piątek, 30 grudnia 2011

Przy choince

Ze Świętami Bożego Narodzenia kojarzy mi się nieodłącznie duża, sięgająca sufitu choinka. Jako mała dziewczynka lubiłam wstawać w świąteczny czy niedzielny poranek jeszcze przed rodzicami i biec do pokoju, aby przyglądać się zabawkom, kręcić bombkami, szukać zabawek z danego kompletu. Odkąd pamiętam, zawsze czynnie towarzyszyłam ojcu w całym procesie strojenia drzewka - od obsadzania w stojaku, po końcowe obkładanie strzępami waty imitującymi śnieg (taka wówczas była moda). W domu był zwyczaj, że co rok przybywało coś nowego na drzewku i teraz tę tradycję również kontynuuję. Czasami mi się wydaje, że już więcej zabawek się nie zmieści, że już wszystkie gałązki pozajmowane, ale w kolejnym roku mieści się na nich jeszcze więcej, w następnym jeszcze... i tak dalej :)




Poza większą różnorodnością ozdób, moja choinka nie zmienia się od kilkudziesięciu lat - zawsze żywe drzewko i obwieszone jak ... przysłowiowa choinka :) Piękne i eleganckie są choinki jednokolorowe, np. tylko białe, srebrne, czy czerwone. U kogoś mi się podobają, ale w swoim domu wolę mieć taką różnokolorową, świecącą, ubraną w zabawki przywołujące w pamięci różne osoby, zdarzenia.

Szopka na powyższym zdjęciu ma już ok.30 lat!


Gdy tylko wracam do domu, zaraz zapalam lampki i najchętniej przesiedziałabym przy choince cały wieczór. W tym "choinkowym" okresie nie chce mi się nigdzie wychodzić, ze zwykłej domatorki przeistaczam się w domatorkę do kwadratu ; )






 Delektuję się ciszą, zapachami, smakiem tzw. adwentowego piernika i makowca, ze spokojem zatapiam się w lekturze. Oj, lubię takie zimowe, poświąteczne wieczory :)



 
Do siego roku!
D.

sobota, 24 grudnia 2011

Gdy na niebie pierwsza gwiazdka rozbłysła...

... myślę o wszystkich bliskich mi osobach, których nie ma przy wspólnym stole, o tych którzy odeszli do lepszego Świata i o tych, którzy daleko. Przyjęło się mówić, że Boże Narodzenie, to rodzinne Święta. Ale czy dla wszystkich? Coraz więcej osób, zwłaszcza starszych, spędza ten wieczór samotnie. To czas, który jest dla wielu bolesny, bo tym bardziej odczuwają swoją "pojedynczość", odmienność swojej sytuacji. Marzę, aby tradycyjne dodatkowe nakrycie, które stawiamy w Wigilię na stole przestało być tylko zwyczajem, lecz by się wypełniło treścią, byśmy mieli więcej zaufania do siebie, byśmy bardziej się interesowali sobą nawzajem, by sąsiad za ścianą przestał być anonimowy, byśmy się nie obawiali nieznajomego pukającego do drzwi, lecz potrafili z miłością zaprosić go do stołu. To marzenie dotyczy świata, w którym żyję, ale i dotyczy mnie samej, abym potrafiła taka być.


W ten szczególny wieczór życzę więc wszystkim nie tylko magicznej atmosfery, dobrego nastroju, ciepła rodzinnego i miłości, nie tylko tego, by wszystkie potrawy i  dekoracje przygotowywane z takim pietyzmem od wielu dni znalazły uznanie u gości, by prezenty okazały się trafione i wywołały uśmiech na twarzach obdarowanych osób, a wspólne śpiewanie kolęd wzruszało. Życzę też by wśród tych wszystkich spraw i treści nie umknął naszej uwadze powód, dla którego świętujemy - byśmy powitali w naszych sercach Tego, który tej nocy się rodzi.

Samotnych obejmuję swoją modlitwą i życzeniem, aby Bóg zesłał Wam swoich Aniołów, aby Nowonarodzony wypełnił Wasze serca pokojem, aby wlał wiarę, że On narodził się także dla Was, że przychodzi właśnie do Ciebie.


"Prawda o Bożym Narodzeniu jest wstrząsająca. Jezus przychodzi na świat uczyć nas wszystkich , młodych i starych, Bożego dziecięctwa, a więc ufnej i czystej miłości". (ks. Jan Twardowski)


Życzę nadziei i aby to były prawdziwie RADOSNE ŚWIĘTA :)
D.

środa, 21 grudnia 2011

Pożegnanie jesieni

Jesień pożegnała nas ostatniego dnia kapką śniegu, który jutro już zniknie z ulic. Za oknem dominuje szarość, na świąteczne ozdoby jeszcze moim zdaniem za wcześnie, więc postanowiłam dzisiaj ucieszyć oczy wspomnieniem minionej, wyjątkowo pogodnej i kolorowej jesieni.

















