sobota, 23 kwietnia 2016

Spełnione marzenie i o tym jak zostałam intruzem

Marzyłam o niej od kilku lat - odkąd zaczęłam w internecie odkrywać takie zdjęcia:







Były dla mnie inspiracją. Oczami wyobraźni widziałam taką furteczkę w moim wymarzonym ogrodzie. I w tym roku przyszedł czas realizacji, sprawiając mi ogromną frajdę :)






Tylko jeden element, a zmienił klimat ogródka, w którym tej wiosny wiele się nie dzieje. Chłodny kwiecień sprawia, że wiosenne kwiaty utrzymują się długo, lecz niestety jest ich niewiele. Ubiegłoroczna letnia susza i zima bez śniegu, ale z kilkoma mroźnymi dniami, dały się roślinom mocno we znaki. Krzewuszki, budleja, pieris i dereń kousa dotąd nie wystartowały, więc pozostaje mi jeszcze nadzieja, że odbiją od korzeni. Róże musiałam ciąć niemal przy gruncie a kilka najprawdopodobniej straciłam zupełnie. Magnolia zakwitła dwa tygodnie wcześniej, niż zwykle, ale tylko nielicznymi kwiatkami, które dzisiejszej nocy ściął przymrozek. Nawet prymulki kwitną jakoś tak skromnie. Pomimo prognoz zapowiadających od wielu dni niemal codzienne deszcze, jest już sucho i przydałoby się "niebieskie", umiarkowane nawadnianie :)


W tym roku działka nie obdarza mnie naręczami narcyzów i tulipanów. Zastąpiłam je czeremchą - co za zapach w całym mieszkaniu!


Widoczna na zdjęciach stara pompa stała się zamiast kwiatów punktem centralnym tego dnia. Jest cały czas w użyciu. Ma tę wadę, że bardzo szybko ucieka z niej woda i trzeba ją zalewać przez otwór znajdujący się na samym jej szczycie. Traf chciał, że ostatnio użytkownik pompy nie zakręcił tego otworu, zrobiłam to dzisiaj po przyjeździe. Siedząc następnie przy kawie i wyglądając przez okno na ogród, zaczęłam obserwować sikorki, które bardzo się interesowały studnią, jak nigdy. Zaglądały do niej z różnych stron, uderzały dziobkami, najwięcej przy zakręconym otworze ... Myślałam, że może chce im się pić, postanowiłam więc następnym razem zmajstrować im poidełko ... Następnie zajęłam się pracą, ale co jakiś czas dobiegał mnie ptasi świergot od strony studni.


To był dzień cięcia, koszenia, przesadzania. Kiedy więc pod koniec dnia postanowiłam popodlewać posadzone rośliny i wzięłam się za pompowanie wody, zdziwiło mnie, że przychodzi mi to z wielkim trudem. Cóż, może to efekt zmęczenia po kilkugodzinnej pracy??? Lecz, kiedy po kilku kolejnych ruchach woda zaczęła się wydobywać z pompy wszelkimi możliwymi szczelinami, lecz przestała lecieć z kranika, wiedziałam już co się stało :(



Prawdopodobnie para sikorek, która od kilku lat zasiedlała zawieszony dla niej domek, w tym roku nie odnajdując swojego dotychczasowego lokum, które zostało zdjęte podczas budowy, zadowoliła się otworem w pompie i zaczęła sobie wić tam gniazdko ...


Zniesione przez ptaszki "materiały budowlane" musiały zatkać wypływ wody. Mam nadzieję, że nie zdążyły złożyć jajeczek. Serce mi się ściskało, gdy patrzyłam na te maleństwa, które do późnego wieczora starały się odzyskać dostęp do swojego domu. I tak to - nie po raz pierwszy zresztą - stałam się intruzem na własnej (?) działce, burząc spokój i niszcząc pracę jej stałych mieszkańców :(


Podczas, gdy w powietrzu rozgrywał się ptaki dramat, u moich stóp życie toczyło się swoim rytmem, jak gdyby nigdy nic: fiołki jeszcze kwitną, a wkrótce będą gruntowe storczyki, które wysiały się u mnie same i rok temu udało mi się je zebrać w jedną grupkę.


