normę, że od rana słychać szuranie łopaty, którą pod blokiem gospodarz usuwał śnieg, by mieszkańcy domu mogli bezpiecznie pobiec do pracy. Tak było przez kilkadziesiąt lat, że albo chodnik odśnieżony, albo przynajmniej posypany piaskiem. W ostatnich latach coś się w tej materii i u nas zmieniło. Na mojej uliczce, przy której obecnie mieszkam, nigdy nie widziałam usuniętego śniegu. Podczas wczorajszego spaceru przyglądałam się natomiast następującemu zjawisku: po jednej stronie ulicy chodnik czysty i suchy, po drugiej lśniąca tafla lodu, na której łyżwy bardziej były przydatne, niż buty. Jedni gospodarze dbają, inni... podejrzewam, że w tych blokach, o których otoczenie i bezpieczeństwo nikt nie dba, gospodarza po prostu nie ma. Kolejny zawód, który odchodzi do lamusa, a szkoda. Coraz częściej spółdzielnie i wspólnoty mieszkaniowe korzystają z usług firm sprzątających, a wiadomo, że tacy pracownicy na godziny nie będą dbali o blok, jak o swoje własne miejsce zamieszkania. 
Wieczorem pogoda się zmieniła, śnieg sypał całą noc i dzień. Zrobiło się pięknie, czysto, rośliny dostały upragnioną pierzynkę, więc mogą spać spokojnie, ale na przechodniów czekają niespodzianki - lód pod białym puchem. Takich "fikających" jak ja, było dzisiaj na ulicach znacznie więcej :(



Mam nadzieję, że nowy tydzień będzie dla nas wszystkich łaskawy i przyniesie ze sobą dużo miłych niespodzianek. Zdrowia i pogody ducha życzę Wam na nadchodzące dni :) I budzących uśmiech i nadzieję kolorów wokół  - zostawiam więc Wam na do widzenia roześmiane fiołkowe buźki z mojego parapetu :)




12 komentarzy:

  1. ...nie pisze sie tak, jak się cierpi...
    pisze sie tak, jak nie jest.

    Dobrze,ze w ogóle piszesz, lubię blogi ZE SŁOWEM,
    rzadko sie zdarzają, a może ja za mało szukam...?
    sama kiedyś pisałam...i na pewno jeszcze pisać będę...
    czuje to ,
    wierzę w to,
    pragnę tego...,
    tylko problemy przegonię...
    tylko się z nimi uporam...
    jeszcze nie dzisiaj,
    JUTRO...

    M.Arta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwagi, kochana! Pisz, to pomaga, przecież wiesz...

      Usuń
  2. W dzisiejszych czasach dużo odchodzi do lamusa.Podobno kiedyś było źle,ale teraz jest jeszcze gorzej.Ja mam 3 dorosłych synów i pojęcia nie mam jaka będzie ich przyszłość bo z pracą kiepsko.Jak już to tylko za najniższą krajowa i na umowę zlecenie.Jednak trzeba jakoś wytrwać.Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, trzeba się trzymać - głowa do góry i już! Wierzę, że przyjdą lepsze czasy dla nas i dla Twoich synów :)

      Usuń
  3. Kiedy odkryłam dziś rano Twój nowy post , po przeczytaniu wstępu o trudach i koszmarach tygodnia , serce zaczęło mi tak łomotać, że wypita parę chwil wcześniej kawa , podeszła mi z powrotem do gardła.
    Wróciły wspomnienia i koszmar wszelkich przeżyć , które mnie niestety nie ominęły.Urzędy Pracy , to dopiero instytucje. Niestety odniosłam wrażenie , że działają na przekór człowiekowi.Nie znalazłam w ich gmachu żadnej pokrewnej duszy , która zechce Cię wesprzeć.
    Utrata pracy po urodzeniu dziecka i zderzenie z postacią byłego szefa w osobie męskiego szowinisty , który pluje Ci prosto w oczy i wykłada argumenty ile straciłaś w jego oczach i ile jesteś warta jako pracownik-matka z małym dzieckiem na dokładkę , doprowadziły mnie do załamania.
    Znalazłam wiele programów urzędowych , które rzekomo aktywizują matki . Ale to za przeproszeniem jest totalne bagno.Istnieją tylko na papierze . Pani we wspomnianym urzędzie przykłada ci pod nos ministerialne zapiski , że jednak są inne grupy społeczne mają pierwszeństwo wsparcia z ich strony, a że nie chcą z nich korzystać( bo po 50 wolą siedzieć już na zapomogach , aniżeli podjąć pracę) , to już nikogo nie obchodzi. Także przeleciała mi koło nosa możliwość odbycia stażu w instytucji , która zechciałaby mnie zatrudnić ze stanowiskiem na dofinansowanie.Czyli z łaskawością UP.
    A o pracę u nas bardzo trudno, nawet na kasie w przysłowiowym markecie .Ludzie pracują za najniższą stawkę krajową , dojeżdżając do pracy nawet rowerami , bo nie do każdej pobliskiej wsi PKS dociera . Bezrobotnych masa.
    I ja skończyłam jak taka pospolita bieda, dostając miesięcznie 560 zł na utrzymanie .Pokazałabym byłemu szefowi jak wielką sztuką jest zadbanie o dom, dwójkę dzieci , spłacanie kredytu mieszkaniowego za taką kasę.Teraz to ja mogę nauczyć go ekonomii i organizacji pracy.
    Dużo straciłam, bo nerwy i stres , który przeżywałam walcząc o swoje ( pod groźbą złych referencji chciał mnie zmusić do zrezygnowania z odprawy - nie dałam się , nie miał do tego prawa), zniszczyły mi zdrowie.Odkryłam jakie rzeczywiście znaczenie ma posiadania męża w domu.
    I w zasadzie dzięki temu wszystkiemu , po czasie zrozumiałam, że chcę , aby moje życie zależało tylko ode mnie. Zaczęłam budować się nowo. I jestem chyba już silniejsza .Mam nadzieję, że starczy mi sił, by przetrwać , to co jeszcze przede mną .
    Kiedy znalazłam Twój blog i zaczęłam go sobie poczytywać , wszystkie wpisy podziałały na mnie bardzo uspokajająco. I właściwie wówczas pomyślałam sobie , że może i ja zacznę pisać o tym co kocham , czyli o ogrodach i kwiatach (choć pisarka ze mnie żadna). I masz rację , pisanie pomaga .Dla mnie stało się autoterapią.
    Wielu ludzi gardzi taka formą życia, wywnętrzniania się w sieci , ale dzięki temu , że odkryłam świat blogerów , poznałam ich namiastkę życia , na swoje spojrzałam i innej perspektywy.
    Dzięki Wam za to, że jesteście , gdziekolwiek jesteście.



