Maj żegna się z nami w ten ostatni weekend gorącą i słoneczną pogodą, smakiem kompotu z truskawek i rabarbaru, lekką nutą goryczy ukrytą w pierwszych granatowych owocach jagody kamczackiej, urodą kolejnych rozkwitających kwiatów, dźwiękiem pracowitych pszczół i ptasimi trelami, które stopniowo tracą na swojej intensywności. Wszystko to świadczy o zbliżającym się lecie, o nadejściu czasu zbiorów i przygotowywania zimowych zapasów, o pełni rozwoju i eksplozji życia w przyrodzie. I niestety także o tym, że jedną trzecią sezonu mamy już za sobą...
Przekraczając bramkę działki dostrzegłam maleńkie, niebieskie kwiatuszki, których nasionka przyniosły ptaki lub wiatr i teraz rozwinęły się na brzegu rabaty.
Przypomniały mi one pewną rozmowę sprzed lat, gdy ś.p. Ciocia uczyła mnie dostrzegać piękno nawet tych najmniejszych, najbardziej pospolitych kwiatków zdobiących łąki i pola. Pokazywała mi wówczas właśnie tę roślinkę - jak się ona nazywa? To była króciutka rozmowa, ale została mi głęboko w pamięci, wryła się w serce i przyczyniła do rozwoju tego zachwytu dla przyrody, który obecnie w sobie noszę. Dziękuję.
Odrywając wzrok od maleńkich niebieskich kwiatuszków, spojrzałam z wdzięcznością w górę, gdzie na tle czystego błękitu nieba pięknie odbijała się koronka bordowo-zielonych liści sąsiedzkiej leszczyny. Proste piękno na każdym kroku. Czyż nie czujemy się lepsi obcując świadomie z otaczającym nas światem przyrody ?
Pachnące żółte słoneczka liliowców i niebieskie irysy syberyjskie mają swoje pięć minut - szkoda że są tak nietrwałe.
Uwielbiam ten szafirowy odcień, dlatego iryski obfotografowałam ze wszystkich stron ;)
Moje azalie i rododendrony w tym roku bardzo słabiutkie, kwitną tylko pojedynczymi kwiatkami - nie dla nich suche lata. Za to szczypiorek pyszni się swoimi lila główkami niezależnie od aury - śliczny jest, a kwiatki należą do jadalnych i można nimi śmiało przyozdabiać sałatki i kanapki.
Lilaki Meyera mają niesamowicie mocny zapach. Przyniesione do domu gałązki szybko więdną, ale nadal pachną :)
Udane kompozycje kolorystyczne w moim ogródku to dzieło przypadku i mądrości przyrody, a nie efekt moich starań ;) Czosnki posadziłam pomiędzy żółto wybarwionym żywotnikiem a pomarańczowym smolinosami (to cebulki z ogrodu babci, zatopione przez powódź, ale w ubiegłym roku udało mi się odratować jakieś drobinki i teraz odwdzięczają się pierwszymi pąkami) nie dlatego, że miałam wizję dobrego zestawienia barw, tylko dlatego, że akurat tam był kawałek suchego miejsca jesienią!!! I kto mi powie, że od przyrody nie można się uczyć? Godne powtórzenia w innych miejscach są też zestawienia fioletowych kwiatków lilaka i srebrnych liści "oślich uszu", jak to w jakimś kraju nazywają czyśćca wełnistego.
A czyż nie malarsko prezentuje się lilak na tle serduszki (kwiatki przymarzły miesiąc temu, ale odbiły i cieszą dyndając pojedynczymi serduszkami na wietrze) i pękających pąków fioletowych łubinów?
Śpioszki są już wszędzie. I dobrze, bo te białe gwiazdki mają tyle uroku i słodyczy. I kojarzą mi się zawsze z Dniem Matki. Podobnie jak peonie, które lada dzień zaczną pękać i rozwijać kwiaty.
W tym roku zakochałam się w czosnkach. Są tak różnorodne i eleganckie. Poniższy posadziłam na pewno wiele lat temu, bo już nawet nie pamiętam tego faktu, a dopiero w tym roku pokazał swój kwiat. Teraz pozostaje mi go zidentyfikować - może ktoś zna jego imię?
Te zdjęcia, robione w przybliżeniu, pokazują w jakiej symbiozie zmuszone są na moich rabatach żyć ze sobą rośliny szlachetne i tzw. chwasty. Cóż, dwóch rąk za mało do obrobienia całości na czas. Ale pociesza mnie fakt, że w wielu przypadkach ta ciasnota i bogactwo gatunków wychodzi roślinom na dobre. Dlaczego? Bo im większa różnorodność, tym większa dezorientacja dla szkodników i utrudniona droga dotarcia do ulubionych przysmaków, w powietrzu więcej olejków lotnych poprawiających mikroklimat ogrodu, a im więcej różnorakich żywicieli, tym świat fauny też ma liczniejszych swoich przedstawicieli, co jest kluczem do zachowania równowagi biologicznej tego systemu.
Wśród złotych zasad projektowania ogrodów często powtarza się hasło: im mniej tym lepiej, co należy rozumieć, jako nakaz zachowania dyscypliny i wprowadzanie do małych ogrodów tylko kilku do kilkunastu gatunków. Kiedyś czytając te mądrości czułam się "gorsza" ze swoją manią zbieraczą i kolekcjonerską. Bo może i te wymuskane, wystudiowane ogrody są piękne i eleganckie, może trafiają w wyrafinowane gusty ich właścicieli, ale ... nudne są! Tzn. w moich oczach takie ogrody są piękne, ale i nudne. Lubię, gdy dużo się dzieje, jednak bez przesady. We wszystkim potrzebny jest umiar i harmonia - wciąż się tego uczę i do tego dążę, więc na moich zdjęciach tego jeszcze nie zobaczycie, mam tego świadomość. Uczę się, jak unikać chaosu wielokwiatowej łąki a nie popaść w monokulturę, a do tego niezbędne są własne eksperymenty i inspiracja innych ogrodników.
Ogród jest dla mnie przedłużeniem mieszkania, takim pokojem pod gołym niebem. I tak jak bym nie mogła żyć w mieszkaniu zaprojektowanym z godną podziwu konsekwencją kolorystyczną itd. przez zawodowca (podziwiać na zdjęciach takie dzieła mogę i to z prawdziwą przyjemnością), tak nie wyobrażam sobie, aby w moim ogrodzie były np. tylko rododendrony i to jeszcze w 2-3 odcieniach, albo by cały ogród był biały. Bo czy taki "poprawny stylistycznie" ogród jest naprawdę OŻYWIONY?
Dlatego przymykam oko na nieopielone rabaty i zarastającą ścieżkę ;)
A w jakich ogrodach Wy czujecie się najlepiej?
A o tym, że w moim ogródku nie tylko owady i ptaki, o których pisałam ostatnio, czują się dobrze, niech świadczy powyższe zdjęcie. Działka sąsiadów i moja to miejsce, w którym kocia mama czuje się na tyle bezpiecznie, by wychowywać swoje kocięta :) Słodkie są te mięciutkie kuleczki, wtulone w mamę tak, że trudno je jeszcze rozróżnić. Najbardziej urzekły mnie rudaski i żałuję, że nie mogę jednego z nich przygarnąć na stałe do domu :( Ale wiem, że na wolności jest im zdecydowanie lepiej.
Dobrego tygodnia!
Doranma