niedziela, 27 listopada 2016

Listopadowy ogród


W listopadowym ogrodzie, wbrew pozorom, sporo jeszcze kolorów. Z daleka przywołują plamki żółci i czerwieni. Ale i buro-szara roślinność w słonecznych promieniach nabiera uroku i magii.. Jakże inne to widoki od tych, które dziś widzę za oknem, gdy z szarego nieba leją się strugi deszczu. Ucieknijmy więc razem do jesiennych kolorów - zapraszam :)
















Przy temperaturze +5 towarzystwo nowego, prezentowego termosu z rozgrzewającą zawartością jest wprost niezbędne :) Dzięki, Dziewczyny - dzięki niemu jesteście tutaj razem ze mną w moich wdzięcznych myślach :)




Groszek udaje, że to wiosna i pomimo nocnych przymrozków jeszcze kwitnie. Szkoda, że o tej porze nie odwiedzi go już żadna pszczółka i jego wysiłek pozostanie daremny. Chociaż... czy na pewno daremny? Skoro ten maleńki kwiatek ma moc, by wywołać uśmiech u człowieka :)
A na wierzbie zaczęły się wychylać z pąków listopadowe bazie ... poplątanie z pomieszaniem ;)


Sezon jeszcze nie zamknięty, jeszcze nie wszystkie rośliny przygotowałam do zimy. Kolejny ciepły listopad pozwala na takie fanaberie :)

Pozdrawiam,
Doranma

sobota, 19 listopada 2016

Dom

Często słyszę, że dom to ludzie, że tam mój dom, gdzie moi bliscy. Piękne. Ale ...
Patrząc na świat niedoskonałych relacji wokoło, można by dojść do wniosku, że wielu z nas, to bezdomni. Bo albo żyją sami - z wyboru lub nie - albo obok innych "bliskich", niezrozumiani, niekochani, niekochający, poranieni i przez to samotni. Czy ci wszyscy nie mają domu?
Może więc to idealistyczne stwierdzenie utożsamiające dom z osobami, których się kocha, niesie tyle krzywdy, co mówienie, że Święta Bożego Narodzenia, to święta rodzinne? Cudownie, gdy tak jest, ale nie dla każdego ...




Czym dla mnie jest dom?
Pierwsze skojarzenie dla wielu osób, to miejsce, budynek. Jednak, gdy myślę o domu, swoim czy cudzym,to najpierw widzę oczami wyobraźni jego wnętrze. Przedmioty w nim zgromadzone, przytulną atmosferę. Tak, dom to przytulność, spokój  i bezpieczeństwo, których poczucie dają otaczające ściany, światło i ciepło. Dlatego kocham domy wyposażone w kominki. Ognisko domowe ma niesamowitą moc przyciągania, ukojenia, scalania mieszkańców. Podobnie, jak stół, taki prawdziwy, przy którym jest miejsce dla domowników i gości. Dom, to łóżko, własne, w którym zapadam w głęboki, dobroczynny sen, któremu powierzam marzenia i łzy. Ile razy kładąc się spać odczuwam ogromną wdzięczność za to, że mogę spokojnie przytulić zmęczoną głowę do pachnącej świeżym powietrzem poduszki, otulić ciepłą pościelą. Bo dom to także dźwięki i zapachy. Każdy ma swój , charakterystyczny. Czasami przyjemny, czasami mniej, ale jedyny, sobie właściwy. Zapach domu dzieciństwa nosimy w pamięci podobno przez całe życie.




Dom to przedmioty, które wypełniając go, opisują swoją urodą i charakterem upodobania gospodarzy i historię ich życia. Pamiątki rodzinne, pamiątki z podróży, piękne rzeczy, których widok sprawia przyjemność, rozpala ciepełko w sercu, wywołuje uśmiech. Piękna codzienność, swoja codzienność.


 Dlatego nie odnajduję się zupełnie w modzie na minimalizm, na wielkie porządki, które nakazują wyrzucać wszystko, czego nie używałam przez rok czy dwa, co niepraktyczne, niemodne. Gdybym to zrobiła, to odarłabym swoje miejsce na ziemi z indywidualności, odcięłabym swoje korzenie. To nic, że zdjęcia i bibeloty zbierają kurz, skoro są dla mnie ważne, skoro przywodzą na myśl ważnych dla mnie ludzi, pamięć ich uśmiechu, dotyku, słów. Czasami żyją już tylko w mojej pamięci i przedmiotach, które po nich zostały. W czym jest gorszy ocalały talerz stojący samotnie na stole od kompletnego serwisu? Dlaczego miałabym wyrzucić pękniętą filiżankę, w której Babcia podawała mi herbatę na balkonie domu mojego dzieciństwa? Gdybym się jej pozbyła, to może zatarłby się w mojej pamięci widok sosen nad moją dziecięcą głową, wspomnienie szumu wiatru wśród ich gałęzi, smak szarlotki, wygląd kochającej twarzy?