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kate, przykro mi, że przywołałam Twoje tak bolesne wspomnienia. A jednocześnie cieszę się, że napisałaś o sobie - dla mnie to dużo znaczy. Cieszę się, że dostrzegasz, jak trudną drogę przeszłaś i to że wyszłaś z niej zwycięsko! Życie to nie raj, trudności będą, nie można się spodziewać czegoś innego, ale ważne jak sobie z nimi radzimy. Ty wybrałaś to, co w moich oczach najważniejsze - rodzinę :) Ufam, że Twój szef zda sobie kiedyś sprawę z tego, jak głupio się zachował, a poczucie winy i wstydu pomogą mu zmienić się i zrobić wiele dobrego w tym świecie.
      Sama mam mieszane uczucia co do "wywnętrzania się" w sieci, jednak każdy z nas sam decyduje ile o sobie pisze, co pokazuje. Dla mnie ten światek był i jest bardzo pomocny, inspirujący, dlatego cieszę się, że do niego należę :) Najważniejsze, żeby nie zastępował nam relacji z żywymi ludźmi, których można uściskać i przytulić :) Patrząc na tych moich kilka lat wstecz w sieci, muszę przyznać, że spotkało mnie z tej przyczyny wiele dobrego, więc jeśli miałabym podsumować, czy warto, to tak - warto! Zachęcam Cię więc do spróbowania, ale to Ty musisz czuć, że tego chcesz. Pozdrawiam bardzo serdecznie :)

      Usuń
  4. Nieprzeżywania więcej chwil w oczekiwaniu na dzwonek telefonu, który wywraca życie do góry nogami. Samo czekanie jest koszmarem.
    Pisz, czasem pisanie w kosmos pomaga.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dwa lata temu też przez to przeszłam - firma z "pomocą" włodarzy miasta zaprzestała działalności, a ja po 30 latach pracy - pół roku bez pracy - żeby nie wpaść w dołek zaczęłam pisać bloga. Praca się znalazła i to w wyuczonym zawodzie, a blog pozostał - wsiąkłam na całego. Można by powiedzieć, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - przynajmniej w moim przypadku. Chyba lepiej, że to było pisanie niż łasuchowanie, bo po takich deserkach jak pokazałaś można by popaść w inny rodzaj deprechy :) U mnie też przymroziło i "przylodziło", bo tylko główna droga ma przywilej być odśnieżaną - resztą sami musimy się zajmować, ale udało mi się utrzymać w pionie. Mam nadzieję, że Twoje siniaczki znikną nie pozostawiając śladów, bo wiosna tuż tuż i działeczka czeka :)))
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  6. Miłe wiosenne akcenty, a galaretka super zdrowa. Biało jeszcze troszkę będzie, a nieodśnieżone chodniki trzeba zgłaszać no władz miasta, czy Straży Miejskiej- takie zaniedbania są karalne.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie już takie stresy nie czekają, bo jestem na emeryturze. Spotkało to jednak kilka dni temu moją córkę. Zlikwidowano zakład, gdzie pracowała :( i szuka pracy. Galaretką osłodziłaś te smutne i dla mnie chwile. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Z takimi pocieszaczami da się przeżyć każdą klęskę. Niemniej jednak nie zazdroszczę Ci stresu i choroby. Mam nadzieję ,że już po kryzysie.

    OdpowiedzUsuń