Życie nie składa się tylko z ochów i achów, a ja nie jestem osobą, której wszystko się udaje, dlatego dzisiaj będzie o drobnych niepowodzeniach (te duże zostawiam dla siebie :)) A nuż ktoś podpowie mi jakieś rozwiązanie?
Po pierwsze: od trzech lat nie chce mi kwitnąć hippeastrum, zwane amarylką lub amarylisem :( Od dawien dawna na moim parapecie w okolicach Wielkanocy (niezależnie od tego kiedy wypadała!) rozwijały się jego piękne kwiaty. Kilka lat temu zaczęłam latem wynosić je na balkon, skutkiem czego przyplątała się czerwona plamistość liści - najpierw zaczął chorować jeden, potem drugi i pomimo starań, trzymania w domu, podlewania tylko wodą o temperaturze pokojowej, zapewniania okresu spoczynku, przesadzania do świeżej ziemi, odżywiania - kwiatów nie ma. Co więcej, w tym roku kupiłam nową cebulę, posadziłam, postawiłam w ciemnym miejscu, by ułatwić wypuszczanie pąka kwiatowego i co? - przez dwa miesiące nie działo się zupełnie nic, aż wreszcie pojawił się cieniutki listek gdzieś z boku cebuli :( I co Wy na to, szanowni czytelnicy? Czy macie dla mnie jakąś radę? Czy pozostaje tylko uroki odczyniać? ;)
Po drugie: sieję w tym roku dużo, jak zwykle w uniwersalnej ziemi ogrodowej, ale po tym, jak nie doczekałam się ani jednego kiełka lawendy, a stewia, która co prawda wzeszła, ale po wydaniu dwóch pierwszych listków zupełnie zatrzymała się w rozwoju, a teraz obumiera, doszłam do wniosku, że jednak muszę się zaopatrzyć w specjalne podłoże do zasiewów. A że siania jeszcze trochę zostało, to zamierzam uskutecznić to od razu, jutro.
Po trzecie: rozpoczęłam sezon przetwórczy. Na pierwszy ogień poszły fiołki - od dwóch lat czekałam na tę chwilę, gdy zrobię sok fiołkowy według przepisu Lucyny Ćwierczakiewiczowej! Utwierdziły mnie w tym "chceniu" poczynania Komarki. Nie zraziło mnie więc, że w tym roku fiołków u mnie jakoś dziwnie mało - może dlatego, że wciąż mokro i zimno - wyzbierałam co się dało, zalałam wrzątkiem odstawiłam na noc, a od rana gotowałam wraz z cukrem. Kolor mnie zadziwiał, bo najpierw był zielono-niebieski, morski, w miarę gęstnienia syropu stawał się coraz bardziej zielony, a gdy na koniec dolałam soku z cytryny, zrobił się delikatnie różowy, a powinien być fioletowy jak gencjana!! Na załączonym obrazku widać wyraźnie, że z fioletem nie ma on niestety nic wspólnego :( Może trzeba było oberwać tylko same płatki? Teraz przyjdzie mi czekać na kolejną dostawę fiołków i kolejny rok. A jak chcecie zobaczyć, jak ów sok powinien wyglądać, to zapraszam do Komarki.
No i wreszcie będzie o sukcesie :) Kulinarnym :) Pisałam przed Świętami o swojej słabości do kajmaku i o trudnościach z jego przygotowaniem tak, aby był kajmakiem, a nie karmelową krówką-ciągutką. I jest! Udało się! Odkryłam sekret :) I już podaję co i jak. Otóż mleka prosto od krowy nie dostałam, ale kupiłam takie z jak najkrótszym terminem ważności (faktycznie resztka stojąca w lodówce po kilku dniach skwaśniała, więc nie było ono całkiem plastikowe :)) oraz masło bez dodatku barwników. Postanowiłam twardo, że podczas mieszania mleka z cukrem i czekania na odparowanie z niego wody, nie będę się zajmowała niczym innym, tylko bez przerwy będę je mieszała. Tak więc, jak za dawnym lat, zaopatrzyłam się w lekturę (ulubione Sielskie życie i Country), telefon (dobry czas na złożenie życzeń świątecznych i pogaduszki), usadowiłam się wygodnie zapewniając sobie podpórkę pod łokieć, by mi ręka nie odpadła i zaczęłam mieszanie na wolnym ogniu, nie dopuszczając do gotowania. Trwało to prawie dwie godziny (długo tak, bo ja zawsze robię z półtorej porcji ze względu na moje łakomstwo :)), ale dzięki temu cukier nie karmelizował, a masa zachowała swój jasnokremowy kolor. Gęstość masy jest odpowiednia, gdy kropelka upuszczona na talerzyk nie rozpływa się na nim, tylko zastyga.
