piątek, 1 lutego 2013

Zwyczajne i niezwyczajne

Wpadłam do domu tylko na chwilę, przepakowuję plecak i znów ruszam w drogę. Nie mogłam sobie jednak odmówić kilku chwil spędzonych na blogach :) Witam się z Wami tym pięknym hipeastrum, które miało aż sześć kwiatów!


Żebyście tylko nie myślały, że ja je wyhodowałam - przybyło z kwiaciarni w pewnych bardzo serdecznych łapkach :) Moje własne cebule posadziłam dopiero przed tygodniem, chciałabym aby zakwitły na Wielkanoc. W ubiegłym roku nie miały kwiatów, więc idąc za Waszą radą, tym razem posadziłam je tak, by niemal połowa cebuli była powyżej ziemi. Teraz doniczki stoją w chłodnej, ciemnej komórce, bez podlewania. Poszłam przed chwilą do nich zajrzeć - coś się zaczyna tam dziać zielonego :))

A na poniższym zdjęciu chcę Wam przedstawić miętę - przedziwną, ponieważ te gałązki, które widzicie ścięłam w drugiej połowie sierpnia, żal mi było je wyrzucić do kosza, więc wstawiłam do pustego dzbanka, bez kropli wody. Sądziłam, że listki stopniowo zużyję do herbaty, jednak nie wiedząc jaka to odmiana, nie miałam przekonania do ich spożywania. I wyobraźcie sobie, że ona tak bez wody stoi do tej pory, a to już przecież ponad 5 miesięcy!! Żelazna dama, czy co? Chyba się zlituję i jednak zasadzę ją do ziemi. Znacie tę odmianę? Dodam jeszcze, że gdy rosła latem w doniczce, małej, żeby nie było wątpliwości, to jej pędy osiągnęły długość ponad 1,5 metra. Ciekawa jestem jakie monstrum by wyrosło, gdyby ją posadzić w ogrodzie?


A obok mięty - wesołe cytrynki :) Kupiłam je na naszym Bio-Bazarze, jeszcze trochę zielone, poleżały kilka tygodni pod tym kloszem i gdy je wyjęłam, powąchałam, stwierdziłam, że nigdy w życiu nie miałam tak pięknie i intensywnie pachnących cytryn! Czy to zasługa tego, że nie pryskane, nie woskowane i co tam jeszcze z cytrusami się robi? Powędrowały do słoiczków, zasypałam je brązowym cukrem i zalałam rumem, według przepisu Green Canoe - pychotka :)))
A tak przy okazji, gorąco polecam wszystkim mieszkańcom stolicy zakupy na wspomnianym BioBazarze - warto przedtem poczytać o nich na stronie http://www.biobazar.org.pl/. Uwielbiam tamtejszą atmosferę, pogaduszki ze sprzedawcami w sobotnie przedpołudnie pośród murów Fabryki Norblina, które nie jedno słyszały i widziały, smaki sprzedawanych tam serów, jaj i owoców. Bazar działa już od ponad 2 lat, stoiska zajmują coraz większą powierzchnię, przybywa klientów i sprzedawców, jest co raz tłoczniej, a po ulubiony kozi ser z kozieradką muszę jechać rano, bo w południe nie ma po nim śladu :) Nie ma się co oszukiwać, tanio nie jest. Ale cieszy mnie zwiększająca się ilość kupujących, bo myślę, że dzięki temu rolnictwo ekologiczne ma szansę się rozwijać, a może w przyszłości zaproponować nam bardziej przystępne ceny. A poza tym widać, że rośnie nasza świadomość i większą wagę zaczynamy przykładać do tego, co jemy.

Wracając do cytrynki - zapraszam teraz na filiżankę herbaty z jej dodatkiem, tak na rozgrzewkę w ten wilgotny, wietrzny wieczór. A do herbatki - ciasteczka gryczane :)


Ciasteczka są dość twarde, bardziej przypominają mi herbatniki, ale zawierają składniki odpowiednie dla osób nie tolerujących pszenicy i nabiału.
Składniki:
- szklanka mąki gryczanej,
- pół szklanki otrąb owsianych,
- pół szklanki brązowego cukru lub miód,
- 7dkg tłuszczu kokosowego,
- 4 jajeczka przepiórcze lub 1 kurze jajko,
- sporo imbiru i cynamonu (pachnie i rozgrzewa :))
- jogurt kozi lub mleko owsiane - tyle by ciasto się skleiło.
Do miski wsypujemy mąkę, otręby i cukier, siekamy z tłuszczem, dodajemy jajeczka, szczyptę soli i zagniatamy dolewając po trochu jogurt lub mleko. Ciasto rozwałkowujemy i foremką wykrawamy ciasteczka. Pieczemy w temp. 180 stopni ok. 15 min. (aż lekko się zrumienią).

