czwartek, 21 grudnia 2017

Adwentowe to i owo

Adwent króciutki, mija szybko. I oczywiście niezupełnie tak, jak sobie to wyobrażałam, bo niestety z chorobami w roli głównej, które ograniczają możliwość działania, skupienia i refleksji. Ale nie jest aż tak źle :) Trochę tego i owego zrealizować się udało :)


Dekoracyjnie niewiele, a właściwie nic, bo jestem tradycjonalistką i chcę poczuć Święta wówczas, gdy one rzeczywiście nadejdą. Ale drobne przymiarki i przygotowania poczyniłam i ja. Opierałam się długo modzie na świecące kule, jednak gdy zobaczyłam tę koronkową wersję, to wytrzymałam tylko jeden dzień, następnego podreptałam znów do sklepu i wyszłam z pudłem w objęciach ;) Jednak oprócz tej jednej próby, by sprawdzić, czy działają, nie zapalam ich jeszcze, czekam do niedzieli :)


Przez pierwszy tydzień towarzyszyły mi za to róże w wazonie - ostatnie ogrodowe róże minionego sezonu. Ciekawe, że te ostatnie kwiatki wcale delikatne nie są. Po przywiezieniu z działki leżały cały wieczór bez wody, bo zwyczajnie o nich zapomniałam. A gdy już je wstawiłam do wazonu, świeżutkie, jakbym je dopiero co ścięła, roztoczyły po pokoju swoją słodką woń, przywodząc na myśl najlepsze chwile lata. I stały dzielnie przez szereg dni, nie więdnąc i nie rozwijając się też, aż zapadły w swych różowych pączkach w wieczny sen.



Od czasu do czasu udało się wstać na roraty... I przyznać muszę, że to były najpiękniejsze dni. Dobrze było tak się przemóc, pokonać silną chęć pozostania w ciepłym łóżku, wyjść we wczesną ciemność miasta, gdy na ulicach jeszcze niewielki ruch. A gdy już docierałam do drzwi kościoła, po senności nie było śladu, tylko satysfakcja, że się udało. Dzień rozpoczęty Mszą Świętą ma dla mnie zupełnie inny wymiar i bardzo żałuję, że póki co, nie mam w sobie tyle zaparcia, by stało się to codzienną regułą.


Był wieczór z tańcem uwielbienia. Był też dzień skupienia dla młodzieży przygotowującej się do bierzmowania, w którym miałam swój malutki, nietaneczny udział.


Było suszenie owoców na wigilijny kompot i do dekoracji


.
Było śpiewania trochę. Udało mi się uczestniczyć w kolejnych zajęciach kursu chorału gregoriańskiego, prowadzonego u sióstr benedyktynek na Nowym Mieście. To bardzo ciekawe doświadczenie, aczkolwiek nie do końca wiem, dlaczego tam jestem :) Śpiew chorałowy zawsze robił na mnie duże wrażenie, jednakże grupa, w której się znalazłam, znacznie przewyższa moje umiejętności, ale i tak obecność tam, wspólne śpiewanie, sprawia mi wiele przyjemności. I wierzę, że jest po coś. Uczę się m.in. zupełnie nowego dla mnie zapisu nutowego na 4-linii.



Po kursie była okazja do krótkiego spaceru po Starówce.




Popatrzenie na słodkie cudeńka w sklepie Wedla



I kruche, bombkowe cacka na wystawie


Rzut oka na główną choinkę na Placu Zamkowym - wolę, gdy udaje prawdziwe drzewko, niż taką zupełnie geometryczną, jak we wcześniejszych latach.

 

A na koniec przechadzka po świątecznym, mało klimatycznym kiermaszu. Dobrze, że z pustym portfelem ;) Chociaż przyznać muszę, że najbardziej podobały mi się drewniane dekoracje.





Dwa dni później mogłam rzucić okiem na te same miejsca w wieczornym wystroju.



Pieczenie pierniczków też się odbyło, w tym roku w pojedynkę, a to dużo mniejsza przyjemność. Gdy drugiego wieczoru kończyłam lukrowanie, zastanawiałam się, czy to ma sens, poświęcać tyle godzin na pierniki. Gdy jednak przypomniałam sobie ile osób będę mogła nimi obdarować, wątpliwości się rozwiały :)



Dziś już miałam wolne. Zawiozłam Mamę na spotkanie opłatkowe seniorek, z którymi przez lata chodziła na ćwiczenia gimnastyczne. Rozczulają mnie te ich spotkania, mam nadzieję, że w ich wieku będę miała tyle chęci, energii i dobrej kondycji co one :)


W nocy znów troszkę sypnęło śniegiem, tak więc moje maleńkie saneczki mogły zostać sfotografowane we właściwej dla siebie, zimowej scenerii. Długo mi się marzyła taka dekoracja świąteczna. Jeszcze bym chciała kiedyś trafić na naprawdę ładnego konika na biegunach i czerwono odzianego dziadka do orzechów :)



A na balkonie niebieszczą się ostatnie letnie kwiatki. Nie wyglądają już ładnie, ale zostawiłam je, bo urzeka mnie ich wola życia. Natomiast w domu na parapecie zieleni się niemal wiosennie natka z pietruszki. A tym, którzy narzekają, że pogoda na te Święta zapowiada się zbyt ciepła, polecam odsłuchanie dzisiejszego odcinka Chlebaka - TUTAJ :)


Tak więc w tym Adwencie, było trochę tego i owego, jak to w życiu jest, o którym wspaniale śpiewa Edyta Geppert, a gdy nikt nie słyszy, to ja razem z Nią ;) - klik: Kocham Cię życie!

Udanych przygotowań!
Doranma

3 komentarze:

  1. Moje lobelie w donicach przy domu też nadal kwitną i mają taką wolę przetrwania, że nie mam serca ich wyrzucić...
    Już tydzień przed Świętami przystrajam dom lampkami, puszczam kolędy i cieszę się na tę szczególną noc :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Och Droga Dorotko!
    Ucieszyła mnie Twoja Adwentowa relacja. Bardzo potrzebny jest mi ten okres. W tym czasie autentycznie zwalniam i zastanawiam się nad codziennością mojego życia. Chodzę na roraty bo mi pomagają. Hmm, jednego żałuję, że w moim kościele są wieczorem. Dla mnie Adwent to jest również czas na dawanie, takie szczególne od serca. Wspomagam potrzebujących w ciągu całego roku ale w tym czasie inaczej.
    Widzę, że i Ty suszysz owoce na kompot wigilijny. Prawda, że inaczej,właściwie to lepiej smakuje? A róże przepiękne.
    Dorotko!
    Życzę Ci dużo zdrowia, miłości, radości i szczęścia.
    Wesołych świąt!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniała relacja adwentowego czasu.
    Koronkowe kule urzekły mnie bardzo...
    Radosnego świętowania, pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń