Taki trochę spóźniony ten post, bo miał się ukazać wczoraj, ale Blogger odmówił współpracy ze mną, a ja nie mogłam dojść przyczyny :( A chciałam napisać o tym, jakie to kiedyś ostatki były ciekawe, jak się bawiono, jakie robiono żarty... No dobrze, o dwóch zwyczajach mogę jeszcze napisać, bo nie wiem kto o nich słyszał? Bo nie tylko zabawy, kuligi, wróżby i przyjęcia miały wówczas miejsce.
Jeszcze w XIX w. w szlacheckich i mieszczańskich domach w ostatkowy wtorek wieczorem jeden z gości przebierał się za księdza, stawał na stołku okrytym materiałem i udającym ambonę, z którego wygłaszał dowcipne pożegnanie karnawału. Koło północy milkła muzyka, kończyły się tańce, a na stół wnoszono tzw. podkurek, czyli kolację składającą się z jaj, mleka i śledzi, która symbolizowała przejście od karnawałowych do postnych potraw. Ciekawa jestem, czy Wasze menu też się jakoś zasadniczo różni w okresie Wielkiego Postu?
Ze Środą Popielcową był natomiast związany inny zwyczaj - pannom, które podczas karnawału nie znalazły sobie męża przypinano tzw. klocki, czyli skorupki jaj, kacze lub indycze nogi, kawałki drewna. Podejrzewam, że ten bardzo powszechny niegdyś zwyczaj zakończył swój żywot wraz ze zmianą mody, bo gdy panie zdecydowanie skróciły sukienki, a spódnice zamieniły na spodnie, to już nie było do czego owych klocków przyczepiać w sposób niepostrzeżony :) Oj, działo się kiedyś działo! Nasi przodkowie potrafili się bawić, żartować w sposób bardzo różnorodny. I co najważniejsze, nikt się za te figle nie obrażał - nie jestem pewna, czy teraz by takie zachowania przeszły ;)
A u mnie "kuse dni" minęły bardzo spokojnie, domowo i wieczorami - przyznaję - przy komputerze. Postanowiłam się zmierzyć z techniką i dodać do strony kilka gadżetów, które mi się marzyły. A że jestem osobą, która najpierw czyta instrukcję, a dopiero potem dotyka jakiegokolwiek przycisku, to zadanie miałam utrudnione, gdyż w pomocy bloggera nie wszystko można wyczytać lub u mnie wygląda to inaczej. Ale dałam radę :) Najbardziej cieszę się z muzyczki w tle, bo dzięki temu blog "ożył". Wiem, nie każdemu się dogodzi, ale ja akurat bardzo lubię strony z podkładem muzycznym sprzyjającym lekturze, więc mam nadzieję, że i Wam - zaglądającym - przypadnie do gustu :) Jeden utwór wymaga podmiany, bo jakość okazała się zbyt słaba, ale to już kosmetyka w wolnej chwili. Z Linkwithin też poszło nadspodziewanie gładko. A schody zaczęły się niespodziewanie, gdy zabrałam się za posta - nie mogłam pisać. Zmieniłam interfejs na nowy, ale to nie pomogło. A że jak mam problem, to działam dopóki nie rozwiążę, więc dzisiaj rano, jeszcze przed wyjściem do pracy, wpadłam na pomysł, żeby jednak zmienić przeglądarkę - okazuje się, że o to właśnie chodziło. Jaka była moja radość, gdy dzięki tej zmianie odkryłam wreszcie kto jest moim obserwatorem! Florentyno, Snow, Motylku - witam Was serdecznie, z opóźnieniem niezawinionym :(, to dla mnie prawdziwa frajda wiedzieć, że ktoś chce na moją stronę wracać :) Mam nadzieję, że spełnię Wasze oczekiwania :)
Kolejne odkrycie, to wreszcie wiem, które posty są najczęściej odwiedzane. Okazuje się, że wiedza na temat Postu Daniela jest bardzo poszukiwana, co mnie cieszy i bardzo chętnie do tematu wrócę już niebawem, zwłaszcza, że okres Wielkiego Postu, jak sama nazwa wskazuje, sprzyja poszczeniu :)
I gdy już tak zastygłam w samozadowoleniu, to przeczytałam prośbę od Snow o wyłączenie weryfikacji obrazkowej. Ufff... namęczyłam się okrutnie z tym okrutnie, dopiero po kilkakrotnym zalogowaniu pojawiła się możliwość powrotu do starego interfejsu i wyłączenia weryfikacji obrazkowej - mam nadzieję, że teraz już będzie ok? Snow, wielkie dzięki za podpowiedź!
