czwartek, 21 września 2017

Coś na ząb, czyli postne przepisy

Dawno nie pisałam nic na temat Postu Daniela, czy też innych rodzajów postów, które przeprowadzam dość regularnie, przynajmniej 1-2 razy w roku dłuższe, a czasami tylko jednodniowe. Poszczenie zaczęłam przed laty od Postu Daniela, inaczej nazywanego dietą dr Dąbrowskiej, która przez ten czas stała się bardzo popularna, co mnie cieszy. Dwa lata temu przeszłam po raz pierwszy post wg św. Hildegardy, a po drodze był jeszcze jaglany detoks Marka Zaremby. Za każdym razem jest to dla mnie wysiłek, zarówno organizacyjny, bo nie można wrzucić czegokolwiek do pustego żołądka, więc trzeba zaplanować i przygotować posiłki z wyprzedzeniem. Ale i wysiłek psychiczny, bo bardzo doskwiera mi w tym czasie ... brak przyjemności jedzenia ;) Ale o to właśnie w poście chodzi! Dlatego też moje oczyszczanie nie jest nigdy zwykłą dietą, czyli odmówieniem sobie określonej grupy pokarmów, lecz postem - wyrzeczeniem podejmowanym w jakiejś konkretnej intencji/intencjach, po prostu modlitwą. Takie nastawienie odwraca w części moją uwagę od ego, a także pomaga wytrwać, gdy przychodzą kryzysy.


Post wg św. Hildegardy wydaje mi się najzdrowszym i najłagodniejszym w swoim działaniu na organizm - połączenie kaszy orkiszowej z gotowanymi warzywami jest po prostu smaczne i nie powoduje wychłodzenia organizmu. Podobnie przy jaglanym detoksie nie ma tak silnego przestawienia na odżywianie wewnętrzne, jak podczas Postu Daniela. Dlatego, gdy chcę rzeczywiście poczuć siłę postu, gdy zależy mi na poprawie stanu zdrowotnego organizmu lub przy okazji na zrzuceniu kilku kilogramów, Post Daniela okazuje się najbardziej skuteczny, więc wciąż do niego wracam.


Bardzo mi zależało w tym roku, by go przeprowadzić ponownie, ale okoliczności wciąż mi mówiły: nie masz na to czasu! W końcu dwa tygodnie temu zmobilizowałam się i rozpoczęłam poszczenie, tym razem nie w jednej intencji, ale każdego dnia wybieram inną, bo spraw i ludzi, za których chciałabym się modlić jest bardzo dużo.


I okazało się, że znowu mam ten sam problem - w pierwszych dniach pustka w głowie - co ja mam gotować? Niestety, zawsze robię to z głowy, nie zapisuję i potem taki jest skutek, że nie od razu przypomina mi się, co poprzednio mi służyło. Postanowiłam więc tym razem utrwalić moje sprawdzone przepisy na potrawy postne i zwyczajnie je zapisać. A ponieważ największa grupa odbiorców mojego bloga, to właśnie osoby, które poszukują przepisów na post, to kilkoma ulubionymi potrawami, o których jeszcze nie pisałam, podzielę się z Wami.


Tym razem moim dodatkowym problemem jest bardzo ograniczony czas, który mogę przeznaczyć na gotowanie. Zrezygnowałam więc z zalecanych surówek - pamiętam, jak podczas pierwszego postu przeprowadzanego w domu, na każdy posiłek miałam 2 - 3 różne surówki ;) Tamte czasy minęły. Obecnie realizacja tak ambitnego planu byłaby zwyczajnie niemożliwa. Zastąpiłam więc surówki warzywami przegryzanymi w całości - pochrupuję więc marchewki, kiszone i zielone ogórki, paprykę, jabłka, ale wszystko serwowane w całości. Zrobiłam tylko jeden wyjątek - posiekałam surówkę z kalafiora, bo byłam ciekawa jak będzie smakować. No i okazało się, że mogę ją Wam spokojnie polecić. Trzy składniki: surowy kalafior, zielony ogórek, jabłko - drobniutko siekamy lub ścieramy na grubych oczkach, ciut soli, mieszamy i już :) Wersja w pudełeczku - na drugie śniadanie do pracy.


W tym roku ulubionym warzywem stała się dynia - jem ją upieczoną, zarówno na ciepło, jak i na zimno, gotuję na jej bazie zupy. W połączeniu z burakami i marchewką spodobała mi się tak bardzo, że gotuję garnek za garnkiem. Z dodatkiem tłuszczu będzie też wyśmienita po poście.


