wtorek, 24 czerwca 2014

Grasz w zielone?

Dobry wieczór, drogie Czytelniczki :) O tylu rzeczach planuję Wam napisać, ale wciąż czasu za mało. Dzisiaj też już późno, a słoiki czekają  wyparzone na zapełnienie ich czerwcowymi skarbami z ogrodu, więc nie ma czasu na pisanie. Pozwolę sobie tylko wrzucić trochę migawek z ostatniego, dość deszczowego weekendu - dla przyjemności własnej i mam nadzieję, że także Waszej, skoro tak ciepło przyjęłyście moje ostatnie ogrodowe posty. Zapraszam więc w kolejne Czubajkowe zakątki, które zmieniają się z tygodnia na tydzień :)


Któregoś dnia wracając z pracy miałam przymusową przerwę w podróży - tramwaj popsuł się akurat pod pewnym sklepem, który raczej omijam, by nie było pokus... Ale skoro zostałam wysadzona na trawnik niemal tuż pod jego szyldem, no to cóż było robić, weszłam ;) Po kilkudziesięciu minutach wyszłam z uśmiechem, niosąc pod pachą białe cudeńko. Nie mogłam oprzeć się tej latarence, zwłaszcza, że była przeceniona ;) Długo się nie zastanawiałam, gdzie będzie jej nowe miejsce, praktycznie pasuje wszędzie i cieszy oko.


Lubię biel na tle zieleni, której u mnie coraz więcej, miejscami wydaje się, że jest tylko ona.




W tej gęstwinie dobrze czuję się nie tylko ja i koty, ale i ptaki. Wiosną nie było ich prawie wcale, teraz gdy krzewy okryły się liśćmi, czuję się jak na ptasim koncercie. W budce na domku zamieszkała w tym roku rodzina rudzików, jeśli dobrze rozpoznaję. Pracowite są bardzo! Oboje rodzice znoszą do gniazda "białko" (co widać nawet na poniższym zdjęciu), by zaspokoić apetyty swojego potomstwa. Są przy tym bardzo czujne, ale moją obecność zaakceptowały.


Te ruchliwe ptaszki pozować do zdjęć raczej nie lubią, albo ja mam za słaby refleks ;) Co z tego, że w chwili "pstryknięcia" ptak pięknie siedział na pergoli, skoro na zdjęciu wzbija się już do lotu?


W aronii natomiast zamieszkał słowik (ja się nie znam na ptakach! ale ten śpiew...). Nigdy dotąd nie widziałam go z bliska, teraz mogę się napatrzeć do woli :)


Oprócz ptaków wzrok przyciągają kwiaty. Kolejne odmiany róż rozwijają pierwsze kwiaty.Ascot:


Polska odmiana Chopin, kupiona ze względów patriotycznych, zachwyciła mnie i zaskoczyła swoją urodą - mocny, duży, elegancki kwiat. Poza tym trwały. Inne odmiany po kilku dniach trzeba wyrzucić z wazonu, Chopin i Queen Elizabeth wznoszą z godnością swoje główki do dziś.







Dla stonowania trochę zielono-żółtych kwiatów, które bardzo lubię: hortensja krzewiasta (szaleje w tym roku, mimo że w ubiegłym nie kwitła wcale).


Arcydzięgiel już od dwóch miesięcy zachwyca swoimi potężnymi kwiatostanami. Posadziłam go jako roślinę użytkową, ale tak mnie zachwycił swoim wzrostem i urodą, że postanowiłam go w tym roku nie ruszać, tylko obserwować, jak się będzie zmieniał.


Lilie i liliowce rozpoczęły swój spektakl. Nigdy jeszcze tak nie było, by kwitły razem (a nawet nieco wcześniej) z tawułkami. Skoro tak się pospieszyły, to co będzie kwitło latem? Mam nadzieję, że to nie jest zapowiedź wczesnej jesieni.





Szlachetne odmiany mieszają się z pospolitymi. Może dlatego mój ogródek zyskał miano "wiejskiego"? Mam nadzieję, że z czasem uda mi się go nieco uszlachetnić ;) Bo "wiejski" kojarzy mi się z polskimi, kolorowymi przedogródkami, których nie jestem fanką.







Poniżej jest bardzo pospolicie: obok ostróżki polne dzwonki (cudne! jak one się nazywają?) i centralnie pokrzywa ;)

Ale kawałek dalej spośród bodziszków wyłania się kwiat powojnika Warszawska Nike - miał się piąć po dereniu białym, ale najwidoczniej ma swój własny pomysł na życie.


Ukochane funkie też już w kwiatach.


A gdy podniesiecie wzrok wyżej znad detali, zobaczycie jak bezwstydnie "kradnę" sąsiedzki krajobraz, by optycznie powiększyć moje "królestwo". Lubię taką zieleń po horyzont.


A o owocach będzie następnym razem :)


Zapytam jeszcze tylko na koniec: grasz w zielone? masz zielone? ;)
Zielonych snów życzę i jutro słonecznego dnia!
Doranma

niedziela, 15 czerwca 2014

Różami lato się zaczyna

Nigdy nie byłam wielką miłośniczką róż, słowo daję. Może dlatego, że odmiany, które mi się marzyły, znane z angielskich książek i programów ogrodniczych, dwadzieścia lat temu były u nas nie do dostania, zarzuciłam więc temat. Jednak obecnie staję się nią, a od roku to nawet z wielkim przyspieszeniem. Rok temu miałam dziesięć krzaczków w ogrodzie, teraz jest ich już 35... Skąd ta zmiana? Cóż, okoliczności i znajomości :) Po pierwsze zdałam sobie sprawę, że to jedne z tych roślin, które przetrwały w dobrej formie podtopienia. Po drugie poznałam wirtualnie osobę, która jest wielką miłośniczką róż. Zainspirowana jej ogrodem, zaczęłam zagłębiać się w różany świat i ... przepadłam :) Co więcej, moja nowa miłość wydaje się być odwzajemniona - nigdy moje stareńkie krzewy nie miały tylu pąków kwiatowych co w tym roku. Dotychczas zastanawiałam się, jak to jest że moje kwitną pojedynczymi kwiatami, a w podziwianych przeze mnie ogrodach gałązki uginają się pod ciężarem i ilością kwiatów. Nadal nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale mam wrażenie, że w moim "pożyciu" z różami nastąpił jakiś przełom. Może królowe chcą być po prostu kochane? ;)


Przy wczorajszej zmiennej pogodzie - czasem słońce, czasem deszcz - łapałam różane kadry. Żółciutkiej róży Słońce nawet pochmurna pogoda nie przeszkadza. Z tą ilością radosnych kwiatów  rozświetla skutecznie zakątek pod płotem. Powojnik miał się piąć po świerku Conica, ale w tym roku wybrał różę i chyba dobrze zrobił, bo wyjątkowo do siebie pasują.


Nazwa róży na opakowaniu, Słońce, bardzo mnie zastanawia. Nie znalazłam nigdzie opisu takiej odmiany i podejrzewam ją, że ma zupełnie inne imię... Może ktoś wie, jakie?




Rosa rugosa, którą otrzymałam od sąsiadki, okazała się bardziej kapryśna, niż sądziłam. Przyjęła się, owszem, ale na kwitnienie kazała czekać trzy lata. Dopiero w tym roku, w maju zaczęła kwitnąć, przy czym otwierała kwiaty w ciągu tygodnia, gdy jej nie mogłam widzieć, a gdy przyjeżdżałam w weekend, zbierałam tylko opadłe płatki z trawy. Zbieram je nadal bardzo skrupulatnie, bo dla nich i dla jej owoców ją posadziłam. Zamarzył mi się własny "materiał" na konfitury, nalewki, cukry i inne cuda. Rośliny jednak potrafią uczyć cierpliwości ;)



Powyższa róża polyantha również bez imienia. To kolejny roślinny kameleon. Zachwyciła mnie stojąc w centrum ogrodniczym tym, że część kwiatków miała w kolorze pomarańczowym, a część różowym. Posadzona już w ogrodzie postanowiła, póki co, obdarować nas w tym roku kwiatami żółto-pomarańczowymi :) Tak, jak i w sklepie, przykuwa mój wzrok z daleka, mimo, że pojedyncze kwiatki nie są specjalnie atrakcyjne. Ale jest ich już dużo i będzie jeszcze więcej :)


Klasyka: Graham Thomas. Przy niej mogę się pośmiać, jakim jestem różanym laikiem :) Miałam ją od lat, ale o tym nie wiedziałam! W ubiegłe lato upolowałam ją w ulubionym sklepie ogrodniczym i przywiozłam do domu dumna i szczęśliwa, bo była jedną z długiej listy "muszę ją mieć". Jakież było moje zaskoczenie, gdy rozwinął się pierwszy kwiat. Nie dowierzałam własnym oczom - przecież ja ją już mam w ogrodzie! Tka, tak, pierwszą kupiłam nieświadomie kilkanaście lat temu jako różę angielską i tyle. Rosła tak sobie, trochę zaniedbana, bo nie zachwyciła mnie swoimi pierwszymi kwiatami. Szybko okazało się, że wybrałam jej niewłaściwe stanowisko...


Mając dwa egzemplarze tej samej odmiany postanowiłam wiosną posadzić je obok siebie, by dały większy efekt. Tym razem jednak zadbałam o miejsce, podłoże i nawożenie. No i proszę, dziewczynki (a może chłopaki, skoro Graham?) zaczęły pokazywać, na co je stać. Jestem w nich zakochana!


Poniższa róża też czeka na odkrycie swojego imienia. To najstarszy krzew na mojej działce, rosnący w tym samym miejscu od 25 lat. Bardzo ją lubię, zwłaszcza gdy pąk jest otwarty tylko do połowy. Ma wówczas taki piękny, kremowy odcień. Poza tym jest niezawodna, kwitnie obficie od maja do mrozów, rozjaśniając ciemny zakątek, w jakim przyszło jej żyć pod rozrośniętym rododendronem.



Okazuje się, że okalające byliny zostawiły niektórym, sadzonym jesienią różom zbyt mało miejsca. Walczą jednak i pchają się do słońca :)


Nie brakowało więc wczoraj odkryć w gęstwinie, jak chociażby tego pierwszego kwiatu maleńkiej jeszcze Eden Rose.


Przy niektórych zastanawiałam się natomiast, gdzie jest więcej płatków: na krzewie, czy pod nim...



Debiutancki kwiat otworzyła także Queen Elizabeth - prawdziwie królewski, bo wielkości talerzyka deserowego!


Louise Odier natomiast wyskoczyła tak bardzo w górę, że dostała wczoraj swoją własną pergolę.


Pierwszy kwiat Therese Bugnet po roku oczekiwania.


A tam gdzie róże, tam i powojniki. Mój ulubiony - powojnik Dorota - co prawda kwitnie krótko i nie ma zbyt wielu kwiatów, ale za to jakie!


Życzę Wam dni otulonych zapachem róż, a także słońca, ale z umiarem :)
Do następnego!
D.