Po raz pierwszy kupiłam i wykorzystałam tłuszcz kokosowy. Spotkałam się z nim niedawno, przeglądając internetowe przepisy na ciasta dietetyczne. Poczytałam o jego właściwościach i jestem nim zadziwiona. Wspomnę tylko o tym, że woda zawarta w orzechu jest sterylnie czysta, ma podobno niemal identyczny skład jak osocze ludzkiej krwi, więc stosuje się go do transfuzji krwi! Jeśli Was ta informacja zafrapowała tak jak mnie, to poczytajcie o kokosie np. tutaj. A może znacie go już dobrze i podzielicie się swoimi pomysłami, jak wykorzystać tłuszcz kokosowy w kuchni?

Jesienno-zimowe wieczory sprzyjają pojadaniu dobrych, słodkich rzeczy, co niestety odbija się na wyglądzie tu i ówdzie :) Dlatego u mnie od jesieni działa domowa suszarnia, produkująca słodkie zamienniki - to suszone jabłka i gruszki. Zwłaszcza gruszki, gdy odparuje z nich woda, zaskakują niezwykłą słodyczą. Kalorie są w nich również, ale na pewno jest to zdrowsza przekąska, niż typowe słodycze. Wystarczy owoce pokroić w plasterki ok. 0,5 cm grubości, wyciąć gniazda nasienne, jabłka posypać delikatnie cynamonem, gruszki wanilią (ale niekoniecznie) i położyć na 2-3 dni na kaloryferze. Potem znikają szybciutko, więc trzeba szykować kolejną porcję :)


Ptaki też mają swoją balkonową stołówkę, chociaż mam podejrzenia że dożywiają się w niej nie te, które chciałam zaprosić :( Ja natomiast, ponieważ w tym sezonie jestem nieustannie nękana wirusami i bakteriami, od pewnego czasu wypróbowuję moc mąki kasztanowej, wg przepisu polecanego przez Agnieszkę - łyżeczka mąki kasztanowej wymieszana z łyżeczką miodu, jedzona na czczo ma podnieść odporność organizmu, na co bardzo liczę! Mąka ta nie zawiera glutenu, polecana była przez św. Hildegardę, jako jeden z produktów całkowicie przyswajanych przez nasz organizm. Czytałam w różnych miejscach, że jest ona dobrze tolerowana przez osoby uczulone na pszenicę, a nawet że łagodzi alergie. Postanowiłam więc, że wypróbuję ją na sobie.


A na zakończenie wszystkim tym, którzy nie mają możliwości pójść na spacer, dedykuję kilka zdjęć parku w zimowej szacie - w minioną niedzielę jeszcze tak było...




No nie, to jednak jeszcze nie koniec, bo zupełnie zapomniałabym o wyróżnieniu :) Wyróżnienie jest bardzo wyjątkowe, bo otrzymane od Agnieszki z Zielonej Pasji  i przez nią stworzone - dziękuję Aguś !!!



Wyróżnienie jest bardzo indywidualne, więc przekazać go dalej nie wypada. Dumałam co z tym zrobić i doszłam do wniosku, że jest to też bardzo dobry moment, by zakończyć moją przygodę z wyróżnieniami. Za wszystkie dotychczasowe serdecznie dziękuję! Wiele przyjemności sprawiło mi ich otrzymywanie i przyznawanie. Jednak decyzja komu je przyznać, to zawsze dylemat, bo najchętniej dawałabym je wszystkim blogowiczkom, których strony czytam. Po drugie od dłuższego czasu moja lista czytelnicza pozostaje raczej bez zmian, bo ile czasu można spędzać w necie ;) więc same doskonale wiecie, że jesteście dla mnie wyjątkowe :))) I niech tak zostanie :)  Tym samym ogłaszam, że:


Kończąc życzę wszystkim weekendu, wypełnionego dobrym nastrojem i miłymi zdarzeniami :)

13 komentarzy:

  1. Dorotko, ale smacznie u Ciebie! Miodzik jest git!, ale wiesz co Hildegarda pisała o odżywianiu, to jeden z potrzebnych elementów ;))) Życzę Ci miłych wypadów i pozdrawiam! Wracaj cała i zdrowa!

    OdpowiedzUsuń
  2. A gdzież Ty to z plecakiem podróżujesz? Czyżby góry ? Przyznam ,że mięta mnie zadziwiła. Nie mam pojęcia co to za jedna.Cytryny natomiast mnie nie dziwią bo miałam do czynienia z takimi prosto z drzewa i to ekologicznego. Zgadzam się ,że te ze sklepów zwykłych nawet przy nich nie stały. Zadziwia mnie ta Twoja dieta. Chyba musicie mnie z Agnieszką wziąć w obroty bo jeśli chodzi o słodycze to ja te wszystkie świństwa batonikowo ,pralinkowe pożeram hurtem .Poproszę o wypranie mi mózgu :-).Naprawdę podziwiam.Bazarek to fajna rzecz.I park z taką ilością kaczek też. Miłego podróżowania i szczęśliwego powrotu.

    OdpowiedzUsuń
  3. A i gratuluję wyróżnienia. mam sentyment do tego serca. Jeśli chodzi o wyróznienia i przekazywanie dalej to sama wiesz jak to u mnie z tym jest.:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem, co to za mięta, ale ma zachwycający kolor i pewnie aksamitne w dotyku listki, tak? No ma przedziwne właściwości, bo skąd brała wodę, z powietrza łapała?

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziwne z tą miętą... do tej pory powinna być sucha.
    Suszone owoce... kurcze, co roku obiecuję sobie że będę suszyć nadwyżki, bo szkoda zmarnować.. i co roku kicha...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Prześliczny zimowy park z kaczuchami...Jak zwykle same smakowitości u Ciebie. Ciekawy przepis na ciastka gryczane. Lubię eksperymenty. Wypróbuję.
    Miętą mnie zaskoczyłaś, 5 miesięcy bez wody?
    A co do suszonych jabłek, gruszek i śliwek, jesienią zrobiłam duże zapasy...
    Życzę miłego podróżowania.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Z tego co zobaczylam... zachwycialam sie filizaneczka...
    Za zrobienie ciasteczek zabiore sie...
    Serdecznosci
    Judith

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo miło mi Cię poznać. Daj znać jak wyszły ciasteczka :)

      Usuń
  8. :D Dorotko, rozkminienie tej mięty wymaga konkursiku! ;) Ja obstawiam za Plectranthus madagascariensis. Czyli nie mięta, a raczej siostra popularnej u nas komarnicy (Plektrantus koleusowaty). A jeśli chodzi o miętę,to podobna do egipskiej, ale to raczej nie to stworzenie ;)Ciekawa zagwostka!
    Pozdrawiam! Acha, daj jej koniecznie żyć! :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Aga, konkursu niestety nie mogę zrobić, bo nie wiem, jaka odpowiedź by była prawidłowa ;) Dodam tylko, że gdy roślinka rosła w doniczce, to miała grube, jędrne liście i pewnie dlatego, jak sukulent, przeżyła tyle czasu bez wody. Poza tym pachnie i smakuje miętowo. Dziękuję za Twój trop :) Ciekawa jestem, czy ktoś jeszcze zgłosi jakieś pomysły. Ziemia już zakupiona, więc w weekend będzie sadzenie :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. o tym, że mieta jest nie do zdarcia, coś wiem :) bardzo wytrzymała roślinka :)

    OdpowiedzUsuń
  11. miałam taka miete w zeszłym roku i nawet pokazywałam na blogu u siebie, musze znaleźć jej nazwę bo tak od ręki nie pamiętam rosła u mnie tylko w doniczce
    j

    OdpowiedzUsuń
  12. "Moja filiżanka"!!! śliczne sa prawda?
    O mące kasztanowej to ja jeszcze nie słyszałam!!!

    OdpowiedzUsuń