środa, 16 stycznia 2013

Wspomnienie lata, czyli w moim warzywniku

Jeszcze choinka rozświetlona, jeszcze żłóbek nie uprzątnięty, a ja zaczynam marzyć o ogrodzie nucąc pogodnie kolędy :) Przeważnie do lutego udawało mi się wytrzymać bez tematów ogródkowych, w tym roku dopadło mnie już na samym początku stycznia. Czyżby to za sprawą tych wszystkich nasionek, które od Was dostałam i tych, które jak wyrzut sumienia wciąż jeszcze czekają w kopertach na wrzucenie do skrzynki? Ale obiecuję uroczyście, że w tym tygodniu to nastąpi :) A póki co, przeglądam letnie zdjęcia i zaczynam planować nasadzenia w warzywniku, co by zgodnie z płodozmianem i sympatiami roślin było. Żeby wspomóc pamięć, zajrzałam do zdjęć, sprawdzając co koło czego w ubiegłym roku rosło i tak od zdjęcia do zdjęcia... postanowiłam o moich minionych poczynaniach napisać :)
Wspominałam kilkakrotnie, że poprzednie dwa sezony działkę moją nawiedzała woda przez wiele miesięcy spływając z pól i lasów tak, że bez kaloszy nie dawało się wejść. Straciłam przez to większość drzew owocowych, krzewy ozdobne i kwiaty. Przez dwa lata nie mogłam pielić rabat, bo z wody kiepsko się wyciąga perz i inne zielsko, więc sitowie i inna wilgociolubna roślinność rozrosła się zagłuszając wiele szlachetnych gatunków. Przekopanie obecnie rabat i przywrócenie im dawnej świetności, to katorżnicza praca (zbita glina poprzerastana korzeniami, w którą to gęstwinę widły nie bardzo chcą wchodzić), rozłożyłam ją więc na lata, ale o tym może innym razem. Natomiast wzięłam się przede wszystkim za odzyskiwanie warzywnika, bo chciałabym, aby ten kawałek ziemi przynosił mi też wymierną korzyść w postaci ekologicznych warzyw, owoców i ziół. Trudno mówić o ekologii, gdy ma się podtrutą glebę przez powódź, ale od czegoś trzeba zacząć. Zainspirowana informacjami z blogów, odkryłam wartość podwyższanych rabat - osobom zainteresowanym polecam gorąco post o ogrodzie duńskiego pasjonaty Borje Remstams (och, jak żałuję, że jego książka nie jest przetłumaczona na polski!) - do obejrzenia tutaj. Z tego co udało mi się zrozumieć, właściciel tego wyjątkowego ogrodu założył go na gliniastym podłożu, a uzyskał tak wspaniałe efekty, ponieważ wszystkie resztki roślinne przerabia na kompost, jednak nie w tradycyjnej pryzmie, lecz bezpośrednio między roślinami - rozdrobniona trawa, liście, wszystko to co zbywa, służy jako ściółka wokół roślin i jednocześnie naturalny nawóz. Innych nawozów w tym ogrodzie się nie uznaje. Dzięki tej metodzie jest mniej pracy, bo nie trzeba ani kopać, dziabać (tę pracę za człowieka wykonują organizmy glebowe), ani pielić. Jesienią właściciel ścina wszystkie części nadziemne bylin i okrywa nimi ziemię, aby dzięki ciepłu dłużej trwało aktywne życie w glebie. Zachwyciłam się też śmieciowymi górkami Elisse, popatrzyłam na poczynania Anny i jej szwedzką wersję podwyższanej grządki, i postanowiłam te pomysły wykorzystać u siebie.
Tak się składa, że mój warzywnik znajduje się w najniżej położonej części działki, gdzie na wiosnę jest zawsze najdłużej mokro, więc niby najprościej by było przenieść go w wyższe miejsce, jednak jest to też najbardziej nasłoneczniona część, co jeszcze dwa lata temu miało ogromne znaczenie, bo resztę terenu wypełniał głęboki cień rzucany przez drzewa owocowe. Poza tym żal mi pracy, którą do tej pory wykonałam, więc raczej warzywnika nie przeprowadzę.
Od wiosny 2010r. w miejscu, gdzie nogi zapadały się do pół łydki w błoto, zaczęłam rzucać cienkie gałęzie z wycinanych krzewów, na to wszelkiego rodzaju pozimowe badyle i badylki usuwane z rabat, liście paproci, skoszoną trawę na przemian z zielskiem usuwanym w innych częściach działki. Gdy teren podniósł się wyraźnie o jakieś 30 cm, nakryłam wszystko czarną włókniną, by uniemożliwić wzrost niechcianej roślinności. Pod koniec lata zdjęłam włókninę i na częściowo rozłożone resztki roślinne zaczęłam zwozić taczkami ziemię z pryzmy kompostowej. Ile tych taczek było, nie zliczyłam... Wyrównałam wszystko ładnie grabiami, zadowolona, że mogę tam chodzić suchą nogą i wysiałam gorczycę na zielony nawóz. Wkrótce mój ok 20-metrowy warzywniczek prezentował się tak:


Jesienią gorczycę ścięłam i pozostawiłam, aby zwiędła, przemieszać z ziemią już nie zdążyłam.
Na wiosnę, ku mojej radości, zaczęło się w tym miejscu zielenić melisą, miętą, szczypiorkiem, krzaczki truskawek i poziomek szybko przybierały na objętości. 


