niedziela, 25 marca 2012

Piękny jest świat :)

Jak co roku zadziwia mnie i zachwyca przyroda budząca się do życia - niby za każdym razem wszystko przebiega tak samo, ale niezmiennie od kilkudziesięciu lat pochylam się z czułością nad pierwszymi przejawami wiosny, nad rozwijającym się listkiem, kolorowym kwiatkiem, jak nad niespotykanym cudem. Bo to chyba jest cud, prawda? Tyle przyjemności z każdego zielonego ździebełka :) W jednej chwili chce mi się skakać z radości i na klęczkach dziękować Bogu za to, co tak pięknie stworzył.




Jak większość ogrodników i ogrodniczek w tym kraju, piękną, ciepłą sobotę spędziłam na pracach działkowych. Tak dużo zmieniło się przez ten tydzień! Ziemia jeszcze ugina się pod stopami, ale woda już opadła. Od furtki przywitały mnie swoimi radosnymi kolorami rozsiane tu i ówdzie kępki kwiatów, odnalazły się tulipany, o których istnienie obawiałam się podczas zeszłotygodniowego pobytu, co więcej urosły ładnych kilka centymetrów - tak szybko???  Przylaszczki i stokrotki same wybierają sobie miejsca do zasiedlenia - obecnie nie ma ich wcale tam, gdzie je posadziłam, za to, nie pytając mnie o zdanie, rozsiały się w różnych niespodziewanych miejscach. Patrząc wczoraj na nie zaskoczona, miałam wrażenie, że łobuzersko puszczają do mnie oko ;) Cudownie jest :))))












W tych okolicznościach dałam spokój drzewom - na razie, bo dzięki podpowiedzi Maszki wkrótce zamierzam się zaopatrzyć w nowe narzędzie i wyruszyć na wyżyny moich drzew. A póki co przy pomocy sekatora, sierpa (tak! bardzo przydatny :)) i grabi starałam się poszerzyć przestrzeń życiową gramolących się z ziemi roślinek - nie po to by było sterylnie, absolutnie nie, lecz by miały więcej powietrza i światła :)








 


 





Nie tylko ja byłam zapracowana! Miałam ogrodowych pomagierów, których z przyjemnością przedstawiam :)








Widzicie wśród przebiśniegów pszczółkę? - zauważyłam tylko jedną, natomiast trzmiele (bo to chyba one?) były wszędzie, oblatywały każdy, nawet najmniejszy kwiatek. Najbardziej rozbroił mnie ten powyżej. Był już chyba tak objedzony, że nie latał, ale z trudem, cały umorusany pyłkiem, gramolił się z kwiatka na kwiatek, a gdy stoczył się na dno kielicha, przywierał do źródła nektaru rozpłaszczony, rozkraczony niezgrabnie - prawdziwie rzymskie ucztowanie w pozycji leżącej :)
Ciekawa jestem, czy uda się Wam dostrzec, kto buszuje na poniższych zdjęciach?



Tak, to cytrynek we własnej osobie. Podpowiem, że na pierwszym zdjęciu ukrył się pod pierwszym z prawej strony przebiśniegiem :)


A ten czarny kiciuś, to właściwie nie wiadomo gdzie cały dzień był i co robił - przynajmniej nie przeszkadzał - w każdym razie postanowił wrócić na popołudniową siestę. Piszę "wrócić", gdyż podobno wraz z drugim towarzyszem całą zimę przemieszkali na altankowym parapecie. A teraz, gdy mnie zobaczył, to tylko zrobił zdziwioną minę: co ona robi na moim terenie? Tak, często mam wrażenie, że to ja jestem tutaj gościem, że ta ziemia należy do innych mieszkańców :)
Mnóstwo ptaków uganiało się wśród gałęzi, bawiły się, szczebiotały, dokazywały tak szybko, że pomimo szczerych chęci i sporej dawki cierpliwości, nie udało mi się żadnego z nich sfotografować, były zdecydowanie szybsze od mojego aparatu :(


Pogodynka zapowiedziała właśnie opady śniegu na kolejny weekend, więc jeśli prognoza się sprawdzi, to przez kolejne przynajmniej 3 tygodnie prace ogrodowe będę zmuszona zawiesić. Dlatego tym bardziej cieszą mnie te zdjęcia i widok pierwszego wiosennego bukieciku z własnej grządki. A skoro wiosenne kwiatki, to i obrusik w podobnej tonacji - uwielbiam te kolory :) :) :)

 


Udanego tygodnia wszystkim życzę i serdecznie dziękuję za odwiedziny oraz pozostawiane komentarze :)
D.

wtorek, 20 marca 2012

Nowy sezon ogródkowy uważam za otwarty :)


Wiosna przywitała nas dzisiaj zimnym wiatrem, słońce walczyło z chmurami o pierwszeństwo na nieboskłonie i przegrało, ale jeśli zaufać temu, co mówią meteorolodzy, to nie na długo! 
Jednak miniony weekend był tak piękny, wiosenny, pełen słońca, że z niedowierzaniem spoglądałam w kalendarz i na termometr - lubię takie dni, gdy jeszcze nie jest gorąco, słońce nie praży, ptaki śpiewają, a ziemia zaczyna pachnieć :) W sobotę udało mi się dotrzeć na działkę - po raz pierwszy po zimowej przerwie. Co prawda po drodze dwukrotnie zamykałam oczy przejeżdżając przez błoto, nie chcąc chyba patrzeć jak będę w nim grzęzła... Właściwie, to nie rozumiem tej potrzeby zamykania oczu w takich sytuacjach - też tak macie? ;) Dojechałam jednak szczęśliwie, zrobiłam przegląd w "obejściu" - wszak pańskie oko konia tuczy - i ochoczo zabrałam się do roboty. Strat po zimie jeszcze nie widać, jeżeli nie liczyć np. pnia mirabelki zrytego od góry do dołu przez pracowitego dzięcioła - wnioskuję z tego, nie wiem czy słusznie, że z drzewa raczej nic nie będzie. Już w ubiegłym roku wyglądało na utopione, co prawda usiłowało jeszcze w maju puszczać na końcach gałązek listki, ale potem przyszła druga, prawie 3-miesięczna fala wody, więc... Ale nie będę uprzedzać faktów, czekam cierpliwie, za kilka tygodni okaże się czy trzeba któreś z drzew typować do ścięcia. Oby jak najmniej. 
O porządkach na rabatkach na razie nie było mowy, bo grunt się jeszcze ugina pod stopami, tu i ówdzie kałuże, główna ścieżka przypomina stojący strumień, a w miejscu po pryzmie kompostowej, z której jesienią wybrałam ziemię, mam... wymarzone oczko wodne na 30 cm głębokie i teraz dla odmiany marzę, żeby woda z niego jak najszybciej opadła - i jak tu dogodzić kobiecie? Generalnie zieleni jeszcze jak na lekarstwo, raczej jesienny szum uschniętych traw dominuje, lecz tu i ówdzie jakieś niewielkie oznaki wiosennego ruchu widać: zakwitły przebiśniegi, krokusy i część żonkili mozolnie wychyla główki z błota, no ale gdzie się podziały tulipany??? Pocieszam się, że może jakieś późniejsze odmiany kupiłam, i że za tydzień lub dwa i one dadzą o sobie znać...  



Hmm... jeden krokusik zakwitł, ale jest tak mikroskopijny, że mój aparat nie mógł na nim złapać ostrości, więc musicie uwierzyć mi na słowo, że to przedstawiciel gatunku...


Cóż było robić - pobieliłam jeszcze raz pnie drzew, a następnie złapałam za sekator, piłę typu lisi ogon i postanowiłam przetrzebić jabłonie. Drzewa owocowe mam stare, ponad 20-letnie, od ok. 10 lat nie były porządnie cięte, no i minionej zimy w domowym zaciszu wymyśliłam sobie, że może po podtopieniach z ubiegłych lat życie im uratuję podcinając porządnie. Przydało by się obniżyć je o ok.1/3, przerzedzić gałęzie, uregulować kształt korony. Pąki na gałązkach są, więc to dobry znak. Drabiny nie dało się przystawić, bo zbyt mokro i pod moim ciężarem mogłaby się niebezpiecznie zapaść w grunt i przechylić, postanowiłam więc działać  "z parteru", korzystając z sekatora z teleskopowymi rączkami. Uporządkowałam więc, jak umiałam, najniżej położone gałęzie, ale po rozprawieniu się z 5 jabłoniami, a właściwie tylko z ich pierwszym, ew. kawałkiem drugiego piętra, miałam serdecznie dosyć - ręce bolą mnie do dziś... Największą zagadką jest dla mnie to, jak ciąć Idarety - z ich konarów wyrasta we wszystkich kierunkach mnóstwo krótkopędów, postarałam się więc jedynie, by było ich mniej. Pozostały jeszcze 2 grusze i 4 śliwy - te to dopiero wyzwanie, bo wysokie! Popatrzyłam na to swoje "dzieło" smutnym wzrokiem, bo efektu prawie nie widać, mimo, że niemal 2-metrowa sterta gałęzi się uzbierała, no i nie mam niestety pomysłu jak się dobrać do tej góry. Czy będę się musiała poddać, przyznając, że to jednak praca dla silnego i zwinnego faceta, a nie dla delikatnej kobitki? Przymierzałam się do kupna pilarki, żeby sobie pracę uprościć, ale gdy wzięłam taką najmniejszą do ręki w markecie i wyobraziłam sobie siebie na drabinowych wysokościach z nią - ciężką i warczącą - to szybko odłożyłam z powrotem na półkę... Może jeszcze coś wymyślę... A może któraś z Was mi coś podpowie?
Na zakończenie pracowitego dnia przycięłam powojnik i przetrzebiłam aronię - do nich przynajmniej nie trzeba się wspinać :) Po czym spakowałam przywiezione krzewy z powrotem do samochodu, bo nie miałam serca wtykać ich w tę ciężką, błotnistą breję (mam nadzieję, że korzenie owinięte w folię wytrzymają jeszcze tydzień lub dwa), po czym wróciłam do domu by rozciągnąć na kanapie swoje obolałe, nie przyzwyczajone jeszcze po zimie do ciężkiej pracy fizycznej ciało i oddać się znów planowaniu i rozmyślaniu, czego to wielkiego nie dokonam za tydzień, bo pogoda szykuje nam się na sobotę, że ho, ho - 17 stopni :) 
A tymczasem jeszcze kilka fotek balkonowych. Bratki to dla mnie symbol rozpoczęcia wiosennego sezonu :) Uwielbiam ich wesołe kolory - wspaniale rozświetlają szarość otoczenia, warto mieć chociaż 1-2 roślinki, jeżeli nie ma miejsca na więcej :) 



W drugiej skrzyneczce natomiast pierwiosnki - wśród nich jeden różyczkowy - kupiłam, bo jeszcze takich nie widziałam, ale coś czuję, że pozostanę wierna tym tradycyjnym, śmiejącym się żółtym środeczkiem.




Gdy przekwitną wędrują na działkę, nie wszystkie się przyjmują, ale poniżej przykład egzemplarza, który rośnie w gruncie co najmniej 10 lat, "okrojony" na skutek kolejnych powodzi, ale trwa i właśnie szykuje się do kwitnienia. Pozdrawiam słonecznie :))



czwartek, 15 marca 2012

Wyróżnienie :)

No i spotkała mnie kilka dni temu niespodzianka, którą - wśród nawału zajęć i walki z chorobą -dopiero dzisiaj mogę się "zaopiekować". Za to robię to z ogromną przyjemnością :) Otóż uprzejmie donoszę, że moje skromne bycie w wirtualnej przestrzeni zostało zauważone i zaakceptowane przez drogą POLINNE, czemu dała wyraz przyznając mi wyróżnienie :) Dziękuję - to bardzo ciepły i sympatyczny gest :))) Kwiatki dla Ciebie :)


Nie chcąc jednak przetrzymywać go dla siebie, posyłam wyróżnienie dalej w blogową przestrzeń - do pięciu kobiet, w podziękowaniu za dzielenie się zieloną pasją, za ogrodnicze inspiracje i upiększanie świata wokół siebie:
Magdy z Barw ogrodu,
Aszki z różanego Zielonego Zakątka,
oraz Gabi z Czterech pór roku

Dziewczyny, to dla Was :)


A ja już uciekam sadzić pierwsze balkonowe kwiatki, wszak piękny, wiosenny weekend przed nami. Mam zamiar spędzić go bardzo miło, czego i Wam życzę :)
D.

poniedziałek, 12 marca 2012

Post Daniela - dzień... no właśnie, który??

Przejrzałam swoje dotychczasowe wpisy dotyczące Postu Daniela i spostrzegłam, że jeszcze ani słowa nie napisałam o tym, jak długo taki post przeprowadzać, a to ważne! W ośrodkach, które oferują turnusy z postem, proponuje się standardowo 10 dni - termin zaczerpnięty z Pisma Świętego. Oto fragment Księgi Daniela, który stał się inspiracją:

"Poddaj próbie, proszę, sługi swoje przez dziesięć dni. Niech nam dają jarzyny do jedzenia i wodę do picia. Zobaczysz, jak wyglądamy my, a jak młodzieńcy, którzy jedzą pokarm królewski, i według tego, jak zauważysz, postąp z twoimi sługami.
Posłuchał ich w tej sprawie i poddał ich próbie przez dziesięć dni. Po upływie dziesięciu dni ich wygląd okazał się lepszy i ciało lepiej odżywione niż wszystkich młodzieńców, którzy jedli pokarm królewski".

Obecnie codzienne jadłospisy wielu z nas można spokojnie podciągnąć pod to pojęcie pokarmu królewskiego, który nam nie służy - jemy tłusto, słodko, słono i przede wszystkim za dużo. Przyznajcie się - tak z ręką na sercu - kto świadomie i celowo wstaje od stołu z odrobiną niedosytu? A nie najadanie się, nie przejadanie przedłuża nam życie! Do tego na naszych talerzach najczęściej gości żywność przetworzona, zmodyfikowana, nafaszerowana różnoraką chemią - i to często wbrew naszej woli i chęci, coraz częściej pozostajemy bez wyboru, bo nawet nie wiemy, co zawierają produkty, które kupujemy. Smutne to. Ale nie po to piszę, by się smucić. Nie jest tak, że jesteśmy SKAZANI na złe odżywianie. Nawet, gdy nie mamy własnego gospodarstwa ekologicznego i nie jesteśmy w produkcji żywności samowystarczalni (kto jest? jednostki!), to mamy wpływ na to, czy raz na jakiś czas podejmiemy wysiłek i wysprzątamy nasz organizm z tych wszystkich niechcianych "śmieci", czy machniemy na to lekceważąco ręką ... To zależy tylko i wyłącznie od MOJEJ i TWOJEJ osobistej DECYZJI. A to jest akurat wiadomość bardzo optymistyczna :)))) 
Bardzo mi się podobało pytanie zadane kiedyś przez panią doktor podczas wykładu: jak często sprzątasz swoje mieszkanie - codziennie? raz na tydzień? A jak często sprzątasz swój organizm? .... i tu niech każdy odpowie sam sobie...



Pora więc wrócić do kwestii czasu i częstotliwości. Tak, jak wspomniałam, podstawą jest 10 dni. Tam, gdzie bywam, zaleca się potem przedłużenie postu przynajmniej do 2 tygodni, a jeśli ktoś da radę, to i do 6 tygodni! Dr Dąbrowska napisała, że najlepsze efekty zdrowotne uzyskuje się właśnie po 6 tygodniach. Jednak nie ma jednej recepty dla wszystkich - to jak długo będziemy pościli, zależy od tego, co chcemy osiągnąć, jaki jest nasz stan, z jakimi dolegliwościami i chorobami walczymy. Przy niektórych schorzeniach post trzeba powtarzać kilka razy po 6 tygodni. Osobom zdrowym wystarczy znacznie krótszy czas. Ważne by słuchać swojego organizmu, zwracać uwagę na sygnały, jakie nam wysyła - da się wyczuć, czy już pora kończyć. Moim doświadczeniem pierwszy raz był post 5-tygodniowy, zaczęłam czuć się słabo i wiedziałam, że to znak, iż trzeba stopniowo wracać do pełnowartościowej diety. Kolejne posty nie przekraczają już 3 tygodni - obserwując objawy, które nie są tak ostre jak za pierwszym razem (np. tylko nieznaczne, krótkie bóle głowy) mogę wnioskować, że mój organizm już nie jest tak zanieczyszczony, jak kiedyś. Myślę, że bardzo cenna jest tutaj konsekwencja i regularność w podejmowaniu kolejnych, krótszych postów, np. dr Dąbrowska zaleca jeden tydzień raz w miesiącu lub 1-2 dni w każdym tygodniu. Mam znajomą, która podejmuje 4 dniowy post kilka razy w roku i też dzięki temu czuje się dużo lepiej. Każdy powinien znaleźć opcję najlepszą dla siebie :) Moim celem podczas aktualnego Wielkiego Postu są owocowo-warzywne piątki. Wcale nie jest to dla mnie takie łatwe, by wytrwać. Gdy człowiek próbuje zrobić dla siebie coś naprawdę dobrego, to kusy zaczyna kusić, piętrzyć przeszkody. Ale warto próbować, warto modlić się o siłę do wytrwania - osiągnięty cel, zrealizowane zamierzenie buduje nasze poczucie wartości, daje satysfakcję, budzi endorfiny, sprawia, że przyjaźniej patrzymy na świat i samych siebie, w naszych wnętrzach - nie tylko tych cielesnych, ale i duchowych - zachodzą piękne zmiany :) Jestem przekonana, że WARTO :)))



No i czekajmy na WIOSNĘ - jest już bardzo blisko, mówię Wam ;)))
I już niedługo będzie tak...









I tak... :)





Z tą różnicą, że w nadchodzącym sezonie zdjęcia powinny być lepsze, bo już nie pstrykane telefonem komórkowym ;)
Byle DO WIOSNY :)))))