Dom to emocje. Bo gdy przedmioty przenoszę do innego mieszkania, to jeszcze nie sprawia, że jestem w domu. Dom to więc także pamięć zawarta w murach, ścianach, które wiele widziały i słyszały, na których widać działanie czasu. Nie rozumiem więc osób, które budują domy, urządzają je, a potem sprzedają z całym wyposażeniem i przenoszą się w nowe miejsce, zaczynając zupełnie od początku.
Wiele razy patrząc na stare, przedwojenne kamienice, skazane na wyburzenie, czuję przykry ucisk w sercu. I zadaję sobie pytania: czego  były świadkiem? ilu radości? jakiego cierpienia? kto w nich kochał i kto płakał? kto je wybudował i kto ozdabiał z miłością? kto dopadał ich bramy z poczuciem ulgi, z radością wyrażoną w zdaniu "wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej"? A teraz zaniedbane, niechciane, wystawione przez urzędników na unicestwienie... bo stare, bo nie opłaca się remontować, bo taniej zburzyć i wybudować nowe ... Świadkowie naszej przeszłości, naszych korzeni. Do starych domów mam szacunek, jak dla mądrych, starych ludzi. Stare, obdrapane a piękne pięknem przeżytych w nich dni, kolejami ludzkich losów. Nie raz płakałam czytając wspomnienia o odebranym przez wojnę dobytku, o spalonych, zburzonych domach i nie straty materialne wywoływały to wzruszenie, lecz rany zadane sercom ...






Dom to moja samotnia, moja pustelnia. Miejsce spotkań z sobą samą i z Bogiem. Dom to kawałek mojego życia, mnie samej i tych wśród których dane mi było i jest żyć. Dom to miejsce spotkań z drugim człowiekiem. Uwielbiam otwierać drzwi przed gośćmi - wówczas dom ożywa.  Uwielbiam to uprzednie szykowanie, gotowanie, przystrajanie, ale i porządkowanie po spotkaniu, w którym towarzyszy mi jakby echo minionych rozmów i śmiechu.  Jestem szczęśliwa widząc mój dom wypełniony po brzegi przyjaznymi twarzami. Otwierając drzwi, otwieram serce dla drugiego człowieka, bo "gość w dom - Bóg w dom".

Dom to życie: minione, teraźniejsze i jak Bóg da, przyszłe. Dom to moje miejsce. A czym on jest dla Ciebie?

Doranma


niedziela, 13 listopada 2016

Warszawskie świętowanie


Warszawski dzień 11 listopada Roku Pańskiego 2016 spowił się w delikatny woal śniegowej bieli. Niebo zakryte tak modną ostatnio szarością, zdawało się mówić, że nie pora jeszcze wstawać ... Jedno spojrzenie rzucone w stronę ściennego zegara podczas leniwego przekręcania się z boku na bok, kazało mi jednak wyskoczyć czym prędzej z ciepłej pościeli. Drugie spojrzenie przez okno - biało i pięknie... A potem, to już wyścig z czasem... którego nie wygrałam. Wyszykowanie się i przejazd na drugi koniec miasta wymagały sporo czasu, za wiele, bym mogła zdążyć na pierwszą Mszę Świętą w otwartej Świątyni Opatrzności Bożej. Służby porządkowe powiedziały, że komplet i dyskusji nie było. Ja zresztą nie z tych, co by lubiły trwonić energię na niepotrzebne dysputy. Cóż, zaspałam, winna jestem, więc przyjadę kiedy indziej, by zobaczyć świątynne wnętrze. 


Pozostała mi więc przyjemność spaceru w ten mroźny ranek i cieszenia się pięknem wilanowskiego osiedla oraz rozmyślanie nad losami naszej Świątyni. Bardzo lubię iść szeroką aleją w stronę monumentalnego gmachu zamykającego oś widokową, tzw. Oś Królewską, która zaczyna się kilometry stąd, bo u stóp Kolumny Zygmunta na Starym Mieście. Z każdym krokiem budynek staje się większy i większy. Bardzo lubię historyczne, bogato zdobione kościoły, ta monumentalna, szara bryła nie jest więc utrzymana w mojej stylistyce, jest jej zaprzeczeniem. Jednak dzieje tej świątyni, świadomość bogatej symboliki, wysiłku finansowego - jak się szacuje - ok. pół miliona Polaków, ilość zabiegów, jakie podejmowano w celu jej wybudowania na przestrzeni przeszło dwustu lat, sprawiają, że patrzę na nią jak na wielki dar i dzieło, któremu błogosławi Pan.


Czy jakiś inny kościół budowano tak długo? A właściwie budowę rozpoczynano tak wiele razy? Kamienie węgielne pod Świątynię składano kilka razy: najpierw przez króla Stanisława Augusta na terenie obecnego Ogrodu Botanicznego, w 1939r. na Polach Mokotowskich, w czasach PRL-u z trudem wzniesiono "zastępczy" kościół na Rakowcu i dopiero w 2002r. wmurowano kamień węgielny pod obecną Świątynię na Wilanowie. Czyż to nie jest niesamowita historia? Co najmniej 200 różnych projektów zgłoszonych do kilku konkursów przez ponad dwa stulecia, kilka uchwał sejmowych stwierdzających, że śluby złożone przez członków Sejmu Czteroletniego "Naród powinien pilnie wypełnić"... I za każdym razem poważne przeszkody: rozbiory, II wojna światowa, komunizm. Pozwala mi to myśleć, że dzieło to, ta Świątynia ma i będzie mieć dla naszego Narodu niezwykle ważne znaczenie, skoro tak trudno było ją wybudować.



Wotum Narodu - mojego Narodu - moje wotum. Cieszę się, że mogę dokładać swoje cegiełki do jej budowy, do jej współtworzenia - czuję dzięki temu jakąś niewidzialną a silną więź z próbującymi ratować Rzeczpospolitą pomysłodawcami i twórcami Konstytucji 3 Maja oraz poprzednimi pokoleniami, które podejmowały wysiłki, by urzeczywistnić złożoną wówczas Bogu obietnicę. Mam przeświadczenie, że dni 5 maja 1791r. i 11 listopada br. spięła dziejowa klamra. To także piękne i symboliczne zdarzenie przygotowujące na czekające nas za kilka dni ogłoszenie Jezusa Królem i Panem. Jestem wdzięczna, że żyję w takich czasach i w takim miejscu, że oba te zdarzenia są możliwe. Bo to miejsce, ta Świątynia nie jest tylko wyrazem wdzięczności, myślę, że ona przede wszystkim uczy wdzięczności.


Z Wilanowa wróciłam do centrum, weszłam do maleńkiej kawiarenki na Senatorskiej, by ogrzać się przy kawie i ciastku. Przez okno kawiarni podziwiałam pobielone śniegiem dachy kościoła św. Antoniego, do którego mam duży sentyment, bo w nim przed wojną brali ślub moi dziadkowie, bohaterowie tajemniczej rodzinnej historii.


Po słodkiej przerwie przeszłam na Plac Teatralny, by obserwować próbę generalną oddziałów reprezentacyjnych, mających wziąć udział w paradzie podczas uroczystości państwowych.


 Było poważnie, ale i na wesoło, gdy na zakończenie próby poproszono o wystąpienie z szeregów wszystkich Marcinów - a było ich wielu - i wspólnie odśpiewano imieninowe życzenia :)


Szadź na drzewach, konie, mundury - iście romantyczna i piękna sceneria :)


A potem już Plac Piłsudskiego, oczekiwanie na przyjazd Pary Prezydenckiej i rozpoczęcie uroczystości.











Po półtorej godziny stania było mi już tak zimno, że zaczęłam wycofywać się do odwrotu. Jeszcze jedno spojrzenie na wspomniany kościół. Bardzo lubię widok starej Warszawy w otulinie świeżego śniegu - przywodzi mi on na myśl studenckie lektury XIX wiecznych wspomnień, w których się zaczytywałam przygotowując swoją pracę magisterską.



Idąc dalej puściłam oko do mijanej figury św. Jana Nepomucena, która stała tutaj na długo przed uchwaleniem Konstytucji 3 Maja - niemy świadek tamtych i obecnych czasów. Drogi święty, mógłbyś tchnąć we mnie nieco tej cnoty umiarkowania, którą słynąłeś.


Piękna jest taka świąteczna Warszawa, cicha, opustoszała, bez pośpiechu. Od wiosny do jesieni zastanawiam się, jakby to było fajnie żyć i mieszkać poza miastem. Gdy jednak przychodzą takie zimowe, nostalgiczne i szare dni - czuję się w pełni mieszczuchem i dobrowolnie nie oddałabym tego swojego miejsca na ziemi. Cóż, dwie Dorotki w jednym ciele :) Myślę, że w zupełności odnalazłabym się w ziemiańskim życiu sprzed ponad wieku, gdy zamożne rodziny spędzały ciepłe miesiące w swoich wiejskich posiadłościach, a zimą ściągały na karnawał do stolicy. Tylko ten ówczesny brak centralnego ogrzewania i ciepłej wody w kranie... ech... ;)




Na zakończenie powolnego spaceru spojrzałam jeszcze z uśmiechem na prezydenta Starzyńskiego, któremu ktoś pomysłowo włożył bukiet kwiatów w dłoń, po czym schowałam aparat, naciągnęłam rękawiczki i czapkę po uszy, i pognałam w kierunku domu per pedes, przecinając trasę uczestnikom Biegu Niepodległości, gdyż z powodu licznych imprez i manifestacji komunikacja kołowa była bardzo ograniczona, co również pomogło mi wczuć się w dziewiętnastowieczne realia, za którymi przy okazji takich spacerów zdarza mi się wciąż jeszcze tęsknić :)

Na pożegnanie życzę nam wszystkim umiejętności dobrego i radosnego przeżywania każdego czasu, także tego jesiennego z wiatrem, deszczem i chłodem. Bo życie tu i teraz jest piękne!
Doranma