poniedziałek, 29 września 2014

Jej orszak



Jeszcze na tle nieba podziwiam letnie kwiaty.


Jeszcze skubię z krzaczka malinowe kulki.


Jeszcze zieleń rządzi dookoła.



Ale już czuć zmianę w powietrzu, już pachnie inaczej a słonko łagodnym ciepłem okrywa świat. Przyszła. Łagodnie, bez rozpychania się łokciami i stopniowo mebluje na nowo mój ogródek, przemalowuje ściany.


Tu i ówdzie rzuciła nieco czerwieni.




Lecz jej ulubionym kolorem są na razie odcienie lilaróż.




Pozwala sobie także nieraz na szafirowe ekstrawagancje.




 W jej orszaku znalazły się jak co roku wrzosy, zimowity, marcinki. I stada szczęśliwych motyli :)




Tegoroczny długi i ciepły sezon zdezorientował część gatunków. Nadal rozkwitają ostróżki i łubiny, prymulki obsypały się pojedynczymi kwiatkami, ponowiła kwitnienie trytoma i niby nic w tym dziwnego, ale żeby liliowiec, którego kwitnienie przypada na przełom maja i czerwca znów wypuścił pąki, to już przesada!









Kolejna ciekawostka - w ubiegłym roku moja jarzmianka kwitła w czerwcu, dość krótko, w tym roku kwiaty pojawiły się dopiero pod koniec sierpnia i zdobią ją do tej pory!


Taką kolorową i ciepłą jesień kocham. Prawdziwe babie lato :)


 I tylko szkoda, że po błogich godzinach spędzonych w ogrodzie trzeba się od tych cudowności oderwać i wracać do miasta. Chociaż ono... też ma swój nieodparty urok :)

Dobrego czasu, moi Drodzy!

wtorek, 23 września 2014

Różany wrzesień

Jak szybko przeleciały ostatnie dwa tygodnie! Wiele się działo, materiału mam na kilka postów, ale obiecałam Wam ostatnio moje róże, więc dzisiaj będzie o nich. Mijający powoli sezon zdecydowanie należał w ogrodzie do róż! Od ubiegłego roku moja kolekcja powiększyła się z kilku do ok. 40 krzewów. Wiem, że to nie będzie koniec, bo hodowanie róż po prostu wciąga :) Żałuję, że mogę je oglądać tylko raz w tygodniu, a często było tak, że szczyt kwitnienia przechodził mi "koło nosa", czyli w środku tygodnia, w sobotę zaś oglądałam już rozłożone szeroko kwiaty i opadające płatki. Za to co tydzień miałam nowy różany bukiet w domowym wazonie, dlatego uważam, że warto oddać tym kwiatom nieco miejsca w ogrodzie. Delikatny różany zapach dobiegający nozdrzy tuż po przebudzeniu - niezastąpiony!
Niedostatki bezpośredniego kontaktu z kwiatami uzupełniają w jakimś stopniu ich zdjęcia, których częścią chcę się dzisiaj z Wami podzielić - zapraszam na różaną, wrześniową przechadzkę :)


Zacznę od tych o żółtych kwiatach, których mam najmniej, bo tylko cztery: bezimienna na powyższym zdjęciu o pięknych kapuścianych główkach, Słońce, Frezja i Graham Thomas. Żółty jest dla mnie trudnym kolorem, staram się więc, aby było go niewiele na moich biało-różowo-niebieskich rabatach. Jednak są rośliny, z których nie potrafię zrezygnować, nawet jeżeli swą barwą zaburzają harmonię - no bo jak tu się nie zachwycić takimi wesołymi słoneczkami? :)






Niektóre odmiany kwitły bardzo obficie w czerwcu, by potem przez całe lato odpoczywać i teraz zebrały siły do kolejnego bogatego kwitnienia (Słońce). Inne kwitną cały czas od kilku miesięcy (Graham Thomas, Louise Odier), jeszcze inne - i takich jest najwięcej  - po pierwszej eksplozji kwiatów co jakiś czas powtarzają kwitnienie, ale tylko z pojedynczych pąków, jak m.in.Therese Bugnet na poniższym zdjęciu.


Różnych odcieni różu jest u mnie zdecydowanie najwięcej...













