Jak co roku zadziwia mnie i zachwyca przyroda budząca się do życia - niby za każdym razem wszystko przebiega tak samo, ale niezmiennie od kilkudziesięciu lat pochylam się z czułością nad pierwszymi przejawami wiosny, nad rozwijającym się listkiem, kolorowym kwiatkiem, jak nad niespotykanym cudem. Bo to chyba jest cud, prawda? Tyle przyjemności z każdego zielonego ździebełka :) W jednej chwili chce mi się skakać z radości i na klęczkach dziękować Bogu za to, co tak pięknie stworzył.
Jak większość ogrodników i ogrodniczek w tym kraju, piękną, ciepłą sobotę spędziłam na pracach działkowych. Tak dużo zmieniło się przez ten tydzień! Ziemia jeszcze ugina się pod stopami, ale woda już opadła. Od furtki przywitały mnie swoimi radosnymi kolorami rozsiane tu i ówdzie kępki kwiatów, odnalazły się tulipany, o których istnienie obawiałam się podczas zeszłotygodniowego pobytu, co więcej urosły ładnych kilka centymetrów - tak szybko??? Przylaszczki i stokrotki same wybierają sobie miejsca do zasiedlenia - obecnie nie ma ich wcale tam, gdzie je posadziłam, za to, nie pytając mnie o zdanie, rozsiały się w różnych niespodziewanych miejscach. Patrząc wczoraj na nie zaskoczona, miałam wrażenie, że łobuzersko puszczają do mnie oko ;) Cudownie jest :))))
W tych okolicznościach dałam spokój drzewom - na razie, bo dzięki podpowiedzi Maszki wkrótce zamierzam się zaopatrzyć w nowe narzędzie i wyruszyć na wyżyny moich drzew. A póki co przy pomocy sekatora, sierpa (tak! bardzo przydatny :)) i grabi starałam się poszerzyć przestrzeń życiową gramolących się z ziemi roślinek - nie po to by było sterylnie, absolutnie nie, lecz by miały więcej powietrza i światła :)
Nie tylko ja byłam zapracowana! Miałam ogrodowych pomagierów, których z przyjemnością przedstawiam :)
Widzicie wśród przebiśniegów pszczółkę? - zauważyłam tylko jedną, natomiast trzmiele (bo to chyba one?) były wszędzie, oblatywały każdy, nawet najmniejszy kwiatek. Najbardziej rozbroił mnie ten powyżej. Był już chyba tak objedzony, że nie latał, ale z trudem, cały umorusany pyłkiem, gramolił się z kwiatka na kwiatek, a gdy stoczył się na dno kielicha, przywierał do źródła nektaru rozpłaszczony, rozkraczony niezgrabnie - prawdziwie rzymskie ucztowanie w pozycji leżącej :)
Ciekawa jestem, czy uda się Wam dostrzec, kto buszuje na poniższych zdjęciach?
Tak, to cytrynek we własnej osobie. Podpowiem, że na pierwszym zdjęciu ukrył się pod pierwszym z prawej strony przebiśniegiem :)
A ten czarny kiciuś, to właściwie nie wiadomo gdzie cały dzień był i co robił - przynajmniej nie przeszkadzał - w każdym razie postanowił wrócić na popołudniową siestę. Piszę "wrócić", gdyż podobno wraz z drugim towarzyszem całą zimę przemieszkali na altankowym parapecie. A teraz, gdy mnie zobaczył, to tylko zrobił zdziwioną minę: co ona robi na moim terenie? Tak, często mam wrażenie, że to ja jestem tutaj gościem, że ta ziemia należy do innych mieszkańców :)
Mnóstwo ptaków uganiało się wśród gałęzi, bawiły się, szczebiotały, dokazywały tak szybko, że pomimo szczerych chęci i sporej dawki cierpliwości, nie udało mi się żadnego z nich sfotografować, były zdecydowanie szybsze od mojego aparatu :(
Pogodynka zapowiedziała właśnie opady śniegu na kolejny weekend, więc jeśli prognoza się sprawdzi, to przez kolejne przynajmniej 3 tygodnie prace ogrodowe będę zmuszona zawiesić. Dlatego tym bardziej cieszą mnie te zdjęcia i widok pierwszego wiosennego bukieciku z własnej grządki. A skoro wiosenne kwiatki, to i obrusik w podobnej tonacji - uwielbiam te kolory :) :) :)
Udanego tygodnia wszystkim życzę i serdecznie dziękuję za odwiedziny oraz pozostawiane komentarze :)
D.