poniedziałek, 12 grudnia 2011

Pierniczkowa sobota

Przepis zapożyczony od Komarki, kilka par rąk chętnych do pracy, dobry nastrój i w miniony sobotni wieczór pierniczkowa linia produkcyjna została uruchomiona :)
Najpierw była rewia fartuszkowa - rzecz niecodzienna, bo choć kiedyś żadna gospodyni bez fartucha, fartuszka progu kuchni nie przestępowała, to obecnie mam wrażenie, że jest to produkt passe, chociaż może ostatnio nieco wraca do łask... co można zobaczyć np. na przedświątecznych jarmarkach.


Potem wałkowanie ciasta, które już od poprzedniego dnia leżakowało przygotowane w lodówce i najprzyjemniejsza dla mnie część pracy - wycinanie różnorakich kształtów:


Wkrótce po mieszkaniu rozszedł się apetyczny, korzenny zapach :)


A skoro w domu zapachy, to nasze brzuszki zaczęły się dopominać o posiłek. Na stół wjechała więc zupa z soczewicy, która miała być .... sałatką ;) Tak, tak, a wszystko to przez nieuwagę gospodyni, która zamiast stać nad garem, pozwoliła ziarenkom przybrać konsystencję raczej bezkształtną. Jednak po wspólnej naradzie zaprzyjaźnionych Kobietek, zebranych w ten pierniczkowy wieczór, soczewica została połączona z pozostałymi sałatkowymi składnikami (cebulka, papryka, pomidory, czpsnek, zioła i oliwa) i zagotowana. Wyszła więc nam niespodziewanie zupa gęsta, smaczna i pożywna, a do tego malowniczo kolorowa :)



Nie, nie , nie :) nie myślcie sobie, że to stefanka, czy inne ciastko z kremem - to kanapki z pumpernikla, które tylko udają słodkości (przełożone twarożkiem z avokado i czosnkiem przez naszą zdolną Koleżankę).
Tego wieczora chyba tylko pierniczki były tym czym miały być, nie udając niczego innego - przynajmniej sądząc po zapachu, bo jakoś żadna z nas do próbowania się nie rwała, toteż nienaruszone czekają na Święta.


Wśród babskich pogaduszek, wspomnień, opowieści świątecznych, lecz nie tylko, lukrowałyśmy kolejne partie pachnących pierniczków...


...w twórczym nieładzie ; )



Przysłowie, mówiące o tym, że "gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść" nie sprawdziło się, może z tej prostej przyczyny, że było nas cztery : ))) Ale przyznać muszę, że wspólne gotowanie przypadło mi do gustu, pomimo niewielkiej powierzchni kuchennej. Tak więc ogłaszam, że wprowadzam w domu moim nową tradycję - następne pierniczkowanie już za rok, bo radocha z tego naprawdę jest wielka :)



Dziękuję Wam, Dziewczyny, za ten czas. Miło mi będzie pomyśleć w wigilijny wieczór, że wieszacie na swoich choinkach to, co zrobiłyśmy wspólnie :)
Pozdrawiam,
D.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz