piątek, 5 stycznia 2018

Biedermeier w Warszawie

W ten weekend zakończy się wystawa Biedermeier pokazywana w warszawskim Muzeum Narodowym. Bardzo chciałam na nią pójść, więc drżałam, że coś mi pokrzyżuje plany i nie będę mogła. Jednak udało się. Pobiegłam tam dziś prosto z biura. Po pracowitym dniu i tygodniu taki czas spędzony wśród ukochanych, XIX-wiecznych świadków dnia codziennego, był prawdziwym ukojeniem i relaksem.


Przechodziłam fascynacje różnymi okresami historycznymi. Najpierw rozczytywałam się w książkach traktujących o epoce Piastów. Potem pod wpływem Sienkiewiczowskiej Trylogii zakochałam się na zabój w XVII wieku i marzyłam o wyjeździe na Kresy. Na koniec zaś romantyzm zrobił swoje i uczucia ulokowałam - tym razem wiernie - w wieku XIX. Miłość była tak wielka, że uważałam to za dziejową niesprawiedliwość, iż nie było mi dane wówczas się urodzić, a w czasach zgrzebnego PRL-u znalazłam się na pewno przez pomyłkę. Z czasem jednak umiłowanie ciepłej wody w kranie, centralnego ogrzewania i kilku innych jeszcze wygód przeważyły i obecnie kulturę materialną sprzed 2 wieków nadal podziwiam i mam do niej ogromną słabość, lecz już nie płaczę po nocach w poduszkę, że nie mogę spacerować w długiej sukni, z parasolką i w eleganckim kapeluszu u boku niezwykle szarmanckiego szlachcica, ani zajmować się w spokoju robótkami ręcznymi przy świetle naftowej lampy, czy pisać gęsim piórem ;)

Ale wróćmy do wystawy. Chcę Wam pokazać, co najbardziej mi się na niej spodobało.
Obrazy. Podziwiam kunszt malarzy tej epoki, bardzo realistyczny sposób oddawania detali. Podobno wystarczy być dobrym rzemieślnikiem, a nie artystą, by to zrobić, ale ja tak na to nie patrzę. No bo popatrzmy choćby na portret tej kobiety.


Koronki. Szal na głowie, suknia. Nie dość, że ktoś przez długie miesiące haftował z pietyzmem drobniuteńkimi ściegami motywy roślinne na tiulu, to potem ręka malarza odtworzyła te detale z fotograficzną precyzją, nie zaniedbując światłocienia na wszelkich załamaniach delikatnej tkaniny! A szczegóły fryzury! Czy na pewno wystarczy być dobrym rzemieślnikiem, by tak malować? Ja chylę nisko czoła dla talentu malarza i długo wpatruję się w szczegóły w niemym zachwycie. I nic mnie nie przekona do rzekomej wyższości impresjonizmu - bo i takie opinie słyszałam - czy kolejnych kierunków w malarstwie aż po współczesność.


Ówczesne fryzury do twarzowych raczej nie należą, ale któż by dziś znalazł czas, by zaplatać tak nieskazitelne warkocze? Zastanawiałam się np. jak plecie się te z poniższego fragmentu obrazu :)
Wszystkie szczegóły stroju, wyglądu są tak starannie dopracowane - nie do pomyślenia w dzisiejszym pośpiechu. Szkoda, bo pięknie.
'

Przy poniższym obrazie też stałam jak zaczarowana. Ileż prostej elegancki jest w postaci tej dziewczyny siedzącej nad robótką. Domowa suknia, ale z pięknie zdobiącymi ją rękawami z przejrzystej tkaniny w tym samym odcieniu co reszta. Strój chroni przed zniszczeniem idealnie pasujący fartuszek, wykończony na dole taką samą falbaną, co i brzeg sukni. Pantofelki w kolorze fartuszka. Starannie uczesana głowa ... Jakże różni się ten codzienny ubiór od tak powszechnie i chętnie noszonych obecnie w domowych pieleszach wyciągniętych swetrów, leginsów, dresów ...


Bardzo mi się podobają też XIX-wieczne pejzaże i scenki rodzajowe. Technika malowania drzew, jak na poniższym obrazie, jest moją ulubioną. Nie wiem, jak się nazywa, bo nie jestem historykiem sztuki, ale jest w tym pociągnięciu pędzla coś takiego, że nie mogę oderwać oczu.


A tu już kilka stołecznych widoczków.


Widok na Warszawę w latach 20-tych XIX wieku z dachu domu Towarzystwa Przyjaciół Nauk (Pałac Staszica u zbiegu Krakowskiego Przedmieścia i Nowego Światu). Nie tak łatwo rozpoznać na nim znajome, współczesne miejsca.


Pałace w Wilanowie i Łazienkach nie budzą jednak żadnych wątpliwości, co do swojej tożsamości. Tylko otoczenie wilanowskiego pałacu wydaje się być bardziej zielone, niż obecnie. I spacerujący po ogrodowych alejkach prezentują się zdecydowanie bardziej wytwornie :)


A skoro już o wytworności mowa, to popatrzmy na elementy garderoby zaprezentowane na wystawie.


Wszystko było oczywiście szyte ręcznie z największą starannością, na jaką było stać szwaczki i krawcowe. Prześcigano się w wymyślaniu  marszczeń, zakładek, falbanek i innych dekoracji zdobiących stroje. Dodanie lub odprucie którejś z nich dawało możliwość odświeżenia wyglądu kreacji w nowym sezonie. Praktyczność podpowiadała też inne rozwiązania - dobrym przykładem jest ciemna suknia ze środkowego zdjęcia, która ma rękawy przypięte na guziczki, mogła więc być wersją z krótkim lub długim rękawem, w zależności od potrzeb (tak przynajmniej moje oko oceniło, bo dotknąć przecież nie mogłam). A gdy coś się rozdarło, to nikomu by nie przyszło do głowy, by ubranie wyrzucać! Spójrzcie na równiutką cerę zrobioną na spódnicy złotej sukni - czy któraś z Was tak równo potrafi? Choć oczywiście nie wiem, czy tej naprawy nie dokonano już współcześnie :)



Suknie letnie i balowe. Chętnie bym się wystroiła w jedną z nich. Problem tylko w tym, że rzadko która ze współczesnych kobiet ma tak wąziutką talię! A ciało nieprzyzwyczajone do gorsetu nie dałoby się weń wtłoczyć ;)



Torebka zdobna w materiałowe kwiaty i owoce - wiele nie pomieściła, pewnie tylko chusteczkę (haftowaną lub/i obszytą ręcznie wykonaną koronką!), ale za to na pewno przyciągała zazdrosny wzrok koleżanek :)


No i na koniec pantofelki. Najskromniejsze z całego stroju, bo w sumie to nie powinny się zbyt często pojawiać spod spódnicy. Na podeszwie ze skóry, atłasowe, szyte tak, że prawy nie odróżniał się od lewego, bo bardzo długo nie dostosowywano kształtu podeszwy do profilu stopy. Nie wiem, czy chodziło się w nich wygodnie, ale na pewno były delikatne, skoro tancerkom mającym powodzenie podczas karnawałowych bali nigdy jedna para nie wystarczała ...


A skoro o szyciu mowa, to i kilka stolików do szycia pokażę. Chętnie bym któryś z nich przygarnęła do swojego mieszkanka ;) Popatrzcie na ten maleńki na pierwszym planie, w kształcie ogrodowej altany z igielnikiem na szczycie. W tamtych czasach nic nie mogło wyglądać zwyczajnie :)


A oto i inne wynalazki. Na poniższym obrazku dostrzegłam coś, co mnie rozbawiło: konstrukcja chyba wiklinowa dla dziecka, które uczy się chodzić, chroniąca przed upadkiem? :)


Stolik do łóżka, może dla starszego, niechodzącego członka rodziny - korbka i koło, które widać pod blatem pozwalały na regulowanie wysokości i konta nachylenia blatu. Pomysłowi byli nasi przodkowie :)


A kto rozpoznał przeznaczenie poniższego srebrnego cacka?


To pojemnik na kłębek wełny wykorzystywanej do robótki na drutach lub szydełku, Kółko można było zawiesić i dzięki temu kłębek nie turlał się po podłodze a nić się nie poplątała i nie ubrudziła ... można? ;)


A tu jeszcze przepiękne naczynia: na musztardę (kto na to wpadł!?) i do serwowania konfitur. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego zwyczaj i kultura podawania konfitur na deser zupełnie zanikły.


Skoro pokazuję, co mogło się znaleźć na stole, to i popatrzmy na to, co wokół stołu.


