niedziela, 30 sierpnia 2015

Zielona terapia


Nie mogę się nadziwić temu, co mi się wczoraj przytrafiło. Dzień rozpoczęty z mozołem, z trudem ciągniętą nogą za nogą, a zakończony w podskokach. Przemiana nastąpiła nawet nie wiem dokładnie kiedy. Dzięki dobrym duszyczkom znalazłam się na działce i w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie tylko czuję się zupełnie dobrze, ale już biegam między grządkami :) Wieczorem w domu odtańczyłam taniec radości. Takiej energii nie czułam od tygodni. Czy to możliwe, że krótki kontakt z ukochaną przyrodą może przeobrazić człowieka, wlać w niego życiodajne siły? Czy to może cud, dotknięcie Bożą łaską?
Trochę letnich zdjęć zostawiam :)







Kłosowiec - w ubiegłym roku zachęcona przez Kasię Bellingham kupiłam małą sadzonkę. Posadziłam z przodu rabaty, nie wiedząc że rozrośnie się tak pięknie. Na poniższym zdjęciu widać tę kępę po prawej stronie. Zaletami kłosowca są: piękny kolor kwiatów, niepokładający się pokrój rośliny, bezobsługowość w ciągu całego lata i brak szkodników, przeciwnie - ściąga pszczoły i motyle. Z racji wzrostu czeka go przeprowadzka, aby nie zaburzał pięter na rabacie. Polecam :)



Borówki i jeżyny zaowocowały w tym roku jak szalone. Niestety susza zabrała większość plonu - owoce uschły na krzewach. Ku mojemu zaskoczeniu jednak na gałązkach zwisających do ziemi część z nich ocalała - może dzięki porannej rosie?



Wspomnienie ostatniego, 10-minutowego deszczu o poranku trzy tygodnie temu.





Budzące się po deszczu słońce.



I jeszcze pamiątka wczorajszego dnia - ja i mój sadziec. Zaczyna mnie przerażać ta roślina ;)


 Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję, że pamiętacie :)

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Lato w mieście i za miastem

Okres wakacji stał się dla mnie zupełną niespodzianką. Trudne doświadczenia, choroby, troska o najbliższych, lęk i niepewność rozgrywające się w niewyobrażalnych dla mnie okolicznościach przyrody - temperatury powyżej 30 stopni w domu i na zewnątrz, brak deszczu od wielu tygodni, rekordowo niski poziom wód w największej polskiej rzece. Nie było wyjazdów na działkę, nie było urlopowego odpoczynku, nie było spotkań ze znajomymi, ani relaksujących wieczorów w kinie czy przy grillu. Jest za to życiowa szkoła wiary i zaufania. Śmieję się w duchu, że przeżywam nieplanowane dwumiesięczne rekolekcje ;) Bo wśród doświadczeń wydających się ponad siły, odnalazłam dużo Obecności, Bożej Obecności, tej nienamacalnej, przeczuwanej sercem, jak i pomocy bardzo konkretnej: patrzyłam jak rozwiązują się problemy oddane Jemu w poczuciu mojej totalnej bezradności, cieszyłam się realnym wsparciem i dobrym słowem zaprzyjaźnionych osób, czerpałam siły ze wspólnotowej modlitwy. Uczepiłam się słów "Jezu, ufam Tobie", jak ostatniej deski ratunku i wielokrotnie doświadczyłam, jak ona działa. I zupełnie nie wiem, jak w obliczu życiowych kataklizmów radzą sobie osoby niewierzące. Bez wiary... nie wiem, gdzie bym była.

Ufność w Opiekę daje mi siły do tego, by się nie poddawać, walczyć ze zniechęceniem, bólem i strachem, by się przeciwstawiać czarnym myślom. Wreszcie, by dostrzegać wokół siebie okruchy piękna, którym jest wypełniony świat i na przekór wszystkiemu cieszyć drobnymi przyjemnościami. Gdy tylko mogłam, wyrywałam się, by popatrzeć przynajmniej na miejską zieleń. W pobliskim parku znalazłam kwiatki z wiejskich ogródków, a w cieniu drzew plan filmowy nowego serialu.








Susza zbierała plon już na początku lipca:



Można tutaj znaleźć miejsca dla ciała i dla ducha. Ta część Parku Moczydło z figurą Jezusa Miłosiernego nazywana jest warszawskimi Łagiewnikami.



A tu już ekipa filmowa przy pracy.



Na drodze moich letnich obowiązków znalazła się także okazja do krótkiego spaceru uliczkami miasteczka, które darzę wielkim sentymentem. Do Ciechocinka przyjeżdżałam z rodzicami jako dziecko. Gdy pytali mnie, dokąd w nadchodzące wakacje chcę jechać, zawsze słyszeli, że do Polanicy lub Ciechocinka ;) Kiedy w tegoroczne lipcowe południe wysiadłam w znanym mi sprzed lat miejscu, wspomnienia wróciły falą. Z radością przebiegłam park i ciechocińskie uliczki poszukując obrazów zatrzymanych w dziecięcej pamięci. Jednak nie odnalazłam przepychu dawnych kwiatowych dywanów, ani ulubionej fontanny z Jasiem i Małgosią. Natomiast niezmieniony pozostał "Grzybek" i deptak wzdłuż tężni.