Póki co, u mnie dziś jeszcze spóźnione przepisy na potrawy wyjątkowo niepostne, ale na przyszłość mogą się przydać, a że obiecałam je umieścić, to nie chcę już dłużej zwlekać.
Najpierw... nalewka :) Prawda, że nie postny temat? Proszę więc mnie źle nie zrozumieć- nie namawiam do picia i nie propaguję tego stylu bycia, ani w blogu, ani w realu. Wychodzę jednak z założenia, że odrobina tego i owego nie powinna zaszkodzić. Wszystko zależy od dawkowania :)
Nalewki lubię robić tylko według starych receptur, bo generalnie wszystko co z dawną kuchnią związane ma dla mnie jakąś magię w sobie, tajemnicę, która mnie przyciąga :) A że minione lato obfitowało w maliny, wśród innych malinowych przetworów znalazł się także likier creme des framboises według mojej ulubionej Lucyny Ćwierczakiewiczowej. Po przeliczeniu funtów, kwart i innych miar, przepis wygląda tak:
0,8 kg malin zmiksować (w oryginale: rozetrzeć w dużej, polewanej misce) z dodatkiem cukru ( w oryginale podwójna ilość, czyli 1,6 kg, ale ja się nie odważyłam tyle wsypać, dałam też ok. 80 dkg). Tę masę zostawić do zmacerowania na dwa dni w temperaturze pokojowej. Następnie Ćwierczakiewiczowa polecała dolać litr spirytusu, ale ja znowu się nie odważyłam zrobić aż tak mocnego, wlałam zdecydowanie mniej, a i tak likier jest mocny. Po wymieszaniu ze spirytusem powinien on stać przez kilka dni w celu sklarowania, jednak u mnie żadne "męty" się nie oddzieliły i nie opadły na dno, więc postanowiłam w ogóle nie filtrować, tym bardziej, że jak spróbowałam, to poczułam tak niesamowity smak i aromat malin, że żal by było tę owocową zawiesinkę wyrzucać. Tak więc powstał trunek nieklarowny, dość gęsty, jednak tak smaczny, że trzeba uważać, aby się goście zbytnio nie rozochocili :)
Do nalewki lub likieru przydałby się jakiś słodki dodatek. Ja proponuję kolejną szarlotkę - tym razem z mąki kukurydzianej.
Składniki:
2 szklanki mąki kukurydzianej,
kostka masła (20 dkg)
1/2 szklanki cukru pudru
1 kg jabłek typu reneta itp. + cukier do smaku + cynamon na nadzienie
Mąkę siekamy z masłem i cukrem, szybko zagniatamy, ale uprzedzam, że nie będzie to bardzo szybko, bo mąka kukurydziana jest bardzo sypka, ale na pewno się uda :) Gdy już te składniki zlepią nam się w kulę, to owijamy w folię i wkładamy na godzinę do lodówki.
W tym czasie jabłka obieramy, kroimy i dusimy podlewając odrobiną wody, następnie doprawiamy cukrem i cynamonem do smaku, odstawiamy by przestygło.