Do letniej masy dodałam masło i UCIERAŁAM jeszcze przez ok. pół godziny. Podkreśliłam słowo "ucierałam", ponieważ doszłam do wniosku, iż jest ogromna różnica, czy się krem miesza (mikser), czy uciera, czyli trze pałką/łyżką o brzeg naczynia - dzięki temu drugiemu sposobowi masa zmienia konsystencję, staje się puszystsza, przybywa jej. Tym razem zmiana objętościowa nie była aż tak duża, ale doszłam do wniosku, że na takie okazje makutra jest niezbędna, bo w tym przypadku ułatwiła by mi bardzo życie - dzięki chropowatym ściankom efekt ucierania jest dużo lepszy, tak więc za rok z odpowiednim naczyniem zamierzam osiągnąć doskonałość :)
Tak więc podsumowując - jest to przepis dla wytrwałych łakomczuszków :)
A na koniec, już poza tematem, trochę kwietniowego ogrodu - w czasie deszczu...
W sprawie hipeastrum nie pomogę, bo nigdy go nie uprawiałam tylko oglądałam u innych, swoje roślinki wysiałam w podłożu przeznaczonym do siewu i wszystko wzeszło wspaniale, a o soku z fiołków nigdy nie słyszałam. Cieszę się, że udał Ci się kajmak, a ogród zarówno w deszczu i po deszczu prezentuje się wspaniale.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
witaj, przesadź cebulę do mniejszej donicy - ma zbyt dużo ziemi :) powinna zakwitnąć
OdpowiedzUsuńCo tam dziewczyno takie porażki przy Taaakim cieście i Taaakim ogródku. A to hipeastrum faktycznie dziwnie się zachowuje. Niby wszystko robisz jak należy.Z tymi zasiewami to chyba też niekoniecznie kwestia ziemi.Może bardziej chodzi o temperaturę albo światło.Przyszło mi do głowy ,że może cebulę hipeastrum wsadzasz zbyt głęboko . Ja tak wsadzam ,że prawie cała jest ponad powierzchnią ziemi. Spróbuj tak. Taki syrop sama chętnie chciałabym umieć zrobić ale nigdy nie próbowałam. Fajna podpowiedź. Spróbuję . Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję za podpowiedzi i słowa otuchy- zaraz się biorę za przesadzanie: płycej i ciaśniej :)
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna ale czy fiołki były własne czy zakupione, bo kupne są pędzone na nawozach stąd zmiana koloru, amarylis nie może mieć zbyt mokro, i mniejsza doniczka aby nie szedł w korzenie tylko w kwiaty i liście
OdpowiedzUsuńpoza tym w ogrodzie jest mimo wszystko zimno i wietrznie, więc wychłodzony tez nie chce kwitnąć, moje kliwie wystawione na taras przymarzły a datury w ogóle straciły liście
pozdrawiam
j
Jadwigo, fiołki mam od wielu, wielu lat w ogrodzie i ich nie nawożę chemicznie. Amarylis nie był prawie wcale podlewany dopóki nie zobaczyłam kilkucentymetrowego listka, ale z tą wielkością doniczki to może być prawda- zobaczymy jak sobie w mniejszej poradzi. Mam nadzieję, że Twoje kwiatki po tak trudnych doznaniach mrozowych wkrótce wrócą do formy. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń