Słowo post przez większą część mego życia było dla mnie słowem raczej archaicznym. Owszem, Wielki Post, post piątkowy jako wykluczenie pokarmów mięsnych, post w Wigilię, ale ... czy to prawdziwym poszczeniem nazwać można, gdy właściwie je się dobre rzeczy i niemal do syta? Natomiast ścisły post o chlebie i wodzie lub samej wodzie uważałam za coś zamierzchłego, czego już nikt nie praktykuje (co najwyżej jeden dzień, ale nie 40!). Trzy lata temu zetknęłam się z Postem Daniela, czyli dietą warzywno-owocową lub też inaczej dietą dr Dąbrowskiej. A gdy raz spróbowałam... to już nie wyobrażam sobie życia bez niej :)
Nie zamierzam tutaj podawać szczegółów diety, bo można na ten temat przeczytać dużo w Internecie, m.in. na stronie samej dr Dąbrowskiej. Ja zamierzam tylko podzielić się swoimi refleksjami i doświadczeniami z przeżywania tegoż Postu.
Przede wszystkim po co to robię? Otóż fascynuje mnie fakt, że w sprzyjających warunkach, które możemy naszemu organizmowi stworzyć, ma on niesamowite zdolności samoleczenia i regeneracji. Czyż to nie cudowne? Wystarczy przez kilka dni jeść niskokaloryczne warzywa z niewielkim dodatkiem owoców i odpowiednich przypraw, a nasz organizm przestawia się na odżywianie wewnętrzne, co oznacza, że żywi się zgromadzonymi przez nas zapasami tłuszczu, chorymi komórkami itp. - jednym słowem oczyszcza się z tego, co w nim zbędne, z toksyn i innych zanieczyszczeń, które magazynujemy podając mu na co dzień przetworzoną żywność, oddychając zanieczyszczonym powietrzem, używając chemicznych kosmetyków, zażywając leki... Taka kuracja podnosi odporność organizmu i leczy choroby, zwłaszcza tzw. cywilizacyjne! To nie bajka, sama doświadczyłam na sobie poprawy wyników morfologii, TSH, zmniejszenia lub wchłonięcia się torbieli i innych "badziewi", poprawy wzroku, oczyszczenia skóry, ustąpienia bólów stawów i in. A że na co dzień nie jestem niestety wystarczająco konsekwentna i jem także to, o czym wiem, że mi nie służy, to już od wielu tygodni czułam ogromną potrzebę powtórzenia kuracji. Wreszcie się doczekałam i mogłam pojechać na Post!
Dlaczego chciałam wyjechać, zamiast podjąć dietę w domu, zwłaszcza, że już to w przeszłości robiłam? Bo tak jest po prostu prościej, przyjemniej - łatwiej jest wcinać warzywka i marzyć o kiełbasie i szarlotce w licznym gronie towarzyszy tegoż "umartwienia" - dobry przykład dawany przez innych jest na wagę złota! Ponadto nie trzeba myśleć, co dzisiaj zjem, bo wszystko podane jest "pod nos", można się więc skupić na innych sprawach i zrelaksować :) Ogromnym komfortem jest też całodobowa opieka lekarska, bo w pierwszych dniach oczyszczania różne rzeczy mogą się dziać i chociaż ma się tego świadomość, to jednak strach, bywa, że i tak zagląda w oczy, przychodzą chwile zwątpienia.
Mimo, że to już moje piąte poszczenie, to tym razem również pojechałam pełna niepokoju ze względu na dokuczliwe bóle żołądka spowodowane refluksem i nadżerką oraz kilkutygodniową już dietę ryżową, bo na wszystko inne żołądek niestety się buntował :( Zastanawiałam się jak to będzie, mimo, iż wiedziałam doskonale, że ta dieta leczy przewód pokarmowy!
Ach, kobieto małej wiary - zwracam się tak do siebie samej ;) - nie uwierzysz, aż sama na sobie nie doświadczysz :(
No to doświadczyłam - dietę rozpoczęłam od soków warzywnych i warzyw gotowanych, ale już drugiego dnia zaczęłam ostrożnie skubać także surówki. I co? I nic :) Tzn. owszem, efekt był duży - oczyszczanie jak się patrzy, ale żadnych skutków ubocznych w postaci niestrawności, czyli SUKCES! Dziś, gdy to piszę, minęło 2,5 tygodnia mojej diety, więc mogę poświadczyć, że wszelkie dolegliwości minęły, jedynie z surowym porem muszę uważać, bo po nim czułam się niezbyt dobrze, resztę surówek natomiast zjadam z apetytem.