Kwiatowy zegar słoneczny - charakterystyczny punkt miasta.










Pachnący świeżością tynków Ormuz i obok Wiarus w rozsypce - pamiątka upadłej przeszłości.



Kościół Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Ciechocinku, a obok niego kamień upamiętniający śp. prezydencką parę i pozostałe ofiary katastrofy smoleńskiej.


Ciechocińska cerkiew św. Michała Archanioła.


Zdradzę Wam jednak, że po przyjeździe pierwsze kroki skierowałam nie do parku ani pod tężnie, lecz do budynku dworca, w którym obecnie znajduje się wspaniała "Galeria staroci":) Duży metraż dawnej poczekalni oraz talent pozwalają właścicielom na piękne wyeksponowanie zbiorów. Niektóre stoły zastawione są tak, że można zasiadać czekając na wniesienie dań ;) Podobało mi się także tematyczne eksponowanie produktów, np. szukający wazonu idą do tego regału, dla szukających mleczników, czy cukiernic przeznaczone są inne półki. Miła obsługa i promocja w regale z dzbankami sprawiły, że nie wyszłam z pustymi rękami, przygarniając skorupki - pocieszacze ;)



Basiu i Pawle - to poniższe zdjęcie zrobiłam z myślą o Was ;)



W połowie lipca udało mi się wyrwać na kilka godzin na działkę, by zebrać część plonów. Zachwyciła mnie obfitością plonu i słodkością owoców różowa porzeczka o wdzięcznej nazwie "Ulubiona Lwowa". Jeżeli jesienią spotkam te krzewy w centrum ogrodniczym, na pewno dokupię.


Tyczki i gałązki, które dałam wiosną jako podpórki dla groszku, nie utrzymały ciężaru roślin, zwłaszcza groszek cukrowy okazał się być wyjątkowo wysoki i plonował obficie. Niestety, przerośnięte ziarna z niezerwanych na czas strączków nie były już tak smaczne. Zaskoczył mnie w tym roku także bób - nigdy dotąd nie zebrałam go tak dużo, w dodatku był zupełnie zdrowy. Czyżby niewielkie opady i wysokie temperatury służyły tym roślinom?


Po raz pierwszy spróbowałam smaku świdośliwy - hmm... liczyłam na coś lepszego :( Bardziej odpowiada mi smak borówki wysokiej i kamczackiej, ale może trzeba się po prostu przyzwyczaić.



Udomowiona podczas urlopu z pasją oddałam się przetwarzaniu wszelkiego owocowego i warzywnego dobra, które przywiozłam z własnego ogródka, jak i regularnie targałam z pobliskiego bazaru (przy okazji - czy słowo targać pochodzi od targu???) Wielką frajdę sprawia mi robienie przetworów na zimę, wypróbowywanie nowych przepisów i tych sprzed lat. To także sposób na to, by utrzymywać smutne myśli w ryzach i wprowadzać do codzienności pozór ładu, spokoju. Starając się coraz więcej owoców przetwarzać bez cukru lub z jego zamiennikami, natrafiłam na przepis na powidła czereśniowe - tylko owoce, bez żadnych dodatków i słodzideł. Wyszły rzeczywiście bardzo smaczne i słodkie, ciekawa jestem jak się przetrzymają do zimy, stoją bowiem od półtora miesiąca w temperaturze 30 stopni lub wyższej - uroki mieszkania w bloku :( 


Nie było zbyt wielu okazji, by zachwycać się kwiatami na działce. Zerkałam na nie jedynie z ukosa, jednocześnie wkładając zrywane owoce do łubianki. A minione lato przyniosło wyjątkowo dobrą aurę dla lilii i liliowców - jeszcze nigdy dotąd nie kwitły tak pięknie, niestety o części wiem tylko z opowiadań sąsiadów, bo nie było mi dane zobaczyć ich w rozkwicie.



Nie udało mi się doliczyć, ile miała pąków. Wspaniała, szkoda tylko, że kolor taki "nie mój".









Ogród sobie radził bez opieki, bez koszenia, podlewania, plewienia, żyjąc własnym życiem. Może mu tak lepiej bez ludzkiej ingerencji ? Nie wiem jednak co zastanę po kolejnych trzech tygodniach suszy, bo liczę, że już niebawem pojadę ...


Nieobecność gospodyni oznacza nie tylko samowolkę w świecie fauny i flory, ale także samowolkę budowlaną ;) Dziwnego trafu trzeba, by po latach marzeń o nowym domku nie móc uzgodnić z budowniczym, jak on ma wyglądać, ani tej budowy nadzorować! Zamarzyła mi się mazowiecka chata w miniaturze, ale z różnymi detalami, które miały jej nadać bardziej romantyczny charakter. Wiem już jednak, że nie będzie bajkowo, będzie chata :( Pozostało mi więc tylko oddać sprawy w ręce św. Józefa, jako najlepszego cieśli na świecie i ufać, że coś sensownego ostatecznie z tego wyniknie.


A stuletnie zabytkowe chaty wschodniego Mazowsza wyglądają tak:







Umęczona codziennymi troskami i upałem, czekam na nią :)


Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy jeszcze pamiętają.
Doranma