Był koniec lutego, gdy otrzymałam zapytanie, czy nie chciałabym uczestniczyć w kursie haftu... Wcześniej o tym nie myślałam, ale gdy propozycja "spadła mi z nieba", to wcale się nie zastanawiałam, decyzję na tak podjęłam od razu. A w moim przypadku, to wcale nie jest takie normalne, bo przeważnie ważę wszelkie za i przeciw i ważę.. i analizuję... itd.:)
Cóż, tyle się naoglądałam pięknych haftów w blogowym światku, tyle wydałam z siebie ochów i achów nad prezentowanym rękodziełami, tyle się nazastanawiałam "jak one to robią?", że gdy trafiła się okazja, postanowiłam i ja spróbować swoich sił.
Najpierw był sznureczek ( z początku jeszcze mało sznureczkowy) i słodkie węzełki francuskie...
Potem haft płaski, który mi bardzo przypasował...
Wymarzone monogramy i ... mereżka! Tak, wykrzyknik przy tym słowie jest jak najbardziej uzasadniony, gdyż właśnie minionej zimy obdzwoniłam wiele warszawskich zakładów krawieckich w poszukiwaniu kogoś, kto by mi uszył obrus wykończony mereżką. Reakcja, z którą najczęściej się spotykałam, to "ale co pani ma na myśli?" Hmm... to już nawet krawcowe nie wiedzą? W słowniku języka polskiego jest nawet słowo "mereżkować", ale chyba skazane na wymarcie... Chociaż? Skoro są takie osoby, jak nasza nauczycielka, Magda, to może jeszcze dla mereżki nie wybił ostatni dzwon :)))
Dlaczego właściwie o tym piszę? Ponieważ chciałabym podzielić się z wszystkimi dziewczynami, które tak jak ja, tylko podglądają hafciarskie wyczyny innych, że to wcale nie jest takie trudne na jakie wygląda!!! Parafrazując słowa piosenki, w moim przekonaniu: HAFTOWAĆ KAŻDY MOŻE, trochę lepiej lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi. Czasami człowiek musi, inaczej się udusi... itd.:)
Jeżeli jesteś osobą cierpliwą i dokładną, to jest to zajęcie dla Ciebie :) Poza tym odkryłam, że to świetny sposób na relaks. Pamiętam, że na jedno nasze spotkanie przyszłam zła, po drodze połykałam łzy, a po 15 minutach wspólnego z innymi dziewczynami pochylania się nad tamborkiem cała złość przeszła. No i jeszcze ważna - jak dla mnie - kwestia, to fakt, że jest to zajęcie, którego efekty od razu widać, a takie prace lubię szczególnie.
No dobrze, wyhaftowałam i co dalej? Tak ma sobie ta szmatka zostać niewykorzystana? To nie w moim stylu, lubię rzeczy praktyczne, lubię robić COŚ konkretnego,po coś, a nie tak tylko do szuflady (może dlatego nie piszę ;)) Postanowiłam więc uszyć woreczek. Ale nie taki zwyczajny. Widziałam kiedyś gdzieś i chodził mi od tamtej pory po głowie woreczek bez dna służący do przechowywania reklamówek, czyli rzeczy przydatnych, ale mających tendencję do robienia niepotrzebnego bałaganu... No i zabrałąm się do dzieła :)
Poniżej dla zainteresowanych krótka instrukcja (woreczek nie musi być haftowany).
1. Dwa prostokątne kawałki materiału (u mnie dwa różne, ale to nie jest regułą :)) składamy lewą stroną do środka i zszywamy dłuższe brzegi. Następnie przewracamy materiał na drugą stronę i zszywamy jeszcze raz tak, aby ukryć strzępiący się brzeg - dzięki temu nie trzeba materiału obrębiać.
2. Podwijamy dół worka i obszywamy tak, aby powstała tulejka, w którą następnie wciągamy gumkę.
3. Górną część woreczka również podwijamy i przeszywamy (nie do końca, musi zostać otwór na sznurek) dwukrotnie, przynajmniej 2-3 cm od brzegu. Między tymi przeszyciami przeciągamy dwa sznureczki, które nam będą woreczek zamykały, a powstała nad nimi falbanka będzie dodatkową ozdobą. I gotowe :)
Woreczek działa tak, że reklamówki (czy co kto chce) wkładamy od góry, a wyjmujemy dołem (pozwala na to właśnie otwór z gumką).
Nie dość, że ładny, to jeszcze praktyczny i co najważniejsze, wykonany samodzielnie :))) Wisi sobie teraz w kuchni i zachęca do kolejnych robótek.
Co powstanie z pozostałych haftów, jeszcze nie wiem. Ale jak już wyciągnęłam maszynę - a robię to naprawdę tylko wtedy gdy muszę, czyli raz na kilka lat - to może jeszcze zrealizuję inne, odkładane od dawien dawna plany szyciowe? Nie wiem czemu, ale z robótek ręcznych szycie na maszynie najmniej mnie "uszczęśliwia" :(
A prace naszej Mistrzyni możecie obejrzeć tutaj, do czego gorąco namawiam - żeby popodziwiać i się zainspirować :)
Pozdrawiam majowo :)
No i wygląda na to, że jesteś zdolną uczennicą. Haft piękny a sposób na ten woreczek fantastyczny, bo w sklepach same plastiki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Oj przydałby mi się taki kurs. Niekoniecznie dlatego ,że sama nie potrafiłabym tylko dlatego ,że samej mi się nie chce. Grupa motywuje. Ale teraz to Ty mnie zmotywowałaś. Tylko ,żeby jeszcze czas się chciał rozmnażać. Efekty jednak są warte tego ,żeby zrezygnować z innych przyjemności. Woreczek pięknie Ci wyszedł. Mnie moja maszyna nie lubi chociaż się staram .
OdpowiedzUsuńPomysłowy i bardzo ładny woreczek. Dla mnie hafty i maszyna do szycia nie są obce. Niestety brakuje czasu, a i palce cierpną jak za długo haftuję. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOj, macie rację - największą przeszkodą w cieszeniu się haftem jest ogromna ilość czasu, jaką to zajęcie pochłania. Do tego ból wchodzący w palce, gdy mnie nocka nad robótką zastała. Ale czasami warto! I faktycznie - w grupie motywacja szybuje w górę. Dziękuję za miłe pochwały :)
OdpowiedzUsuńPochwalę i ja :) piękny haft, pięknie wykorzystany i wyeksponowany.
OdpowiedzUsuńTe ochy i achy również i mnie zachwycają, szczególnie frywolitka tylko tak jakoś nie mam odwagi się za nią zabrać.
Pozdrawiam :)
Inka, nie zwlekaj, spróbuj koniecznie - a może odkryjesz swoje nowe powołanie? Dziękuję, że wpadłaś, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń