wtorek, 24 stycznia 2012

Marzenia o dworku

W przychodni lekarskiej z mojego dzieciństwa była przy wyjściu maleńka księgarnia, właściwie stoisko. Po wizycie u lekarza często udawało mi się namówić Mamę na zakup jakiejś kolorowej książeczki "na pocieszenie" dla chorego dziecka ;) Zwyczaj ten chyba zapuścił korzenie, bo i teraz wychodząc z nieciekawą wiadomością z badania, poszłam na spacer ulicami miasta, by odreagować i wkrótce nogi poniosły mnie gdzie? - do księgarni właśnie. Pierwsza pozycja jaka wpadła mi w oko, to taka z tych ulubionych, bo o polskich dworach szlacheckich, więc nie patrząc na cenę i wartość naukową, pognałam do kasy - od razu w lepszym nastroju :) W końcu jakieś pocieszenie mi się należy :)


Życie w dawnych wiekach, życie polskiej szlachty fascynowało mnie chyba od zawsze, a przynajmniej odkąd pamiętam. Na pewno opowiadania rodzinne i patriotyczny nastrój w domu sprzyjał rozwojowi takich zamiłowań, ale podejrzewam, że musiało być coś jeszcze, co przyniosłam ze sobą w duszy na ten świat :) Widzę przed oczami obrazek - jakby to było niedawno - gdy jako 7-latka stałam najbliżej przewodniczki w malborskim zamku - pani opowiadała o odbudowie obiektu, o tym, że do 2000r. zostaną już odtworzone, odrestaurowane wszystkie zabudowania. Policzyłam wówczas szybko, ile w 2000r. będę miała lat, pomyślałam, że będę "stara" i postanowiłam, że wraz z mężem i dziatkami w tymże 2000r. przyjadę by zwiedzić cały odbudowany Malbork :) Prawie udało mi się to postanowienie zrealizować, bo co prawda ze dwa lata wcześniej przed wyznaczoną datą i nie ze swoimi, lecz szkolnymi dziećmi, przyjechałam do Malborka ponownie. Warownia nie zrobiła już na mnie tak ogromnego wrażenia, jak w dzieciństwie - oczywiście "zmalała" ;)
Co roku wyjeżdżaliśmy z Rodzicami na wczasy, więc zawsze domagałam się, byśmy uczestniczyli we wszystkich możliwych wycieczkach, organizowanych podczas tychże pobytów, a zdarzało się, że chciałam jechać w to samo miejsce nawet dwa razy w ciągu tego samego turnusu. Tak było np. z bazyliką w Wambierzycach - zachwyciła mnie i już.
W taki oto sposób kształtowały się moje zainteresowania historią, zwłaszcza tą materialną. Ok. 4-5 klasy szkoły podstawowej zaczęłam projektować swój pokoik, starając się wymyślić dostępne rozwiązania, które by chociaż odrobinę przypominały wnętrza pałaców i dworów. W czasach, gdy w sklepach niczego nie było, a już na pewno niczego, co by było sprzeczne z duchem socjalistycznym, właściwie mogłam tylko realizować swoje marzenia dzięki tkaninom, a i to w niewielkim stopniu, gdyż nie miałam kieszonkowego. Jednak udało mi się kupić frędzle i przyszyć do firanek, potem "tapicerowałam" krzesło materiałem w królewskim, czerwonym kolorze. Hołubiłam też wszystkie, nawet najmniejsze okruszyny przeszłości, które udało mi się gdzieś od rodzinki wycyganić. Nieważne, że wartość tych przedmiotów była przeważnie tylko sentymentalna - dla mnie istotny był "odpowiedni" kształt i dziesięciolecia historii danego przedmiotu. Niemal z nabożeństwem oglądałam stare zdjęcia, marzyłam o sukniach z trenem i kapeluszach XIX-wiecznych dam, no i czytałam, czytałam, czytałam... Czy ktoś uwierzy, jaki prezent uszczęśliwił młodocianą nastolatkę - przedwojenne pudełka zapałek :))) Oszczędzam, mam je do dziś - są nadal bardzo dobre, ale szkoda mi ich używać :)