Składniki:
marchew, buraki, pieczona dynia (można zastąpić cukinią, ale to już nie to samo),
cebula i czosnek
starty kawałeczek świeżego korzenia imbiru,
przyprawy: bertram, galgant, macierzanka, kurkuma, szczypta gałki muszkatołowej, sól,
natka pietruszki.


Potrawy przyprawiam bogaciej, niż to zaleca dr Dąbrowska. Od Hildegardy zaczerpnęłam galgant i bertram, które dodaję praktycznie do wszystkiego oraz napary z kopru włoskiego. Z jaglanego detoksu ściągnęłam świeży imbir, a także szałwię dodawaną do naparów. Przewaga potraw gotowanych nad surowymi, napary z kopru i dużo przypraw sprawiły, że tym razem zupełnie nie czuję się wychłodzona, tryskam energią, a waga schodzi szybko - taki bonusik :)

A desery? Jeżeli uduszone jabłko włożyć do ładnego naczynia i posypać cynamonem oraz kardamonem, to mamy i deser. Wszak w dużej mierze jemy przecież oczyma :)


Teraz przede mną ważny weekend, podczas którego na pewno nie będzie miejsca na ograniczenia w jedzeniu. Jednak po powrocie zamierzam się przymierzyć do diety redukcyjnej wg św. Hildegardy. Gdy już przetestuję co i jak, to postaram się z Wami podzielić swoimi doświadczeniami i odczuciami.

Pozdrawiam serdecznie :)
Doranma

sobota, 9 września 2017

Jaki piękny dzień :)

Tak! Po wielu zimnych i mokrych dniach, dzisiaj zaświeciło na Mazowszu słońce :) Takie przyjazne, ciepłe, nie męczące, upiększające świat - takie jak lubię. I nie tylko ja, bo od razu zrobił się ruch w powietrzu - pszczółki, trzmiele, motyle, ale i szerszenie niestety, które przyciąga wiele zapachów w moim ogrodzie, obecnie kuszą je dojrzewające winogrona. Wszystkie owady były tak zajęte zbieraniem zapasów na zimę, że pozwalały podchodzić bardzo blisko, motyle można było wręcz dotykać! Piękny dzień, niech zostanie w pamięci na dłużej :)


Kto znajdzie wszystkie motylki na powyższym obrazku? ;)






Dawno nie miałam tak ładnych i ostrych zdjęć z mojego aparatu - że się sama pochwalę ;) - to chyba zasługa  natężenia światła słonecznego, które odpowiednio oświetlało, ale nie tworzyło silnych kontrastów.


Na poniższym ujęciu wprawne oko też znajdzie motyle - wybarwione niemal tak samo jak dzielżany :)







Ta kępa rozchodników, którą tak upodobały sobie motyle, rano, gdy robiłam zdjęcia, była zwarta. Kiedy jednak przyszły w odwiedziny sąsiedzkie kotki, postanowiły zapolować na kolorowe owady robiąc to jak umiały najlepiej, czyli szybki skok w sam środek kwiatka... możecie sobie wyobrazić, co po takim "pacnięciu" z kwiatów zostało ;) Na szczęście z połamanych kawałków udało się zrobić bukiety :)


A to jeden z winowajców - słodziak :) Kotków u sąsiadki w sumie urodziło się w tym sezonie dziesięć, ale do tego rudzielca mam wyjątkową słabość. On chyba też mnie polubił, bo gdy przyjeżdżam, to próbuje się ze mną zaprzyjaźnić :)


Róże wciąż kwitną. Co prawda przeważnie pojedynczymi kwiatami, ale co tydzień i tak mam ich pełny wazonik.


Sadziec, jak zwykle o tej porze roku dominuje w ogródku. W warzywniku zaś króluje dynia, która zagarnęła niemal cały jego teren, ale owoc zawiązała tylko jeden - oj, leniuszek ;)


Bardzo mi się podoba to, jak imperata zgrała się kolorystycznie z rdestem. Zupełnie tego nie planowałam, ale teraz będę pilnować, by obie kępy się rozrastały w swoim towarzystwie.
Wrzesień to zdecydowanie miesiąc traw. Dobrze, że stały się modne i dostępne - jest w nich tyle ulotnego piękna i delikatności.


A na zakończenie dla wytrwałych, którzy dobrnęli ze mną aż tutaj, bonusik - ważny dla mnie cytat,  fragment z książki Thomasa Mertona "Nowe ziarna kontemplacji", na który trafiłam kilka tygodni temu:

"Bóg stworzył świat jako ogród, w którym On sam znalazł upodobanie. Stworzył człowieka i nakazał człowiekowi dzielić z Nim Jego boską troskę o rzeczy stworzone. Człowiek powstał na Jego obraz i podobieństwo, jako artysta, robotnik, homo faber, jako rajski ogrodnik".

" Po południu, w porze, kiedy był powiew wiatru, Bóg przechadzał  się z Adamem w Raju". (Rdz 3,8)

"To co poważne dla ludzi, w oczach Boga często nie znaczy nic. To, co u Boga może jawić się nam jako igraszka, jest zapewne tym, co On Sam traktuje z największą powagą. W każdym razie Pan igra i bawi się w ogrodzie swojego stworzenia, a gdybyśmy zdołali przestać obsesyjnie dociekać, jaki jest sens tego wszystkiego, moglibyśmy usłyszeć Jego wezwanie i ruszyć z Nim w Jego tajemny, kosmiczny taniec. Z całkiem niedaleka docierają do nas echa tych zabaw i tańca". (podkreślenia moje)

A więc miłość do ogrodów, do tańca - dwie największe moje miłości - to Boży dar. A o dary się dba, trzeba je rozwijać, pielęgnować, dzielić się nimi... Więc to nie pustota, nie fanaberia i egoizm ... To co postrzegam jako igraszkę "On sam traktuje z największą powagą". Czy zatem Pan przechadza się i po moim ogrodzie? Czy chce bym dla Niego tańczyła? Czy mu się podoba? ...
Te słowa zmieniają moje spojrzenie na życie, na wiele spraw ważnych czy może nieważnych? Jakoś tak na sercu lżej :)

PIĘKNEJ NIEDZIELI!

Doranma

sobota, 2 września 2017

A na wystawie było tak ...

To moja piąta lub szósta wystawa "Zieleń to Życie". Odkąd zaczęłam na niej bywać, co roku już w styczniu lub lutym sprawdzam jej termin, by wpisać do kalendarza. A potem czekam ... I chyba już po tych kilku latach nie ma tylu zachwytów, ochów i achów, ale zawsze jest niesamowita, "zielona" atmosfera, więc wracam tam i będę wracać.


W tym roku było szybciutko. Bo zwaliło się na tę pierwszą, zimną i mżystą sobotę września wiele planów, które chciałam jakoś ze sobą pogodzić, zsynchronizować, niczego nie pogubić. Udało się, ale z tym skutkiem ubocznym, że nie było czasu na smakowanie wystawowej atmosfery. Wszelkie niedosyty wynagrodziła mi jednak Kasia Bellingham. Goniłam "co koń wyskoczy", by zdążyć na jej wykład w samo południe. Nie zawiodłam się :) Kasia, jak zwykle piękna, uśmiechnięta i swobodna. Wykład pełen pasji, prostoty i życia - tak jak Ona. Nie, nie dowiedziałam się niczego nowego, bo bloga Kasi czytam od samego początku jego powstania. Miałyśmy się też kiedyś okazję poznać i spędzić w jednym pokoju kilka dni, dlatego z przyjemnością patrzyłam dziś na Kasię, której rosnąca popularność i kariera nie popsuły, nadal jest świetną Dziewczyną :) A zdjęcia nowych rabat z Jej ogrodu, oglądane tym razem na dużym ekranie, zapierały dech! Przez te lata, gdy bywam na organizowanych podczas wystawy wykładach, nie widziałam też tak wypełnionej szczelnie sali, słuchacze byli także na korytarzu przy otwartych drzwiach - brawo, Kasiu!

Niestety, zdjęcie pięknie uśmiechniętej Kasi wyszło mi nieostre, niech będzie więc takie...

Kasi spojrzenie na ogród bardzo mi odpowiada - ogród jako ekosystem, którego jesteśmy użytkownikami na równych prawach z pierwotnymi mieszkańcami, uprawiany naturalnie, bez chemii. To dzięki Niej m.in. pojawił się w moim ogródku żywokost i ściółka pod pomidorami. Hmmm... trudno mi tylko dać się przekonać do tolerowania ze spokojną miną nornic i innych myszowatych ... I jeszcze jednego nie praktykuję w swoim amatorskim ogródku - sadzenia nielicznej, wybranej ilości gatunków roślin. Wiem, że takie ogrody są eleganckie, ale na szczęście piękno ma różne oblicza :) Po pierwsze: zbyt dużo roślin mi się podoba i mam w związku z tym mnóstwo "chciejstw" (dowodem na to kolejne roślinki przywiezione dziś z kiermaszu). Po drugie: nie wiem, której roślinie będzie dobrze w moim subklimacie (opisy w książkach nie zawsze się sprawdzają), więc kupuję pojedyncze egzemplarze, sadzę, obserwuję - jeżeli roślina się zadomowi, to sama się zacznie rozrastać, a ja mam wkrótce szansę na zrobienie sadzonek i docelowo, mam nadzieję, za kilka lat powstanie ogródek mniej pstrokaty, ale za to wypełniony roślinami, które same "powiedziały", że chcą w nim żyć. Po trzecie: nie jestem projektantką, nie mam ogrodu pokazowego, więc mogę mieć jak chcę :)