Krzesła w wielu odmianach i wzorach. Spójrzcie na te ciekawie gięte nogi. Naprawdę jestem pełna podziwu i szacunku dla efektów pracy rzemieślników i artystów tych czasów. Co prawda w produkcji m.in. mebli pomagały już w jakimś stopniu maszyny, ale wciąż liczyły się zdolne ręce człowieka.


Biedermeierowskie meble są jak na mój gust zbyt ciężkie, ale na poniższą kanapę patrzyłam łakomym wzrokiem. Nie sądzę by była szczególnie wygodna, ale cel reprezentacyjny musiała w czyimś salonie spełniać doskonale.



Wraz z garniturami mebli salonowych zaprezentowane zostały na pierwszym planie spluwaczki. Taaa ... dla tego zwyczaju akurat zrozumienia nie mam i za sprzętem nie tęsknię ...





Takiego nowatorskiego w kształcie biurka nie powstydziło by się i współczesne, nowoczesne mieszkanie.



Salony urządzano tak, by stworzyć w nich tzw. wysepki, czy kąciki o różnym przeznaczeniu, przy innym więc stoliku pito herbatę, przy innym grano w gry towarzyskie, czy zajmowano się robótkami ręcznymi, jeszcze inne miejsce było przeznaczone do wypoczynku przy kominku, czy do muzykowania. Wnętrza chętnie ozdabiano roślinami w donicach, a także obrazami, szkłem i porcelaną. W oknach wieszano zwiewne firany i pięknie udrapowane zasłony.



Na stołach stawiano piętrowe kwiatowe kompozycje i owoce. Na takie martwe natury, jak poniższa mogę patrzeć z upodobaniem bez końca.


Swoje wersje mebelków miały też dzieci. Nie było specjalnego wzornictwa dla dzieci, były to po prostu "dorosłe" meble w zmniejszonej skali.
To właśnie w tym czasie zauważono, że dzieci mają swoje odrębne potrzeby. Zaczęto dla dzieci pisać książki, projektować gry i zabawki, które pełniły też funkcje wychowawcze, edukacyjne, przygotowywały do pełnienia ról w dorosłym życiu.


A lalka, poprzedniczka współczesnej barbie, miała naturalne włosy splecione w misterne warkocze, fryzurę podtrzymywał szylkretowy grzebień, a strój był tak dopracowany, jakby miała go nosić księżniczka.


 Odnajduję się w ówczesnej mentalności, którą charakteryzowały moralność, etos pracy, pragmatyzm, ale także sentymentalizm, dbałość o estetykę domu, wypełnionego sprzętami nie tylko wygodnymi, ale też pięknymi, porządek, zainteresowanie sztuką, przywiązanie do rodziny i tradycji.
Taki styl życia był oczywiście dostępny tylko dla części ówczesnego społeczeństwa.



Z wystawy oprócz wspomnień i odświeżonej nieco wiedzy, przyniosłam także dwie broszurki z zagadkami i ćwiczeniami - szykuje się więc na jutrzejszy, świąteczny wieczór miła rozrywka :)



A czy Wy lubicie takie podróże w czasie i podglądanie codzienności minionych pokoleń?

Pozdrawiam serdecznie,
Doranma

środa, 3 stycznia 2018

Na progu nowej przygody

Dziewczęta, dziękuję za pozostawione życzenia na Nowy Rok - niech się spełniają!
Bo gdy pomyślę o tym minionym, to przychodzą mi do głowy dwa określenia - ciężki i piękny! Jak życie :)
Kartkując nowy kalendarz odczuwam dużo optymizmu i nadziei. Ciekawi mnie, co w nim zapiszę. Czas będzie odkrywał swoje karty stopniowo, dzień po dniu i to jest bardzo dobre. Chciałabym oczywiście, aby ten nowy rok był tylko piękny, ale wiem, że to mrzonki, tak się nie da. Niech będzie więc obfity dla nas wszystkich, którzy się w tym wirtualnym miejscu spotykamy - obfity w dobro, miłość, uśmiech, działanie, miłe niespodzianki, życzliwość, pokój i radość. Niech pozostawi po sobie jak najwięcej pięknych wspomnień i przyniesie spełnienie któregoś z marzeń, które każdy z nas ma zagrzebane na dnie serca. 
Do siego roku!



A póki co, jeszcze trochę kadrów z grudniowych spacerów, poświątecznego mieszkanka, jak to w pamiętniku :)


Na zdjęciach jeden z moich ulubionych kościołów , który darzę szczególnym sentymentem, gdyż w nim zostałam ochrzczona- piękny kościół pod wezwaniem św. Andrzeja Apostoła na ul. Chłodnej w Warszawie.






Jestem gospodynią zdecydowanie niedoskonałą. Nie potrafię godzić pracy zawodowej i prowadzenia dwóch domów jednocześnie, więc podczas Świąt moja choinka pozostała nieubrana., ale za to pachnąca :)


Za to udało mi się przeczytać dwie sympatyczne książki utrzymane w świątecznym klimacie, tchnące tajemnicą. Zwłaszcza "Anioła do wynajęcia" Magdaleny Kordel czytało mi się wyjątkowo dobrze. Tak dobrze, że cieszyłam się, iż sięgnęłam po tę książkę w dni wolne od pracy, bo mogłam bez wyrzutów sumienia zarwać kawał nocki ;) Szczególnie ujęła mnie postać starszej pani - Neli - mieszkającej w zabytkowej kamienicy, w mieszkaniu wypełnionym przedwojennymi meblami i bibelotami, które dużo widziały. Od razu zrobiło mi się cieplej na duszy, a wyobraźnia podpowiadała piękne obrazy. Do tego zagadki ludzkiego życia czekające na rozwiązanie, wątek miłosny (nazbyt idealny), świąteczne przygotowania i optymistyczne zakończenie. Taka opowieść o tym, ile każdy z nas może zrobić w życiu dobrego, zwłaszcza gdy pomagają mu anioły. A na zakończenie autorka dodała jeszcze bonusik - kilka rodzinnych przepisów na bożonarodzeniowe potrawy. Szykuję się do przygotowania jednego z nich - śledzi w curry :)





"Opowieść wigilijna" Karola Dickensa to klasyka, która jednak dotąd nie przewinęła się przez moje ręce. Już rok temu znalazła się na liście planów świątecznych na ten rok. Bo czytać należy ją właśnie w okresie okołoświątecznym :) Gdy wyjęłam zamówioną przesyłkę i zaczęłam ją przeglądać, najpierw przeszła mi przez głowę myśl, że chyba niezbyt dobrze zrobiłam - ilustracje w książce, chociaż wysokiej klasy, to jednak dość straszne, a nie miałam ochoty wprowadzać się w mroczny klimat.



Jednak opowieść okazała się nie być wcale mroczna i przeczytałam ją z przyjemnością. Poza głównym wątkiem, uwagę moją skupiły opisy życia codziennego Brytyjczyków i pomyślałam, że chętnie przy najbliższej okazji poszerzę swoją wiedzę na ten temat, zwłaszcza, że opisywany wiek XIX jest moim ulubionym.


A po Świętach zafundowałam sobie kilka dni domowego odpoczynku. Uwielbiam to błogie, niespieszne lenistwo przy choince, gdy nic nie trzeba, bo lodówka jeszcze zasobna, w domu w miarę czysto, słońce świeci, a ja mogę się delektować smakiem herbaty pomarańczowej, piernika, czytać i słuchać ulubionych kolęd.



Ostatniego dnia roku spotkało mnie przedziwne zdarzenie. W kościelnej ławce, zupełnie "przypadkowo", znalazłam obrazek Świętej Rodziny z błogosławieństwem podpisanym m.in. przez znajomego księdza, z którym w tym roku byliśmy na Różańcu Do Granic, a co więcej obrazek ten jest sprzed prawie ćwierćwiecza! Do głowy cisną się pytania o to, jakie były jego losy, do kogo należał i jak to się stało, że został przyniesiony tego dnia do kościoła, a ja nieświadomie wybrałam to właśnie miejsce, na którym leżał spośród wielu innych w dużym kościele! Dlaczego?


Rok rozpoczął się wyjątkowo jak dla mnie, bo od kilku rodzinnych spotkań. Oby było ich jak najwięcej, tak je lubię i za nimi tęsknię ...



Przewracam kolejne kartki nowego Kalendarza Kobiety, który wybrałam na towarzysza i powiernika tegorocznej przygody, i jak na razie mam same dobre skojarzenia i przeczucia, bo chyba w tak kolorowym, radosnym kalendarzu nie przyjdzie mi opisywać smutnych zdarzeń ;)


Dobrej nocy! I dobrego startu w nowe :)
Doranma