I gdyby nie przygoda ze studnią, to dzień by był bardzo radosny.

Pozdrawia Was bardzo serdecznie!
Doranma

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Wiosennych kadrów kilka

Kiedy w Boże Narodzenie spacerowałam po parku w pantoflach, a w styczniu i lutym na próżno wypatrywałam prawdziwych mrozów i śniegów, byłam przekonana, że wiosna nadejdzie szybko i będzie nas rozpieszczać słońcem i ciepełkiem. Tak się jednak nie dzieje. Przyszła, lecz nieco opieszale, z humorkami, zmiennymi nastrojami - jak to kobieta ;) Brak słońca, chłody i deszcze w wyczekiwane weekendy, choroby i przednówkowy brak sił, nie pozwoliły mi dotąd nacieszyć się przebudzeniem w przyrodzie tak, jak bym chciała. Tym bardziej więc cenię okruchy chwil i kolorów, które pieczołowicie zbieram na fotografiach wspierających wspomnienia :)
Tak jest:






A tak było przed chwilą:



 

Słoneczko przyłapane na gorącym uczynku ;)







Jakoś niewiele żywszych kolorów moja tegoroczna wiosna przyniosła ze sobą. Dominujący co roku o tej porze żółty, tym razem świeci tylko gdzieniegdzie. Po raz pierwszy mi się to przytrafiło, aby żonkile nie zakwitły prawie wcale. Co gorsza - ich po prostu nie ma, zanikły. Czy to możliwe, że za sprawą zeszłorocznej suszy?
Mam też nieodparte wrażenie, że w tym roku kwiatkom kolejność się pomyliła i nie trzymają się dokładnie odwiecznego kalendarza. No bo żeby przylaszczki oglądać razem z forsycjami? A pękające pąki lilaków razem z fiołkami i przed narcyzami? Hmm... przyroda nieustannie mnie zadziwia. A jak jest u Was?

Jest dopiero poniedziałek, a ja już tęsknię do weekendowego wypadu na działkę... Mimo to, życzę wszystkim udanego, powolnego i bardzo wiosennego tygodnia :)
Doranma

wtorek, 5 kwietnia 2016

Coś z niczego

Witajcie :) Na dobry początek, po długiej przerwie, storczyk z mojego domowego parapetu - czyż nie uroczy? Wygląda jak malina w lodach śmietankowych ;)

Tak mi szybko i ciekawie czas Wielkiego Postu upłynął, że nawet nie spostrzegłam się jak długą przerwę blogową zrobiłam. Przyznać muszę, że czas bez internetu płynie jakoś jakby wolniej... ciekawiej... bardziej świadomie? I nawet jeśli przez głowę przemykała mi myśl, żeby coś napisać, to zaraz obok była gotowa druga, podpowiadająca: po co, przecież nikt Twojej nieobecności nie zauważy, lepiej poczytaj książkę. Z takiego myślenia wytrącił mnie kilka dni temu kobiecy głos w słuchawce, domagający się dość kategorycznie i nie po raz pierwszy, abym nareszcie coś napisała, bo blog świeci pustkami, bo ile można patrzeć na te same kwiatki... bo przecież w Święta będziesz miała trochę czasu... Aha, i jeszcze głosik zażyczył sobie przepisu jakiegoś świątecznego... 
Na przepis jakoś weny nie mam, ale za to temat wybrałam sobie bardzo domowy, ultra kobiecy, tzn. kobiecy dla tych kobiet, co to nie mają pomocnej "złotej rączki' w domu, a przyjmowanie pomocy od bliższych i dalszych znajomych wciąż sprawia im trudność niejaką ;)


Okres Świąt Wielkanocnych jest dla mnie symbolicznym czasem przejścia od zimy i spraw domowych  do wiosennego wybuchu spraw ogrodowych i życia w przyrodzie przez kolejne miesiące. Tegorocznej zimy nie spędziłam - jak większość ogrodników - na planowaniu ogrodowych zmian, bo moja działka w tym sezonie będzie nadal placem budowy, więc myśleć poważnie o zmianach szaty roślinnej jest jeszcze za wcześnie. Postanowiłam jednak zmobilizować siły i rozprawić się przynajmniej z częścią domowych zaległości, odkładanych miesiącami, latami ... Znacie to uczucie, gdy nagle wpada Wam do głowy pomysł, jak pozbyć się  jakiejś codziennej uciążliwości i w przypływie natchnienia lecicie po klej, sznurek, tudzież inne akcesoria, by po pięciu minutach, patrząc z dumą na rozwiązany problem - błahy, jak się często okazuje - zastanawiacie się wśród własnych ochów i achów: dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłam? I ta czysta przyjemność i satysfakcja, że znowu dałam radę :) Uwielbiam, gdy niespodzianie powstaje coś z niczego!
Minionej zimy kilka razy doświadczyłam takiego miłego stanu. O klejeniu naczyń, przyklejaniu urwanych rączek, zszywaniu, łataniu pisać nie będę. Ale podzielę się dwiema sprawami - nie po to by się chwalić, bo chwalić się za bardzo nie ma czym, lecz by zachęcić do działania te z Was, które podobnie jak ja, nie wiedzieć czemu od lat odkładają drobne prace na "wielkiego nigdy". Bo chyba nie jestem w tym odkładaniu osamotniona, co ???
Zaległości, o których chcę napisać, miały poważne umocowanie czasowe - tak ok. 8 lat :) Po takim czasie, gdy już wreszcie uporałam się z własną niemocą, stukot spadającego z mojego serca ciężaru słychać było chyba w całej okolicy;)
I po co ten przydługaśny wstęp? Ano, żeby "obwieścić", że zrobiłam sobie półkę do szafki ;) Z kartonu ;) Tak, tak! Że też ja wcześniej na to nie wpadłam ;)
Ale od początku. Przed laty, gdy montowaliśmy szafki kuchenne, zażyczyłam sobie, aby niepotrzebną szafkę nadokapową powiesić w drugą stronę, niż to producent przewidział i nawiercić w niej otworki w celu zamontowania wsporników do półki, co też się zadziało. Zostało mi tylko wymierzyć dobrze rozmiar przyszłej półeczki, po czym udać się do sklepu celem zamówienia odpowiedniego kawałka deski. Pomiaru dokonałam, do sklepu raz czy drugi dotarłam, ale jakoś długość kolejki może była niewłaściwa, albo coś innego stanęło w poprzek realizacji planu... do zakupu nie doszło. Szkoda, bo przez te wszystkie lata męczyłam się zupełnie niepotrzebnie z pudełkami na produkty spożywcze, wypadającymi w najmniej odpowiednim momencie z tejże szafki, zwłaszcza, gdy usiłowałam wydostać to, które właśnie znalazło się jakoś na spodzie układanki ...
No i nadszedł pewien zimowy wieczór, kiedy kolejny raz układając rozwaloną piramidkę pudełek różnej maści, powiedziałam sobie: dość. Godzina była stanowczo niezakupowa, bo późna, a moje ego domagało się położenia kresu skutkom własnej ciamajdowości tu i teraz. I gdybym była Pitagorasem, to zakrzyknęłabym niewątpliwie - eureka! - pomimo, że nie siedziałam akurat w kąpieli... I dobrze, bo nie musiałam za jego przykładem biegać nago po mieście (kto nie zna opowieści tej dokładnie, niech poczyta).
Tak czy siak - błysk w umyśle nastąpił :) I chociaż na pewno nie przejdzie do historii, to do dziś cieszę się ze skutków tego "olśnienia" na swój prywatny użytek. Otóż: pobiegłam czym prędzej do komórki po kawałki grubej tektury, przechowywanej "na wszelki wypadek" (chomiki tak już mają). Przycięłam na odpowiedni wymiar dwa kawałki, skleiłam ze sobą, obkleiłam brzeg koronką, przymierzyłam i po mniej więcej 10 minutach pracy zadowolona układałam ponownie zawartość szafki, z której do dziś wygodnie się korzysta i nic nie wypada :) Pudełka lekkie są, więc półeczka na pewno długo posłuży, a jeżeli ktoś ma podobny drobny kłopocik w swoim domu, to proszę, można kopiować ;)



Kolejna "wstydliwa sprawa" leżała w zaniechaniu niewiele krócej. A były nią rolki wymarzonej tapety pokrywające się kurzem w kącie na szafie. Nie żebym nie miała doświadczenia w tapetowaniu, ale tak jakoś nigdy dość dużo czasu lub sił nie udawało mi się wygospodarować. Przyszedł jednak i ten dzień, gdy zachęcona powodzeniem innych zaległych a drobnych czynności, postanowiłam wziąć się za grubsze sprawy. Odszukałam w internecie nazwę, cenę i miejsce zakupu właściwego kleju, który wcale nie był tak drogi, jak w mojej wyobraźni. Następnego popołudnia prosto z pracy pojechałam po niego, bym nie zdążyła się rozmyślić i przystąpiłam do dzieła. Plan minimum, to było wytapetowanie ścianki między blatem i szafkami, jako fragmentu ściany najbardziej domagającego się odświeżenia. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że tapeta na flizelinie w niczym nie przypomina dawnych tapet papierowych, a jej kładzenie to bułka z masłem i sama poezja :) Żadnego wcześniejszego przygotowywania ściany, gruntowania, żadnych pęcherzyków powietrza, żadnego drżenia przed błędnym, czyt. krzywym przyłożeniem kuponu tapety do ściany - wystarczy posmarować ścianę klejem, po czym przyłożyć odcięty na wymiar kawałek tapety, przeciągnąć po niej dłońmi i już - trzyma się. A jeśli okaże się, że trzeba coś poprawić, to bez problemu ściągamy tapetę i kładziemy ponownie już równiej. 


Drobny rzucik na tapecie ułatwiał też znacząco pracę, bo nie musiałam się martwić o pasowanie wzoru. Tak więc po niecałych dwóch godzinach zrealizowałam swój plan, a potem czekałam z niecierpliwością do soboty, by dokonać tego samego dzieła już na wysokościach, czyli nad szafkami. Ale też się udało i dzisiejsze efekty wyglądają tak:




Co prawda tym razem żadnym przepisem kulinarnym, jak wspomniałam, nie podzielę się, jednak o przepisach będzie. A właściwie o moim nowym miejscu na przepisy - to przepiśnik w stylu retro widoczny na zdjęciach. Miałam na niego ochotę już od dawna, ale się powstrzymywałam. Kiedy jednak moja kuchnia przybrała wygląd zdecydowanie "babciny" dzięki nowej tapecie, uznałam, że to wystarczające uzasadnienie tego zakupu ;) Mam nadzieję, że dzięki temu pięknemu gadżetowi moje ulubione przepisy nareszcie znajdą się w jednym miejscu i kolejnych przygotowań do świąt czy innych przyjęć nie będę rozpoczynała od przekopywania mnóstwa karteczek z zapiskami ... Kto ma trochę wolnego czasu i chęci, może podobny wykonać w bardzo prosty sposób. Potrzebne będą: dwa kawałki tektury na okładki, szary papier równo przycięty gilotyną, kawałek szarego sznurka do związania całości i pomysł na ozdobienie okładki. 


Mam nadzieję, że dzięki temu szczeremu "do bólu" wpisowi zachęciłam którąś z Was do zmierzenia się z jakimś dawno odkładanym tematem ... Jeżeli tak się stanie, to będzie mi bardzo miło, jeżeli mi o tym napiszecie :)
Dodam tylko jeszcze, że wykreślanie z listy różnych zaległości, to jeden z moich sposobów na bycie szczęśliwszą w codzienności, o czym pisałam na początku roku.

Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo zapału do wiosennych porządków w domu i ogrodzie!
Doranma