Ale wracajmy już do wystawy. Ogród pokazowy wydał mi się zupełnie nieciekawy, więc go nie fotografowałam. Oto widoczki, które w tym roku przykuły moją uwagę.
Nagrodzeni w konkursie:


Tawułka Color Flash, która była też moją faworytką ze względu na kolor ulistnienia. Chętnie ją przygarnę, gdy spotkam w sprzedaży :)


Radośnie zielony, ale w formie "płaczący" cyprysik Karaca. Przyznaję, że oglądając wcześniej jego zdjęcia, zupełnie nie zwróciłam na niego uwagi, w naturze okazał się dużo ciekawszym okazem.


Podobnie mało fotogeniczny wydaje się być clematis Tajga, tym bardziej, że nie przepadam za powojnikami o pełnych kwiatach. Widząc go jednak z bliska, przystanęłam na dłużej, by przyjrzeć się z podziwem kulistej konstrukcji jego kwiatostanów, które zaczynały dopiero się rozchylać.

Hol zdobił "obraz" - herb miasta - ułożony z różnokolorowych gerber. Nie jest to moja ulubiona forma dekorowania kwiatami, ale podziwiam kunszt wykonawców i sam pomysł :)


Pora na spacer wśród stoisk wystawców :)


Ech, zdecydowanie marzy mi się nowy aparat ...



Kwiatostany tej rośliny przykuły moją uwagę - leicesteria jest nowością, która nie tylko oryginalnie kwitnie, przyciąga pszczoły i motyle, to jeszcze podobno ma jadalne owoce o smaku czekolady. Na szczęście dla mnie, nie jest mrozoodporna, wymaga okrywania na zimę i przepuszczalnej gleby, może więc się na nią nie skuszę resztkami rozsądku, przynajmniej na razie ;)


Zestawienie perowskii i ice dance wypadło blado ...


Ale dereń z hortensją już ciekawie.
'



Co roku jakaś szkółka zadaje sobie trud, by zaaranżować coś nietypowego, zaskakującego - szkoda, że tak mało jest tych "smaczków".




Fajnie zagrało zestawienie zebrinusa z żółto kwitnącą trytomą, choć zdjęcie dobrze tego nie oddaje. No nie wiem, co mi się w tym roku porobiło, że żółte kwiaty zaczęły przyciągać moją uwagę, nawet powojnika tanguckiego kupiłam ;)


Zielone dachy wciąż robią na mnie nieodparte wrażenie.


Piękne zestawienie traw z hortensją, eleganckie właśnie. Ale jednocześnie bardzo statyczne, przez wiele tygodni wygląda w ogrodzie niemal tak samo, a to mnie nudzi ...


Wolę, gdy się dzieje, gdy nie można od razu objąć wzrokiem.


Jesienna pogoda, jesienne kwiaty ...


Zielonym bloggerom najbardziej spodobały się sukulenty, nagrodzili więc.


A to jedno z moich ulubionych co roku stoisk: bardzo bylinowe, niezwykle kwiatowe i nie bije po oczach ;)



Jeżówki o buraczkowych kwiatach powtarzały się na wielu stoiskach, były też zgłoszone do konkursu. Wyglądały bardzo apetycznie :)


A tę odmianę dąbrówki Black Scallop chętnie posadziłabym u siebie - bardzo gęsta, "mięsista".


Nie żałuję, że byłam. Żałuję, że krótko :)

Bo po wystawie przeniosłam się szybciutko w inny rejon Warszawy, na pl. Grzybowski, gdzie dziś miały się odbyć warsztaty tańca pod gołym niebem, lecz pogoda wystraszyła organizatorów, postanowili zrezygnować z tańców, a tylko grać - wystarczyło, by przybyli warszawiacy wzięli sprawy w swoje ręce i bawili się radośnie przy izraelskiej muzyce - taka nasza "deszczowa piosenka" ;) Zdjęć nie zrobiłam bo tańczyłam :)


Ale, że pl. Grzybowski bardzo lubię m.in. za jego piękne nasadzenia bylinowe, to kilka deszczowych fotek mam :)



Ciekawy pomysł na wodę w mieście.


Mam nadzieję, że jutro wyjrzy już słoneczko i rozweseli zielony świat, czego sobie i Wam życzę. Dobrej niedzieli, moi mili :)
Doranma