W parowarze gotują się buraki na świąteczną ćwikłę, z kaloryferowej "suszarni" rozchodzą się aromaty suszonych jabłek i pomarańczy, a ja zamiast biegać ze ścierką w przedświątecznym szale postanowiłam powspominać jesień... bo piękna była :)) Przyznaję, że chwalę sobie bardzo przywilej mieszkania w klimacie umiarkowanym, gdzie wszystkiego mamy po trochu. Zimę też witam radośnie, bo lubię zmiany :) Poza tym jest to dla mnie przeważnie czas wytchnienia, zwolnienia, cieszenia się domem. I to też jest mi potrzebne. Przez te kilka zimowych miesięcy zdążę odpocząć i zatęsknić za działkową ławeczką, a raczej za intensywną pracą w ogrodzie - aby do wiosny :)
D.


czwartek, 15 grudnia 2011

Post Daniela - dzień siódmy: czyli dlaczego piszę o poście a nie o diecie

W Poście Daniela najbardziej zachwyca mnie dbanie o całego człowieka, jakim go Pan Bóg stworzył: o ciało, psychikę, duszę. Gdy spoglądam wstecz na te 3 lata udziału w konstancińskich rekolekcjach i kolejnych postach, widzę dużą zmianę -  kompas wartości jest coraz sprawniejszy, a ja staję się bardziej otwarta na współpracę z Bogiem w stwarzaniu mojego życia.


Zadziwia mnie to, jak oczyszczanie ciała wpływa na stan umysłu, napełnia pogodą i wewnętrzym pokojem. I nawet gdy Post się kończy, jego owoce wciąż dostrzegam w kolejnych dniach, tygodniach
To, że zasady Postu zostały oparte na Biblii (Księga Daniela) jest dla mnie bardzo ważne - nie jest to więc kolejna z dziesiątek modnych i przemijających diet, ale Boże wskazówki na temat służącego nam sposobu odżywiania, aktualne tak samo przed wiekami, jak i dziś. A może dziś jeszcze bardziej, gdy przyszło nam żyć w tak zanieczyszczonym środowisku? Czuję się dzięki temu obdarowana przez Boga i zaopiekowana. Żebym tylko była na co dzień w tych działaniach konsekwentna!


Ogromne znaczenie ma też dla mnie otoczenie, w którym przeżywam kolejne Posty: życzliwi ludzie zachęcający do wytrwałości, z których bogactwa wewnętrznego i mądrości można czerpać, piękno domu Pallotynów zatopionego w zieleni, rozbrzmiewającego gwarem rozmów i śpiewem ptaków, witających każdy nowy dzień, jakby chciały za ten kolejny dzień życia już od rana dziękować - tego też warto się od nich uczyć :)


Są tu też enklawy ciszy i spokoju, w których można rozmyślać i kontemplować Boga przed Najświętszym Sakramentem. Tutaj doświadczam bycia w zgodzie z sobą, w harmonii: nikt nie neguje moich potrzeb, ani nie oczekuje, bym swoje wartości pozostawiała wewnątrz kościoła.


Tutaj mogę poznawać siebie bez zakłamania. I to jest dobre, bardzo dobre. Tak naprawdę, to brakuje mi odpowiednich słów, by te doświadczenia opisać :)


Pozdrawiam,
D.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Pierniczkowa sobota

Przepis zapożyczony od Komarki, kilka par rąk chętnych do pracy, dobry nastrój i w miniony sobotni wieczór pierniczkowa linia produkcyjna została uruchomiona :)
Najpierw była rewia fartuszkowa - rzecz niecodzienna, bo choć kiedyś żadna gospodyni bez fartucha, fartuszka progu kuchni nie przestępowała, to obecnie mam wrażenie, że jest to produkt passe, chociaż może ostatnio nieco wraca do łask... co można zobaczyć np. na przedświątecznych jarmarkach.


Potem wałkowanie ciasta, które już od poprzedniego dnia leżakowało przygotowane w lodówce i najprzyjemniejsza dla mnie część pracy - wycinanie różnorakich kształtów:


Wkrótce po mieszkaniu rozszedł się apetyczny, korzenny zapach :)


A skoro w domu zapachy, to nasze brzuszki zaczęły się dopominać o posiłek. Na stół wjechała więc zupa z soczewicy, która miała być .... sałatką ;) Tak, tak, a wszystko to przez nieuwagę gospodyni, która zamiast stać nad garem, pozwoliła ziarenkom przybrać konsystencję raczej bezkształtną. Jednak po wspólnej naradzie zaprzyjaźnionych Kobietek, zebranych w ten pierniczkowy wieczór, soczewica została połączona z pozostałymi sałatkowymi składnikami (cebulka, papryka, pomidory, czpsnek, zioła i oliwa) i zagotowana. Wyszła więc nam niespodziewanie zupa gęsta, smaczna i pożywna, a do tego malowniczo kolorowa :)



Nie, nie , nie :) nie myślcie sobie, że to stefanka, czy inne ciastko z kremem - to kanapki z pumpernikla, które tylko udają słodkości (przełożone twarożkiem z avokado i czosnkiem przez naszą zdolną Koleżankę).
Tego wieczora chyba tylko pierniczki były tym czym miały być, nie udając niczego innego - przynajmniej sądząc po zapachu, bo jakoś żadna z nas do próbowania się nie rwała, toteż nienaruszone czekają na Święta.


Wśród babskich pogaduszek, wspomnień, opowieści świątecznych, lecz nie tylko, lukrowałyśmy kolejne partie pachnących pierniczków...


...w twórczym nieładzie ; )



Przysłowie, mówiące o tym, że "gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść" nie sprawdziło się, może z tej prostej przyczyny, że było nas cztery : ))) Ale przyznać muszę, że wspólne gotowanie przypadło mi do gustu, pomimo niewielkiej powierzchni kuchennej. Tak więc ogłaszam, że wprowadzam w domu moim nową tradycję - następne pierniczkowanie już za rok, bo radocha z tego naprawdę jest wielka :)



Dziękuję Wam, Dziewczyny, za ten czas. Miło mi będzie pomyśleć w wigilijny wieczór, że wieszacie na swoich choinkach to, co zrobiłyśmy wspólnie :)
Pozdrawiam,
D.