Moja zdecydowana faworytka - kapuściana róża Mazowsze.



 Lubię zestawiać zdjęcia dwóch róż, które kupiłam jako tę samą odmianę - powyższe ujęcia pąków pokazują wyraźnie, że obie nie mogą być odmianą Mazowsze ;)


I kolejna moja ulubienica - prawdopodobnie Gloria Dei - nie podpisana przy zakupie, ale jej cechą charakterystyczną jest to, że każdy kwiat jest inaczej wybarwiony! Uwielbiam :)


Inne odmiany, które mnie urzekły w tym roku, to kremowa Chopin i zielono-różowo-kremowa Eden. Niestety, to ich pierwszy rok w ogrodzie i na razie kwitły skąpo, ale ponieważ jeszcze ponad miesiąc ciepłej jesieni przed nami, to może doczekam się jakiegoś ich kwiatka?


Znajdziecie też u mnie troszkę kwiatów czerwonych, bordo, a nawet pomarańczowych.




Zdecydowanie najbardziej pociągają mnie pastelowe barwy kwiatów, dlatego lubię te kremowe i morelowe - postaram się, by za rok było ich więcej.



Angielskie piękności - szkoda, że nie czujecie jak słodko pachną!


Na niektórych zdjęciach widać, że część róż zaatakowała czarna plamistość. Latem pryskałam krzewy wyciągiem ze skrzypu i myślę, że zabiegi te spowolniły nieco rozwój choroby. Nie zamierzam wprowadzać do ogrodu żadnych środków chemicznych. Mam nadzieję, że w następnych latach, gdy te młodziutkie krzewy zaaklimatyzują się dobrze i wzmocnią, staną się też odporniejsze na grzyby. To raczej naturalne, że z upływem sezonu krzewy róż ogałacają się od dołu. Ja sadzę swoje wśród bylin, bo tak lubię, Ma to i tę zaletę, że nie widać dolnych gałązek róż pozbawionych liści. Z drugiej strony zbyt duże zagęszczenie na rabacie może sprzyjać rozwojowi chorób grzybowych. Trzeba więc na pewno znaleźć równowagę i eksperymentować :)


Na powyższym zdjęciu jest osiem kwitnących krzewów różanych, trudno je jednak rozpoznać wśród innych roślin. Z czasem, gdy krzewy się rozrosną i będą kwitły obficie, staną się również bardziej widoczne w rabatowym buszu. W tym roku dwa młode krzewy zaskoczyły mnie swoim silnym wzrostem, a była to Louise Odier oraz Baron Girod de l'Ain. Ta ostatnia skończyła kwitnienie w lipcu na gałązkach o wysokości ok. 60 cm, po czym wypuściła trzy nowe pędy mające obecnie przeszło trzy metry! Ciekawa jestem co ta alpinistka pokaże w przyszłym sezonie ;) Dodam jeszcze, że według internetowego opisu różyczka miała mieć 1,5 metra wysokości i pędy z niewielką ilością kolców - hmm, ciekawe, co by autor powiedział na widok mojego okazu ;)


Sama nie wiem, czemu tak długo opierałam się urokowi róż? Tym bardziej, że uprawa tych piękności nie jest jakoś szczególnie kłopotliwa. Największa praca przy nich, to zrobienie kopczyków na zimę i przycinanie przekwitłych kwiatostanów w ciągu sezonu letniego. Tej ostatniej czynności już od września zaniechałam - nie chcę niepotrzebnie pobudzać wzrostu przed nadejściem chłodów, a ponadto przeczytałam ostatnio, że owoce wszystkich róż mają dużo witamin i nadają się na przetwory, więc zamierzam z tego ich dobrodziejstwa skorzystać. Poza tym trzeba po prostu róże kochać, a wierzę, że odwdzięczą się cudnymi kwiatami :)


Z opadłych płatków można zrobić domowe potpourri - pamiętam, gdy jako mała dziewczynka zbierałam w ogrodzie Babci płatki różane i przesypywałam je w słoiczku solą kamienną. Hmm... chyba warto wrócić do tego przepisu i zachować zapach lata na zimowe wieczory :)


Pozdrawiam ciepło i dziękuję za Wasze odwiedziny oraz pozostawiane myśli w komentarzach :)