Kiedy w czasach licealnych nadarzyła się okazja pracy wakacyjnej, podjęłam ją z jedną myślą - nie, nie o ciuchach marzyłam, lecz że za zarobione pieniądze kupię starą lampę naftową! Pracowałam w sklepie firmowym Goplany, który wówczas mieścił się na Nowym Świecie i codziennie w drodze do i z pracy, przechodziłam koło wystawy Desy. Miałam tam upatrzoną lampę, nie przerobioną jeszcze na elektryczność, najprostrzą i najtańszą, które wówczas były w tym sklepie, ale tylko na nią miało starczyć mojej pensji. W dniu, w którym nareszcie odebrałam wypłatę i moje marzenie miało się spełnić, poszłyśmy z Mamą do Desy, no i tutaj stała się rzecz, której nie przewidziałam - Mamie udało się odradzić mi jej zakup. Pewnie miała rację, bo był to egzemplarz bardzo skromniutki, ale tym to sposobem do dziś nie mam autentycznej zabytkowej lampy. Pojechałyśmy za to do Domu Rzemiosła i tam otworzył się raj przede mną, co prawda nie antyków, ale przedmiotów stylizowanych. Wróciłam do domu zachwycona wraz z lustrem w ozdobnej, mosiężnej ramie oraz zegarem. Ustawiłam je na honorowym miejscu i dotychczas służą mi oraz cieszą oko.


Kolejne niewielkie zarobki przeznaczałam również na tego typu zakupy: stylizowany, ale działający aparat telefoniczny, stolik, lampkę nocną itd. Rodzina przekonując się o stałości moich zamiłowań zaczęła mi od czasu do czasu powierzać pamiątki rodzinne, np. sztambuch mojej Babci.


Kiedy po roku 1989 stało się możliwe kupno i odrestaurowywanie dawnych dworków, zaczęłam marzyć, że i ja kiedyś taki dworek uratuję od zniszczenia i w nim zamieszkam. Nie było mi to jednak dane i nie sądzę, aby tak się jeszcze w moim życiu stało. Trudno. Cieszy mnie, że są inni ludzie, którzy ratują te miejsca. Tak ich przecież niewiele zostało, że każdy ocalony od zniszczenia i zapomnienia dwór wzbogaca dziedzictwo naszego narodu, daje szanse następnym pokoleniom na naoczne poznawanie śladów kultury, która przeminęła, której nie da się wskrzesić - odeszła wraz z ludźmi, którzy tamten świat tworzyli.


Przeprowadzka do ciasnych, ale własnych czterech ścian, pozwoliła mi chociaż w tej małej skali realizować marzenia o przebywaniu na co dzień wśród przedmiotów "z duszą". Najczęściej są to "kaleki" czekające na renowację, która nie wiadomo kiedy ma nastąpić. Mieszają się one w moim domu z przedmiotami współczesnymi, stylizowanymi, czasami ocierającymi się o kicz, jednak razem tworzą atmosferę, która była moim pragnieniem. Chciałam stworzyć przytulne miejsce, zachęcające do spotkań i długich rozmów, miejsce, do którego chce się wracać. Czy się udało?


Tak. Oczywiście jest mnóstwo jeszcze do zrobienia, ale nie detale są ważne, lecz ogólny "dworkowy" klimat. Kocham mój dom, nie lubię się z nim rozstawać. Uwielbiam ten czas, gdy goście przestępują jego próg. Koleżanka kiedyś zażartowała, że za ładnie go urządziłam, by z niego wychodzić ;) Cóż, gusta są różne, jednym na pewno się podoba, drugim pewnie mniej, jeszcze innym wcale.  Mnie jednak przekształcił w domatorkę do kwadratu :)))

Serdeczności :)
D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz