środa, 30 sierpnia 2017

Podsumowanie miesiąca: lipiec

Tak, tak, sierpień już dobiega końca a ja dopiero o lipcu ;) Ale cóż, samo życie - post napisany trzy tygodnie temu, czekający jedynie na uzupełnienie zdjęciami... niech idzie w świat :) Dlaczego?
Bo kolejny miesiąc życia minął tak szybko, a we mnie dojrzewa coraz silniej potrzeba zachowywania od zapomnienia. Czy macie może to samo wrażenie, że okresy, w których pozornie nie dzieje się nic, a dzień podobny do dnia, najszybciej i najłatwiej rozpływają się w niepamięci? A przecież i taki czas kryje pod pozornym spokojem swoich wód bogactwo świata wewnętrznego, bogactwo naszej niepowtarzalnej codzienności ... By to nie umknęło, by tego bezpowrotnie nie utracić, coraz częściej i bardziej regularnie biorę do rąk mój kalendarz, by zapisywać w nim drobne zdarzenia, które mnie poruszyły, nieprzypadkowy splot zdarzeń, który zapisany, utrwalony, obejrzany jakby "z góry", uwydatnia "palec Boży" w zwyczajnych drobiazgach, które widziane z perspektywy czasu stają się niezwyczajne. Opisuję więc te zdarzenia, Boże szepty, czyli mój świat intymny, którym dzielę się z nielicznymi lub nie dzielę wcale. Co mi to daje? Poczucie celowości, zmierzanie w jakimś kierunku, a w związku z tym nadzieję, radość i pokój.


Na balkonie, dopóki nie było upalnych dni, wyjątkowo ładnie rozrastały się surfinie. Paleta barw, jak co roku, raczej stonowana, pastelowa - lubię tak.


Ten czosnek rośnie w donicy już czwarty sezon. Przetrzymuje kolejne zimy bez żadnego problemu, niczym go nie okrywam. Zielone kiełki potrafi zacząć wypuszczać już nawet pod koniec stycznia, dając nadzieję na rychłą wiosnę, a potem zielone listki do sałatek i jajecznicy. Od ubiegłego roku zaczął też kwitnąć zwabiając na  moje ósme piętro bzygowate :)


Lipiec to także czas zakupu kolejnych dwóch stert książek. Jedna dla Rodziców: ćwiczenia dla seniorów i o przeżywanej przez Nich starości, a druga dla mnie. Te moje, to znów kolejne pozycje o sztuce życia, życia z Bogiem. Wśród już przeczytanych jest m.in. biografia ks. Dolindo, propagatora tak mi bliskiej modlitwy "Jezu, Ty się tym zajmij". Historia życia tego niezwykłego kapłana jest poruszająca - życia pełnego cudów, ale i ogromnego cierpienia - uczy postawy akceptacji w trudnościach, pokory i zaufania. Napis, który został zamieszczony na Jego neapolitańskim nagrobku jest kwintesencją Jego postawy życiowej: "Kiedy przyjdziesz do mojego grobu, zapukaj. Nawet zza grobu odpowiem ci: ufaj Bogu".
Jest to lektura czasami zmuszająca do niełatwych refleksji. Szczerze polecam.



Lipiec to lato! Najprawdziwsze, polskie lato, jakie pamiętam z dzieciństwa. Nieupalne, ale z mieszanką słońca i deszczu, wypełnione zapachami, kolorami i smakiem owoców. Szczęśliwie każdą lipcową sobotę mogłam spędzać na działce i chłonąć, chłonąć, chłonąć :) Przybyło też trochę nowych roślinek, np. takie nietypowe oregano, niestety w sklepie nie było nazwy tej odmiany.


Biała jarzmianka o koronkowych kwiatkach.

Kwitnąca także biało z domieszką różu eteryczna gaura - szkoda, że w naszym klimacie, to roślina jednoroczna.


Od dawna szukana odmiana hosty - miniaturowa, ale urocza Mouse Ears.


I kolejna różyczka - chociaż wiosną się zarzekałam, że koniec z różami - Chippendale. Wybarwienie kwiatów zmienia się od pomarańczowego po łososiowy, delikatnie różowy. Podobno odporna na choroby - oby, bo moje ukochane róże, które w czerwcu stroją się masą kwiatów, już od lipca straszą gałązkami ogołoconymi przez czarną plamistość. Może więc nie w tym rzecz, by się róż pozbywać, tylko by je stopniowo wymienić na odporniejsze, a równie piękne odmiany.


Winorośl przeznaczona do jesiennego przesadzenia, a więc niepewna swojego losu, bo nigdzie nie udało mi się znaleźć informacji, czy tak stary, 30-letni okaz przeżyje przenosiny, jakby przestraszona tym co ją czeka, zapowiada w tym roku wyjątkowo obfite winobranie. Mam nadzieję, że nie na pożegnanie.


Warzywnik, bardzo późno w tym roku obsiany, bo dopiero w pierwszy weekend czerwca, zaczął od początku lipca dostarczać plonów - jak ja lubię takie widoki i smaki :)


Niezmiennie zachwyca mnie widok białego domku w otulinie sąsiedzkich sosen i chwile ciszy, i relaksu spędzane na ganku :)


To krzesełko też było takie wymarzone od lat. Oglądałam je zawsze z zachwytem na zdjęciach w magazynach ogrodniczych, a teraz mam i w swoim ogródku :)


A po powrocie do domu towarzyszyły mi w ciągu tygodnia kolejne pachnące bukiety i bukieciki.


W tym roku postanowiłam nie robić przetworów na zimę, bo czasu i sił za mało, a zeszłoroczne zasoby jeszcze niewyczerpane. Ale zrobiłam wyjątek dla porzeczek czerwonych, których ślimaki nie zdążyły zjeść. Wpadły do słoiczków, by zimą stanowić bazę dla smakowitych kisielków :)




W domu wraz ze mną zamieszkało kilka aniołów. Tego dużego z powyższych zdjęć zakupiłam z myślą o działkowym zakątku z barwinkiem i hostami. Jednak jakoś tak przysiadł na balkonowym stoliku tylko na chwilę i zasnął... żal mi go budzić, niech śpi ;) Dwa inne dostałam w prezencie - trwają w siostrzanym uścisku na kredensie, strzegąc kolejnych godzin życia, chociaż z czasem może dostaną inne miejsce i zadanie, któż to wie. Lubię ich "towarzystwo" :)


W ostatnich dniach lipca miałam przyjemność poznać pana Mariusza Dorota. Rzadko zapamiętuję nazwiska osób prowadzących  audycje radiowe, ale na tę osobę zwróciłam uwagę rok temu, gdy w drodze na działkę, słuchałam w Radio Warszawa (moim ulubionym radio!) jego audycji nt. pielęgniarek środowiskowych Caritasu. Ujęło mnie to, że młody człowiek, mężczyzna, jako cel swojej pracy zawodowej wybrał działalność na rzecz osób starszych. Dlatego z przyjemnością i pewnością przydatności, kilka tygodni temu wybrałam się na prowadzony przez Niego warsztat, zorganizowany przez warszawski Caritas. Pan Mariusz okazał się osobą bardzo ciepłą, dowcipną i kompetentną, mam więc nadzieję, że wspomniany warsztat stanie się początkiem serii szkoleń.

Najważniejszym jednak dniem w lipcu był dla mnie 1 dzień tego miesiąca, gdy przeżywaliśmy rekolekcje narodowe na Stadionie Narodowym w Warszawie. Nie byłam tam, jednak dzięki Radio Warszawa mogłam tych rekolekcji wysłuchać - relacja towarzyszyła mi przez calusieńki dzień na działce. I pomimo upływu czasu wspomnienie tamtej modlitwy wciąż jest we mnie żywe. Jestem wdzięczna za to doświadczenie.