Już drugi tydzień jestem w domu i sama przygotowuję swoje menu - przyznaję, jest to czasochłonne. Jednak wszystkiego można się nauczyć i wyrobić sobie nowe nawyki. Za pierwszym razem bardzo się starałam, wciąż siekałam drobniutko coraz to nowe surówki, by zadbać o różnorodność dostarczanych witamin i składników mineralnych. Teraz wiem, że można swobodnie jeść mniej (najwyżej 400 kcal dziennie), że równie dobrze można zjeść marchewkę w surówce, jak i schrupać ją w całości, co zaoszczędza sporo pracy. Generalnie staram się upraszczać sobie życie i adoptować do diety te potrawy, które znam i lubię, i jadam także poza dietą.
Przykładowe śniadanie, to: świeży sok z marchwi, jabłka i białej kapusty (kapusta leczy przewód pokarmowy), kiszony ogórek i papryka, surówka np. z dyni lub pora i jabłka.
Następnie gotowana kalarepka z sosem pomidorowym, a na sam koniec ciepły kwas buraczany.
Ten sos pomidorowy ratuje mój jadłospis - jest bardzo prosty w przygotowaniu, smaczny i dzięki niemu wiele warzyw można zjeść ze smakiem, mimo że nie są polane bułką z masłem ;) - czyli np. kalafior, brokuł czy brukselka. Podaję przepis:
SOS POMIDOROWY (dietetyczny):
Na dno rondelka wlać trochę wody, wrzucić do niej pokrojoną cebulę i ząbek lub dwa czosnku, poddusić. Następnie wrzucamy pokrojone pomidory (ja wykorzystuję własne przetwory), gotujemy pod przykryciem aż się rozduszą, przyprawiamy solą (niewiele - podczas diety oczyszczają się kubki smakowe, więc soli nie trzeba dodawać tak dużo, jak dotychczas, bo i tak ją czuć), ulubionymi przyprawami -ja wybieram bazylię, oregano, kurkumę oraz majeranek i mielony kminek, które pomagają w trawieniu. I to wszystko: gotowe!
Jednym z ważnych napojów podczas tej diety jest kwas z buraków. Przez minione 3 lata nie byłam w stanie się przekonać do jego smaku, bo o zbawiennych właściwościach przekonywać nie było mnie trzeba (leczy anemię, depresję, zaparcia itd., itp.) Ale ten smak... I dopiero w tym roku, dzięki otrzymanemu przepisowi, zaakceptowałam w swoim menu kwas buraczany, dlatego tym przepisem również się dzielę.
KWAS BURACZANY:
Kilogram buraków pokroić w plasterki (raczej cienkie, żeby więcej soku z nich "wyszło"), włożyć do szklanego słoja lub kamiennego garnka. Zalać przegotowaną, ale ostudzoną wodą tak, aby jej poziom był ok. 4cm powyżej buraków. Włożyć ząbki czosnku (2-3), ziele angielskie, sporo pieprzu, liść laurowy i łyżeczkę soli kamiennej (w tej diecie nie dodajemy kromki chleba). Przykryć pokrywką lub talerzykiem. Po 2-3 dniach kwas jest gotowy do picia. Dobrze jest go wówczas zlać i przechowywać w lodówce, a pozostałe buraki jeszcze raz zalać wodą. Kolejna porcja będzie mniej esencjonalna, ale też wartościowa.
Tak przygotowany kwas piję codziennie po śniadaniu, a ponieważ spieszę się do pracy, to zamiast go podgrzewać, dolewam po prostu trochę ciepłej wody - dzięki temu jest łagodniejszy w smaku i ciepły.
Koniec pierwszego dnia witam z ulgą (pojawia się ból głowy), ale i z satysfakcją, że wytrzymałam i z przyjemnością wędruję do łóżka na zasłużony odpoczynek :)
Pozdrawiam,
D.