Ciasto wyjmujemy z lodówki, 1/4 odkładamy, a resztą wylepiamy tortownicę (rozwałkować najprawdopodobniej się nie da). Podpiekamy na złoto w temp. 180 stopni. Po wyjęciu z piekarnika, rozsmarowujemy na tym spodzie jabłka i pozostałą część ciasta kruszymy na wierzchu, rozgarniając widelcem równomiernie po całej powierzchni. Znowu piekarnik i tym razem pieczemy ok. 50 minut. A gdy przestygnie, to staramy się jeść powoli, bo jest bardzo smaczne, a dobrze, żeby nam na dłużej starczyło :)
Pierwszy raz robiłam ciasto z mąki kukurydzianej i byłam zaskoczona, jak bardzo jest kruche i smaczne. Sok, który wydzieli się z jabłek podczas pieczenia scala dodatkowo ciasto. Naprawdę warto spróbować :)
A na koniec jeszcze róża, którą od początku posta pokazuję. Przyszła do mnie nie wiadomo skąd...
Wiadomo, wiadomo - z kwiaciarni :) Nie wiem, czy macie to samo wrażenie, że róża w wazonie nadaje elegancji, szyku każdemu wnętrzu? Gdy ją wybierałam, to wydawała mi się taka oryginalna... Jak bardzo poczułam się zaskoczona, gdy do mojej świadomości dotarł fakt (nie od razu :)), że jest ona bardzo, ale to bardzo podobna do róż z mojego obrazka na ścianie!
A miała być taka nowoczesna :))) Tymczasem już na początku ubiegłego wieku jakieś dziewczę (tak sądzę) namalowało na czarnym jedwabiu róże z bardzo podobnej odmiany - właściwie te same kolory, moja świeża róża ma dolne płatki zielonkawe, a pozostałe są różowe, a te z obrazka na odwrót. Uznałam, że razem utworzyły bardzo miłą dla oka kompozycję :)
I tym różanym akcentem żegnam się dzisiaj i mówię: dobranoc :)
D.
Dziękuję za wizytę i miłe słowa :) takiej szarlotki jeszcze nie jadłam, zdecydowanie do wypróbowania; pozdrawiam ciepło, polinne
OdpowiedzUsuńp.s. a Ćwierczakiewiczową uwielbiam czytać wieczorami, tylko że wtedy robię się strasznie głodna
Cieszę się, że mamy wspólne upodobanie do Ćwierczakiewiczowej i podobną reakcję na jej przepisy ;) Dziękuję za odwiedziny i zapraszam częściej :)
OdpowiedzUsuńDobrze, ze się kłopoty techniczne skończyły:)) A muzyczka piękna. Robiłam dwa podejscia, ale rezygnowałam, bo zależy mi na wybranym przeze mnie utworze,a z prawami autorskimi bywa różnie. Zdradzisz skąd pochodzi Twój playerek? Ale ja o tej róży chciałam:)), bo to zestawienie niewiarygodne wprost jest!Gapiłam się na to dobrą chwilę:)) A secesyjnego wieszaczka nie pobielę za nic :)) Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny :) Na Twoje pytanie o muzyczkę odpowiem u Ciebie, bo szybciej do Ciebie dotrze, a u siebie w wolnej chwili postaram się poprawić, bo nie zwróciłam uwagi na to, że zniknął link do mixpod.com, który powinno być pod playerem widać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło i wracam do sobotnich zajęć :)
Dziś robię likierek wedlug Twojego przepisu i przypadkiem odkryłam szarlotkę kukurydziana. Super sprawa , bo ja ze wzgledu na moich cukrzyków musze unikać maki pszennej. Z tymi nowoczesnymi różami jest tak ,że najnowoczesniejsze są takie jak starodawne , stąd to podobieństwo. Bardzo lubię te odmiany. Pięknie Ci się skomponowały z obrazem. Bardzo smakowity post a te obyczaje figlarne . szkoda ,że to wszystko odchodzi w zapomnienie. Całuski
OdpowiedzUsuń