sobota, 25 sierpnia 2012

W promieniach sierpniowego słońca

Jak co rano, obudził mnie dźwięk budzika, wyskoczyłam z łóżka gotowa szykować się do wyjazdu na działkę, lecz gdy popatrzyłam na podejrzanie szare niebo i mokre ulice, z ulgą pomyślałam: nie ma co jechać, mokro, wracam do łóżka. Przyłożyłam głowę do podusi i co? I nic, sen poszedł sobie i nie chciał wrócić. Wierciłam się, układałam, mościłam, no bo przecież gdy za oknem plucha, to najlepszy czas dla leniucha... Nic z tego. Po godzinie takiego przekręcania się z boku na bok, wstałam, obejrzałam Rok w ogrodzie i zabrałam się za sprzątanie. A jak przyjdzie poniedziałek, to znów zrobię się bardzo senna o poranku ;)
Taaak, pisałam niedawno, że sprzątanie dopiero we wrześniu, ale skoro pogoda nie sprzyja wyjściu z domu, to czemu by nie zadbać nieco o przestrzeń wokoło. A jak jeszcze obejrzałam odcinek Perfekcyjnej pani domu, a następnie rozejrzałam się po mieszkaniu, to same rozumiecie - musiałam! Ogarnęłam cztery kąty, zapakowałam borówki do słoików i nie wytrzymałam w domu dłużej - zebrałam się i pojechałam, chociaż na kilka godzin. W tym czasie deszcz przestał padać, a gdy dojechałam na miejsce, zaświeciło słońce i zrobiło się bardzo miłe, ciepłe, słoneczne popołudnie. Wróciłam zadowolona i objuczona plonami: zaczęły dojrzewać jabłka na jedynej ocalałej jabłonce, borówki amerykańskie nadal oblepione owocami, ich zbiór trwa nieprzerwanie od początku lipca, fasolka szparagowa, kolejne trzy wielkie cukinie, ogórki, ostatnie pomidorki (niestety, zaraza je pokonała), owoce dzikiej róży, zioła, kwiaty... Miło jest potem rozpakowywać takie dobra, przetwarzać i dzielić się nimi :)


To moje pierwsze w tym roku malinki - Polka i Poranna Rosa - z krzaczków posadzonych ubiegłej jesieni. Jeżeli wrzesień obdaruje nas słońcem, to będzie ich znacznie więcej.
Czerwone są bardzo smaczne, słodkie i soczyste, natomiast żółte rozczarowały mnie - ziarnka rozpadają się, jak u dzikich malin, ale zostawię ten jeden krzak, jako ciekawostkę.


Gdy tak teraz patrzę na te owoce ułożone na liściu, przypomniały mi się wspomnienia Beaty Tyszkiewicz lub Anny z Branickich Wolskiej o podwieczorkach podawanych na liściach i ukrywanych przez ciocię w różnych częściach ogrodu Wilanowskiego - taki podwieczorek musiał tamtejszej dziatwie smakować podwójnie :) Taka prosta rzecz, a ile w tym uroku i dobrej komitywy między dziećmi i starszym pokoleniem. Poznając metody wychowawcze stosowane w tych rodzinach arystokratycznych, byłam pełna podziwu dla ich mądrości, ale to nie temat na tego posta, może kiedyś.


 Za tydzień będzie można skosztować winogron, borówki są niezmordowane. Polecam dzisiejszy odcinek Roku w ogrodzie, bo jednym z tematów było cięcie tych krzewów. Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu czytałam w działkowcu, że borówek amerykańskich nie przycinamy, jedynie cięcie sanitarne wchodzi w rachubę. Dzisiaj dowiedziałam się, że jednak jest wskazane odnawianie pędów i należy to robić jak najwcześniej wiosną - wiem już do czego użyję sekatora na początku kolejnego sezonu :)


Aronia też już jest gotowa, dzięki opadom zrobiła się soczysta i słodka (jeśli o aronii można tak powiedzieć). Darowałam jej jeszcze dzisiaj ze względu na duże ilości innych zebranych warzyw i owoców. Czeka mnie kolejny tydzień z przetworami, ale ja to lubię :)


Szerszenie wyjadły mi wszystkie gruszki klapsy, zostawiając pod drzewami tylko skórki owoców, teraz, jak widać, przeniosły się na jabłka. Przy gruszkach byłam bez szans, bo drzewo jest bardzo wysokie i owocuje tylko na czubku, jabłka natomiast mogę zrywać, więc wszystkich im nie oddam :)


Ciekawe tylko, kto będzie pierwszy do słoneczników - ptaki czy ja?
Niezmiernie lubię kwiaty nawłoci, potocznie zwanej mimozą. Pięknie wyglądają jej żółte łany wzdłuż dróg. Szkoda tylko, że jest aż tak ekspansywna, że wypiera nasze rodzime gatunki roślin. W ogrodzie też bardzo trzeba uważać, bo szybko się rozprzestrzenia.


I tym sposobem przechodzimy do części niejadalnej, ale cieszącej oczy :)


Rozchodnik okazały Matrona i sadziec różowy - oba pierwszy rok w moim ogrodzie.


Owoce kaliny i kwiatostany miskanta o delikatnej wiśniowej barwie, czego na zdjęciu niestety nie widać - oj, poszalał w tym roku bardzo, nie wiem jak nad nim zapanuję. Jest piękny, więc nie mam serca go usuwać, ale najlepiej by było posadzić go w jakimś dużym pojemniku wkopanym w ziemię, żeby się tak nie panoszył.


A na koniec moje ulubione liście funkii, które powoli zaczynają się przebarwiać na jesienno-żółty kolor.


oraz nowy mieszkaniec działki, jeszcze malutki i zalękniony, ale czyż nie słodki?

Pozdrawiam Was serdecznie i zmykam, bo jutro rano wybieram się do bardzo pięknego miejsca, ale o tem potem :)

3 komentarze:

  1. ogród piekny i wiem co mówię, maliny też ale ja nie mogę ich jeść, natomiast kwiaty cudne i nawłoć też, mam trochę ale w miejscach które są dzikie w ogrodzie, bo rzeczywiście ma ochotę na niekontrolowany wzrost, u mnie jeszcze kwiaty szaleją tez, pozdrawiam
    j

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy tak patrzę na Twoją działkę, to aż mnie troszkę zazdrość bierze, bo w moim małym ogródku nie mam miejsca na takie cudowności jak u Ciebie. Pracy masz sporo, ale widok tak wspaniałych warzyw, owoców i kwiatów chyba to rekompensuje:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Jadziu, dziękuję za komplementy i za przepis na zupkę cukiniową - prosta, szybka i smaczna, a tak gotować, chyba każdy lubi :)
    Bustani - metrów mam 500, ale uprawiony z tego obecnie tylko mały procent, mam nadzieję, że za lat kilka uda mi się jej przywrócić dawną świetność (optymistka, cha, cha). Mam sporo gatunków, bo z natury jestem kolekcjonerką i nudzą mnie zbyt duże połacie tej samej odmiany. Może dlatego tak bardzo lubię ogrody angielskie za ich różnorodność i kontrolowany nieład artystyczny :)
    Pozdrawiam Was obie serdecznie!

    OdpowiedzUsuń