niedziela, 15 lipca 2012

Błogie niedzielne lenistwo

Zaatakowana zostałam wczoraj (z sukcesem niestety) przez owady o haniebnych, krwiopijczych zamiarach. Niby nie nowina, wystarczy, że się pojawię na działce czy w lesie, a już mnie coś gryzie, jednak z tymi wczorajszymi przedstawicielami owadziego światka nie lubię się szczególnie i każde spotkanie pierwszego stopnia zapisuje mi się na długo w pamięci. Potocznie mówię o nich muchy końskie, a jak się nazywają naprawdę, kto to wie. Nie o nazwę przecież tutaj chodzi, lecz o skutki. O piątej nad ranem obudził mnie rwący ból w nodze, swędzenie, pieczenie. Potykając się. nieprzytomnie otwierając oczy do połowy (a może tylko na 1/4 szerokości?) dobrnęłam do łazienki, złapałam cosik na szybki kompres i znów wskoczyłam do łóżka. Nie powiem, na trochę pomogło. Jednak potem dzień cały uatrakcyjniony miałam bólem i powiększającą się opuchlizną, utrudniającą założenie buta. Dlatego, gdy wreszcie we wczesnych godzinach wieczornych zakończyłam niedzielne spotkania towarzyskie i duchowo-rozwojowe, wróciłam do domu i oddałam się lenistwu. A żeby mi się przyjemniej leniuchowało, to zadbałam o zadowolenie mojego podniebienia i potrzeby estetyczne. 


Tak więc z opatuloną kompresem nogą usadowiłam się wygodnie na kanapie, zajadając się moimi ulubionymi czarnymi malinami z dodatkiem poziomek ułożonymi na pierzynce z bitej śmietany (oj, jakie dobre :)), popijam różaną herbatkę i przeglądam ulubione czasopismo wnętrzarskie. A żeby te chwile zatrzymać na dłużej, postanowiłam zrobić szybką dokumentację zdjęciową.


Dzisiaj w wazoniku, ale wczoraj jeszcze  na rabatce - moja pierwsza w tym roku dalia prezentuje się tak:


Trochę różu, koronki i robi się bardzo kobieco, prawda?


Jeżeli ktoś czarnych malin nie próbował i ma miejsce w ogródku, to warto posadzić na próbę jeden krzaczek. Trudno opisać, czy przyrównać ich smak do smaku jakiegoś innego owocu. Jest bardzo charakterystyczny, a ja lubię je bardzo. Mam ich co roku tylko symboliczną ilość, ot tak, żeby poskubać z krzaczka lub zjeść, jak dzisiaj małą miseczkę.  Z racji moich rzadkich wyjazdów, przeważnie kończy się na jednokrotnym zbiorze, bo pozostałymi zajmują się muchy i inne owady, którym malinki najwidoczniej również bardzo smakują. Ale i tak uważam, że warto je mieć. Są dość żarłoczne, a ja dotąd nie dogadzałam im specjalnie. W ubiegłym roku jednak podłożyłam nawóz, dzięki czemu w tym jest wyraźnie więcej owoców, zbierałam je już dwa razy, a zapowiada się, że i za tydzień będzie co do brzuszka wrzucić.  Zachęcona, posadziłam wczoraj kolejny, trzeci krzaczek (polowałam od jesieni, nie tak łatwo jest dostać sadzonki, ale w końcu się udało) i wkrótce po wycięciu pędów, które owocowały powtórzę nawożenie. Zachęcam do uprawy i konsumpcji :)


A na zakończenie chcę jeszcze podziękować za wyróżnienie, które stało się udziałem moim i mojego bloga - obdarowała mnie nim Gabi, autorka fantastycznego bloga i właścicielka pięknego, inspirującego ogrodu z niezliczoną ilością (Gabi, liczyłaś? ;)) gatunków roślin i kwiatów. Dziękuję serdecznie, czuję się prawdziwie wyróżniona :)


W wyróżnieniach jeszcze fajniejsze niż otrzymywanie, jest chyba ich przekazywanie dalej - robię to z prawdziwą przyjemnością. Wyróżnić dziś pragnę:
Xymcię zamieszkującą sekretny ogródeczek :)
Inkę, bo tak pięknie w jej zielonym gaju wśród kwiatków, bratków i stokrotek :)
Kasię za konsekwentne dążenie do realizacji pięknych marzeń,
Adę za masę bezpretensjonalnych inspiracji oraz
Snow za poczucie humoru :)
Drogie Panie, przyjmijcie proszę ode mnie ten skromny podarunek i jeżeli taka Wasza wola, przekażcie go dalej kolejnym osobom (nie więcej niż 10).