Wkrótce sierpień w pigułce :) Pozdrawiam! 
Doranma

środa, 2 sierpnia 2017

Warszawskie Dzieci

  1 sierpnia, najgorętszy wieczór tego sezonu (jak dotąd). Termometr wciąż pokazuje 33 stopnie, mimo, że słońce zaszło. Pot spływa po plecach, gdy stoję gdzieś wciśnięta w tłum; duszno pomimo podmuchów wiatru, nagrzane słońcem płyty Placu Piłsudskiego oddają teraz ciepło naszym nogom. I w tym ciężkim od upału powietrzu w dal płyną mniej lub bardziej znane melodie, wyśpiewywane przez tysiące Warszawiaków, zapełniających gęsto plac przy Grobie Nieznanego Żołnierza.



" Pałacyk Michla, Żytnia, Wola,
Bronią jej chłopcy od "Parasola",
Choć na Tygrysy mają visy - 
To warszawiaki, fajne chłopaki są!"


Z początku nieśmiało, stopniowo coraz głośniej. W miarę jak zapadał zmrok, a temperatura powietrza nieco opadała, atmosfera na Placu stawała się coraz gorętsza. Gdy ok. 21.30 oficjalna część koncertu, transmitowana przez tv, zakończyła się, przynajmniej połowa zebranych osób została na miejscu, by nadal śpiewać "Zośkę", "Marsz Mokotowa" ... By pamiętać.

"Niech zabrzmi w uliczkach znajomych,
w Alejach, gdzie bzy już nie kwitną,
gdzie w twierdze zmieniły się domy,
a serca z zapału nie stygną!"


Przyznaję, nie chciało mi się tam jechać, chociaż wcześniej uznawałam to za pewnik. Bo późno, bo upał, bo od rana nie byłam w domu, nie jadłam obiadu, bo zmęczona ... Pojechałam, by nie żałować. I bardzo dobrze.
Bo gdy tak stałam w tym śpiewającym tłumie, słuchałam kolejnych wspomnień Powstańców, przez głowę przewijała się taśma - ujęcia z filmów dokumentalnych, fragmenty książek, zasłyszane opowieści. I zrobiło mi się wstyd, że tak trudno było mi się zmobilizować, by przyjechać i tym drobnym gestem obecności i wspólnego śpiewania powstańczych pieśni, oddać Bohaterom cześć. Zaopatrzona w butelkę wody, wachlarz, z perspektywą wygodnego powrotu do domu (mam dokąd wracać!), miękkiej poduszki, spokojnego snu, a potem kolejnego bezpiecznego dnia ...A Oni? Co za kontrast!
Nie po raz pierwszy, ale mocno, uświadomiłam sobie, że to Im zawdzięczam dzisiejszy dobrobyt - ten materialny i ten psychiczny. I rzecz najważniejszą dla człowieka: wolność. Wstyd, jak rzadko o tym pamiętam, jak mało doceniam to, co mam ...Postanowiłam więc wczoraj oduczyć się narzekać! ;)


"A kiedy Polska powstanie wolna,
to w niej stolica nie byle jaka
będzie pomnikiem na całe wieki
dla bohaterskich chłopaków z AKa."

Stwierdzenie z piosenki "O chłopakach z AK", że wolna Warszawa jest wiecznym pomnikiem tej powstańczej walki, uważam za trafne. Bo chyba nie ma ulicy, w którą by nie wsiąkła powstańcza krew, nie ma zakątka, który by nie widział Ich strachu, łez, cierpienia, ale przede wszystkim odwagi. A wracające wciąż jeszcze dyskusje o tym, czy warto było, czy nie warto uważam za bezduszne, żenujące. To są moi, nasi Bohaterowie!


"Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,
za każdy kamień Twój,
Stolico, damy krew!
Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,
gdy padnie rozkaz Twój,
poniesiem wrogom gniew!"


Gorąco dziękuję Organizatorom za wczorajszy wieczór. Jeśli Bóg da, za rok stawię się znowu.

Doranma