Kiedy jednak przyszła pora siewu, okazało się, że nie wszystko się dobrze rozłożyło i drobne nasionka warzyw mogłyby sobie w takim podłożu nie poradzić. Wpadłam więc na pomysł, by porobić płytkie rowki, które następnie wypełniałam dobrą ziemią ogrodniczą, uniwersalną i w nie siałam nasionka. Moje poletko zaczęło przypominać zebrę ;)



Sposób okazał się bardzo skuteczny, bo z tygodnia na tydzień wszystko rosło w oczach. Dodam tylko, że to jest teren z 5-6 klasą ziemi, wcześniejsze próby siania w tym miejscu np. buraczków kończyły się plonem wielkości grochu lub fasoli, więc dla mnie zmiana w wielkości uzyskiwanych roślin była kolosalna. Nawet groch i koperek urosły, co uznałam za wyczyn nie byle jaki :)





Przez cały sezon ściółkowałam grządki i ścieżki między nimi skoszoną trawą, pod pomidory kładłam zrywaną pokrzywę, dzięki temu miałam dużo mniej pracy przy pieleniu. Myślę, że na wielkość plonów też wpłynęło to bardzo pozytywnie. Poza tym podlewałam czasami gnojówką z pokrzyw i cieszyłam oczy oraz brzuszek efektami pracy :) Tego co urosło nie byłam w stanie zjeść,  obdarowywałam więc sąsiadów, rodzinę i znajomych :) I to wszystkie z takiego małego kawałka ziemi :) Dlaczego więc tak często słyszę, że uprawa ziemi jest nieopłacalna?


 W czerwcu zrobiło się bardzo zielono. Powschodziły ogórki i cukinie.

 Przyjął się arbuz, którego wcześniej posiałam na domowym parapecie. Po raz pierwszy posadziłam szalotkę - bardzo polecam, gdyż jest mniej wymagająca od zwykłej cebuli. z każdej cebulki wyrosło "gniazdko" 5-6 nowych cebulek. Spokojnie przechowuję ją w domowym cieple, nic się z nią nie dzieje. Kilka zamierzam zostawić do wiosennego sadzenia.


 W tle widać też krzaczki pomidorów, a na pierwszym planie wśrod buraczków naciowych papryczka "kozi róg".


 Kwitnie fasolka szparagowa, groszek zawiązał  strączki. Na początku czerwca zebrałam z mojej grządki pierwszy koszyk plonów :)


W lipcu nastąpiło warzywne apogeum - na grządkach i ścieżkach tłok, ścisk, trudno było gdzieś nogę postawić, ale mi się właśnie taki "zapchany" ogródek podoba :)


Powyżej pierwszy kwiatek arbuza :) A poniżej... ulubiony gąszcz :)








Sierpień zaczerwienił się pomidorkami





Koszyk nadal było czym zapełniać.
We wrześniu jednak wśród warzyw zaczęły dominować kwiaty i zioła.




Październik to czas ostatnich zbiorów, chociaż nie wszystkie były dla mnie...



Pod koniec miesiąca wszystko otuliła swą bielą zima...


A ja pozostałam z marzeniem o takim warzywnym ogrodzie:

Aby do wiosny :)

niedziela, 6 stycznia 2013

Przez żołądek do radości

Tu i ówdzie czytam lub słyszę o noworocznych postanowieniach. Hmm... kiedyś próbowałam, ale to nie dla mnie. Postanowienia czynię bardzo często, więc trudno by mi było czekać z nimi do nowego roku, szkoda czasu ;) 


Ale faktycznie początek stycznia to taki czas, gdy jakoś samo spogląda się wstecz i myśli, co będzie dalej? Najważniejsze, by w tym kolejnym roku chciało się chcieć. Wtedy i aktualne postanowienia zrealizujemy i nowe pomysły, które będą się pojawiały wiosną, latem, zimą... Żeby tego wszystkiego dokonać, co nam się marzy, żeby się chciało, potrzebny jest odpowiedni nastrój - pogodny, radosny, pełen nadziei i poczucia sensu. Czy mamy na niego wpływ? 


Uważam, że tak. Możemy wieloma sposobami zadbać o nasz humorek :) Ja dzisiaj chcę się skupić na ... jedzeniu :) A to za sprawą Świętej Hildegardy, która w ostatnich tygodniach wali w okna i drzwi mojego życia, wołając: wpuść mnie! Tym razem, bez zbędnych postanowień, po prostu daję jej szansę :) A jaki ma ona związek z postanowieniami i tytułową radością? Otóż chcę się z Wami podzielić listą produktów, które według Niej sprzyjają naszemu dobremu nastrojowi, więc warto  umieszczać je w codziennej diecie. Listę poniższą postanowiłam (a jednak!) wydrukować, zawiesić w kuchni i często z niej w tym roku korzystać. Czy ktoś jeszcze ma na nią ochotę? Próbujemy? Proszę bardzo :)

Pokarmy przynoszące radość według św. Hildegardy z Bingen:
orkisz
owies
koper włoski (fenkuł)
pokrzywa
migdały
kasztanowiec jadalny
mięso: najmniej szkodliwe to drobiowe, jagnięcina i baranina latem
ryby
rumianek pospolity
hyzop lekarski
mięta
pietruszka
babka płesznik
lukrecja
szałwia
szałwia muszkatałowa
języcznik zwyczajny
cynamon
kminek
gałgant chiński
goździki
gałka muszkatałowa
pieprz
dzięgiel litwor
anyż
jabłoń
bazylia
seler
trybula ogrodowa
ciecierzyca pospolita
mniszek lekarski
lebiodka kreteńska
kozieradka pospolita
czosnek pospolity
goryczka  żółta
leszczyna
jałowiec
liść laurowy
lawenda
miodunka
grusza
cząber
fiołek wonny

O wielu roślinach nie mam zielonego pojęcia, ale się dowiem w swoim czasie i nie omieszkam się z Wami tą wiedzą podzielić. A może ktoś z Was ma już swoje doświadczenia w tej dziedzinie i może potwierdzić dobroczynne działanie którejś z powyższych roślinek?


Rewolucje w naszym jadłospisie nie są wskazane, zmiany lepiej jest wprowadzać stopniowo, ja zaczęłam od mąki orkiszowej i kasztanowej. Poza tym, okazuje się, że moja zimowa herbatka, o której pisałam tutaj mieści się jak najbardziej w kanonie produktów poprawiających humor, więc polecam ją jeszcze raz. 


A na koniec podzielę się moim wczorajszym odkryciem, czyli tartą warzywną z mąki orkiszowej, która stała się wypadkową kilku przepisów znalezionych w necie i własnej inwencji. Zjedzona została szybciutko i z wielkim zainteresowaniem, więc nawet przez myśl mi nie przeszło, by ją sfotografować, ale to akurat najmniej istotne :)

Tarta orkiszowa z warzywami

Składniki:
25 dkg mąki orkiszowej (najlepiej mało oczyszczonej, z otrębami, wtedy ma najbogatszy skład)
12,5 dkg masła (używam klarowanego)
3-4 łyżki zimnej wody
1 łyżka oliwy
szczypta soli
opakowanie warzyw mrożonych (wykorzystałam mieszankę: kalafior, brokuł, marchew) lub ok. 0,5 kg świeżych
papryka
oliwa do smażenia
ser pleśniowy lub ostry kozi
opakowanie śmietany 18% (następnym razem wypróbuję jogurt kozi)
2 jajka
sól, pieprz, gałka muszkatołowa
zioła prowansalskie

Mąkę, masło z dodatkiem oliwy, zimnej wody i soli zagniatamy tak, by powstała zwarta kula, którą zawijamy w folię i wkładamy do lodówki na około godzinę.
W tym czasie przygotowujemy farsz i sos. Na patelni rozgrzewamy oliwę, na gorącą wrzucamy warzywa i dusimy pod przykryciem, aż zmiękną, pod koniec dosypujemy zioła prowansalskie, solimy do smaku, studzimy. Śmietanę roztrzepujemy widelcem wraz z całymi jajkami, doprawiamy solą, pieprzem i gałką muszkatołową, odstawiamy.
Ciasto wyjmujemy z lodówki, rozwałkowujemy i wylepiamy nim foremkę do tarty lub dużą tortownicę w taki sposób, by powstał rant wysoki na ok. 2-3 cm, nakłuwamy widelcem w kilku miejscach. Podpiekamy w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni. Formę można przed włożeniem ciasta trochę posmarować tłuszczem, ale nie jest to konieczne, bo samo ciasto jest tłuste. Po ok. 15 minutach wyjmujemy ciasto, wykładamy na nie warzywa, posypujemy przygotowanym serem i zalewamy sosem. Całość pieczemy 30-40 minut, ważne, aby sos ściął się i nie był rzadki. A potem to już tylko buzia się uśmiecha :)


 No a kwiaty? Są dla mnie niezawodnymi "rozweselaczami", niezależnie od pory roku. Jestem przekonana, że warto się nimi otaczać i nimi obdarowywać innych :) A jaka frajda, gdy się jest nimi obdarowaną :))


Pozdrawiam i życzę radosnego tygodnia!