Pozdrawiam serdecznie i do następnego razu :)

wtorek, 10 lipca 2012

Lato w kuchni

Lubię tradycyjne zestawienia smakowe, na moim talerzu rzadko gości słodki ze słonym, nie łatwo mnie namówić na ekstrawaganckie eksperymenty, ale tym razem spróbowałam czegoś nowego, bo po przeczytaniu przepisu poczułam, że mam chęć na tę sałatkę :) I muszę przyznać, że warto było zaryzykować, bo zestaw jest ciekawy, w sam raz na letnią przekąskę i na pewno go powtórzę. A oto i on :)

Sałatka z melona i rukoli
- pół niedużego melona,
- garść rukoli,
- kilka plasterków twardego koziego sera (może być też parmezan lub inny  ostry),
- łyżka lub dwie pestek dyni,
- łyżka octu winnego,
- łyżka oleju lnianego (lub oliwy z oliwek),
- łyżeczka musztardy francuskiej.

Melona kroimy na nieduże kawałki, pestki dyni prażymy na suchej patelni, ser trzemy na tarce lub drobno kroimy. Ocet, olej i musztardę wkładamy do słoiczka, zakręcamy i mocno potrząsamy, by składniki dobrze się połączyły. Następnie wszystkie składniki sałatki wrzucamy do salaterki, polewamy sosem i mieszamy.
Sałatka ta nie nadaje się dla osób poszczących (ser, pestki, melon, oliwa - wszystko to jest zbyt energetyczne), ale poza okresem postu można ją jeść przy różnych okazjach, mając świadomość, że to samo zdrowie :)



Gdy termometr za oknem i w mieszkaniu przekracza trzydzieści kresek, wówczas spada mi apetyt i chętnie sięgam po lżejsze menu. Lubię latem nieskomplikowane dania, np. chłodnik banalnie prosty w przygotowaniu - wystarczy pokroić rzodkiewki, ogórka, szczypiorek, koperek lub pietruszkę, posolić, ew. dodać jeszcze jakieś ulubione zioła i wymieszać z kefirem. Na koniec kilka kwiatków szczypiorku dla urozmaicenia koloru.  Do tego młode ziemniaczki, sadzone jajeczka przepiórcze i można wspominać słodkie dzieciństwo :)



A co powiecie na zapiekankę warzywną?  Cukinie i pomidory kroimy na plastry, układamy warstwowo w naczyniu żaroodpornym. Przygotowujemy sos z jajka (jajek - w zależności od wielkości porcji, jaką chcemy uzyskać), kawałka startego lub pokrojonego drobno żółtego sera (może być kozi), jogurtu lub śmietany - sos doprawiamy czosnkiem, solą i pieprzem, następnie zalewamy nim warzywa. Naczynie wstawiamy do piekarnika nagrzanego do ok. 200 stopni i zapiekamy ok.30 minut.


A co na deser? Na niego również znalazłam w internecie szybki i prosty przepis:

Ciasto z jagodami
- pół litra jagód, albo i więcej,
- 2 szklanki mąki,
- 2/3 łyżeczki proszku do pieczenia,
- 1/2 szklanki cukru,
- cukier waniliowy,
- 1/2 kostki masła,
- 1 jajko.

Mąkę z proszkiem przesiać, wymieszać z cukrem, dodać margarynę i wyrobić kruszonkę. Odłożyć połowę mieszanki do drugiej miski i do jednej części dodać jajko, wyrobić łyżką. Następnie przygotować blaszkę (podłużną keksówkę, bo porcja jest raczej mała), wyłożyć papierem do pieczenia (uchroni przed zabarwieniem przez jagody), na dno włożyć porcję ciasta z jajkiem, na to wysypać jagody, a na wierzchu pozostałą warstwę kruszonki. Piec ok. 50 minut w temperaturze ok. 200 stopni.


Jeżeli ktoś lubi słodkie ciasta, to może zwiększyć porcję cukru lub posypać po upieczeniu cukrem pudrem. Ciasto robione z mąki pszennej będzie miało oczywiście jasny kolor, ja jednak wykorzystałam mieszankę mąki owsianej i kukurydzianej z niewielkim dodatkiem ziemniaczanej. Następnym razem spróbuję dać dwa jajka do całego ciasta, może wówczas wierzch nie będzie aż tak bardzo sypki. Miałam wątpliwości, czy nie posłodzić jagód, ale nie, okazuje się, że pięknie się rozdusiły i w smaku są w sam raz.
Tak więc 10-15 minut pracy i mamy smaczne ciasto, a tak szybki przepis przy obecnej pogodzie jest dla mnie bardzo cenny, dlatego polecam :)


Żeby nie było, że tylko sobie dogadzam :)) Owszem, zapasy na zimę również staram się zabezpieczyć. Na kuchennych szafkach co kilka dni zmieniają się ziołowe "dekoracje" - bukieciki pokrzywy zastępują różne odmiany mięty, oregano, melisy. Na szałwię jeszcze przyjdzie poczekać. I tylko nie wiem, jak pogodzić zalecenie kalendarza księżycowego, aby suszyć zioła gdy Księżyca przybywa, czyli dopiero od 20 lipca, skoro moim ziółkom właśnie teraz zebrało się na kwitnienie? A podobno tuż przed rozwinięciem kwiatów mają największe właściwości lecznicze. Cóż, pewnie będę suszyć je i przed nowiem, i po nowiu, bo innego rozwiązania nie znajduję :)


A gdy wieczór nadchodzi i powietrze już nieco lżejsze, to na mojej kuchni zaczynają  "pyrkotać" garnki z dżemami, a w piekarniku wygrzewają się słoiki na konfitury. Truskawki, jagody, maliny... Ale o tym to już innym razem.


Dobranoc :))

niedziela, 8 lipca 2012

Spontanicznie

Siedzę sobie z porcją lodów dla ochłody, zaglądam na Wasze strony, aż nagle coś przyciągnęło mój wzrok za oknem. Spojrzałam, no i musiałam zrobić to zdjęcie. Niestety nie oddaje ono piękna natury, która sprezentowała nam na koniec upalnego i burzowego tygodnia taki oto obrazek. Czy zauważyłyście, że zachodzące słońce odbija się nie tylko w chmurach, ale i szybach wieżowców? W takich chwilach żałuję, że nie mam lepszego aparatu...


Życzę sobie i Wam spokojnego tygodnia, ale ciekawego i miłego. Odpocznijmy od upałów i od strachu przed nawałnicami. Oby lato było odtąd dla nas łaskawsze :)
A moje motto na ten tydzień, to:

"Nie trzeba być bogaczem, by ofiarować coś cennego drugiemu człowiekowi. Można podarować mu odrobinę swojego czasu i serca". (Dorothy Green)


Z pozdrowieniami :)

piątek, 6 lipca 2012

A po poście cieciorka :)

Nie samym postem żyje człowiek, a co więcej niezwykle ważne, a może nawet ważniejsze jest to, jak się odżywiamy na co dzień, co pakujemy do swoich brzuszków każdego dnia :) Odkąd więc cztery lata temu przeszłam po raz pierwszy Post Daniela, rozpoczęłam nowy etap w moim kulinarnym życiu - poszukiwanie nowych smaków i przepisów, które by były zgodne z zasadami zdrowego żywienia. 
Jednym z pierwszych, który poznałam i który bardzo polubiłam, to pasztet z cieciorki. W ogóle jestem "paszteciarą" i najchętniej jadłabym mięsny... ale skoro nie można, to na ten ulubiony pozwalam sobie przy okazji Świąt, czyli raz lub dwa razy w roku, a na co dzień piekę cieciorkowy lub ciecierzycowy - do tego samego przepisu można też wykorzystać soczewicę lub fasolę. 


Dlaczego właśnie cieciorka? Można ją u nas kupić od kilku lat np. w sklepach ze zdrową żywnością. Podobno usprawnia trawienie, łagodzi ból, obniża poziom cholesterolu, wzmacnia system odpornościowy, wpływa korzystnie na wygląd skóry, włosów i paznokci. Zawiera dużo białka, więc jedząc ją możemy spokojnie zmniejszyć w diecie ilości mięsa. Zawiera potas, fosfor, żelazo i witaminy B. To z niej wytwarza się pastę hummus. Soczewica i ciecierzyca są lżej strawne, niż fasola czy groch, ale najistotniejszy jest sposób przygotowania roślin strączkowych, aby nie powodowały one niepotrzebnych wzdęć i gazów (nasiona moczyć w zimnej wodzie 12 godzin, dobrze jest zmieniać wodę w tym czasie 2-3 razy, następnie do gotowania użyć świeżej wody i też pierwszą odlać; gotować bez przykrycia z dodatkiem nasion kopru lub majeranku, zbierając łyżką białą pianę, która się wytworzy, gdyż są to puryny szkodliwe dla naszych stawów). Ojciec Jan Grande zaleca jedzenie strączkowych przynajmniej dwa razy w tygodniu. Mam nadzieję, że poniższy przepis przyda się Wam do realizacji tego zalecenia :)



Pasztet z cieciorki

0,5 kg cieciorki
2 duże cebule
2 łyżki oliwy do zeszklenia cebuli
2 łyżki mąki ziemniaczanej
2 jajka
8 łyżek oliwy do masy
przyprawy: czosnek, cząber, tymianek, pieprz, sól, pęczek koperku lub natki z pietruszki

Cieciorkę namoczyć na 12 godzin. Odlać wodę z moczenia. Zalać następną wodą i zagotować. Po zagotowaniu i wytrąceniu się związków purynowych w postaci białej piany, ponownie zmienić wodę. Dodać ziele angielskie i liść laurowy. Gotować ok. 40 minut. Po ugotowaniu zmielić, dodając czosnek i zeszkloną na oliwie  cebulę. Następnie połączyć wszystkie składniki (dodać mąkę i przyprawy), doprawić do smaku. 
Bryftankę wysmarować masłem klarowanym lub oliwą, posypać otrębami lub kaszką kukurydzianą, przełożyć masę, wygładzić wierzch. Piec w temperaturze od 150 do 200 stopni ok. 40 minut.


Już od dawna chciałam się z Wami tym przepisem podzielić, zdjęcia czekały od miesiąca, stąd te bratkowe wspomnienia. Pozdrawiam Was serdecznie życząc smacznego i uciekam podelektować się innym strączkowym - bobem, który gotował się z dodatkiem gałązki mięty przez cały czas tej mojej pisaniny, a teraz daje znać, że gotowy :)