Obecna polska kuchnia jest bardzo bogata i różnorodna. Wiele się w niej zmieniło przez ostatnie dziesięciolecia. Otworzyliśmy się na nowe produkty i smaki, więcej eksperymentujemy i uczymy się od innych. Półki w mojej biblioteczce zapełnione są książkami kucharskimi i dietetycznymi. No a do tego przepastny internet ... Czasami jednak nachodzi mnie tęsknota za kuchnią mojej Mamy i wracam do jakiegoś dawnego, ulubionego przepisu. Mama w większości gotowała "z głowy" i "na oko". Miała tylko jedną książkę kucharską "Kuchnia warszawska" - bardzo dobrą, sama chętnie do niej czasami zaglądam. Do tego gruby plik karteczek z przepisami zbieranymi od koleżanek z pracy, czy rodziny. Przechowuję je z pietyzmem, gdyż przypominają mi o osobach, które już odeszły, ale na papierze pozostał tekst pisany ich ręką ...
W drugiej połowie lata i wczesną jesienią, gdy na bazarowych straganach pojawiają się papierówki, antonówki, renety, nachodzi mnie zawsze chęć, aby upiec jesienne ciasto mojej Mamy. Ciasto, które kojarzy mi się z domem z dzieciństwa, z późniejszymi wyjazdami, czy imprezami, na które chętnie je zabierałam, bo zawsze wszystkim bardzo smakowało. To ciasto, które najwcześniej zaczęłam samodzielnie piec. A wówczas jeszcze Mama nie miała miksera i ciasta ucierało się pałką w makutrze, a piekło w prodiżu, bo dzięki temu pozostawało wilgotne.
Przepis na nie wpisałam jako pierwszy do założonego w piątej czy szóstej klasie podstawówki specjalnego zeszytu na przepisy - w taki sposób zaczynałam przygotowywać się do bycia w przyszłości panią domu ;) Jedno ciasto, a wiele z nim związanych wspomnień :)
Przepis w zeszycie już znacznie wyblakł, pora więc zapisać go raz jeszcze - tym razem w blogowym pamiętniku :)
Przepis na nie wpisałam jako pierwszy do założonego w piątej czy szóstej klasie podstawówki specjalnego zeszytu na przepisy - w taki sposób zaczynałam przygotowywać się do bycia w przyszłości panią domu ;) Jedno ciasto, a wiele z nim związanych wspomnień :)
Przepis w zeszycie już znacznie wyblakł, pora więc zapisać go raz jeszcze - tym razem w blogowym pamiętniku :)
Nie jest moim celem, by propagować jedzenie słodyczy ;) Sama zmagam się z nadmiernym apetytem na nie, pomimo dużej świadomości, jak wiele złego w moim organizmie czyni biały cukier. Szukając kompromisu między przyjemnością a zdrowiem, od lat staram się zamieniać składniki na zdrowsze, czy też mniej szkodzące. Ale czasami mam ochotę, by poczuć ten sam smak, co przed laty :) Dlatego dziś podzielę się przepisem w niezmienionej postaci. Oto on.
Ciasto z jabłkami mojej Mamy
Składniki:
margaryna (obecnie masło) 12,5 dkg
mąka pszenna (obecnie orkiszowa) 20 dkg
cukier 12,5 dkg (obecnie czasami ksylitol, ale wówczas nie rośnie tak ładnie)
3 jajka
3 łyżki mleka (obecnie roślinne)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
ulubione jabłka, które się rozduszają
Cukier utrzeć z margaryną (masłem), dodać żółtka, mąkę z proszkiem i w miarę potrzeby mleko. Ilość mleka tak naprawdę zależy od wielkości jajek, ciasto musi się dać ucierać czy miksować, więc nie może być za gęste, ale jednak powinno być dość zwarte przed dodaniem białek - jak na zdjęciu powyżej, gdyż jabłka nie powinny się później w nim zatopić, lecz pozostać na wierzchu po upieczeniu. Na końcu w osobnym naczyniu ubijamy białka i łyżką delikatnie mieszamy z ciastem.
Na wylanym do formy cieście ułożyć bardzo ściśle cząstki obranych jabłek. Jeśli są kwaśne, można je delikatnie posypać cukrem. Piec ok. 45 minut w 180 stopniach (do suchego patyczka).
Jeśli mam czas, to tak jak przed laty formę przed wylaniem ciasta smaruję masłem i posypuję bułką tartą - smakuje wówczas dużo lepiej, niż upieczone na papierze do pieczenia (wersja, gdy brak czasu). W prodiżu korzystałyśmy z Mamą jeszcze z dodatkowego "kominka", który ustawiało się równiutko na środku, by wyszło ciasto z dziurką :)
Pozdrawiam serdecznie wszystkich i życzę smacznego tym, którzy zdecydują się skorzystać z powyższego przepisu. A jeśli ktoś w swoim domu piecze takie samo lub podobne ciasto, to proszę, aby dał znać :)
P.S. Serdecznie dziękuję za ciepłe komentarze pozostawione pod ostatnim postem. Zrobiło mi się bardzo miło, że moja sytuacja spotkała się ze zrozumieniem z Waszej strony. To wzruszające. Dobre słowo zawsze dodaje otuchy - dziękuję raz jeszcze!
Doranma
Ciasto z jabłkami mojej Mamy
Składniki:
margaryna (obecnie masło) 12,5 dkg
mąka pszenna (obecnie orkiszowa) 20 dkg
cukier 12,5 dkg (obecnie czasami ksylitol, ale wówczas nie rośnie tak ładnie)
3 jajka
3 łyżki mleka (obecnie roślinne)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
ulubione jabłka, które się rozduszają
Cukier utrzeć z margaryną (masłem), dodać żółtka, mąkę z proszkiem i w miarę potrzeby mleko. Ilość mleka tak naprawdę zależy od wielkości jajek, ciasto musi się dać ucierać czy miksować, więc nie może być za gęste, ale jednak powinno być dość zwarte przed dodaniem białek - jak na zdjęciu powyżej, gdyż jabłka nie powinny się później w nim zatopić, lecz pozostać na wierzchu po upieczeniu. Na końcu w osobnym naczyniu ubijamy białka i łyżką delikatnie mieszamy z ciastem.
Na wylanym do formy cieście ułożyć bardzo ściśle cząstki obranych jabłek. Jeśli są kwaśne, można je delikatnie posypać cukrem. Piec ok. 45 minut w 180 stopniach (do suchego patyczka).
Jeśli mam czas, to tak jak przed laty formę przed wylaniem ciasta smaruję masłem i posypuję bułką tartą - smakuje wówczas dużo lepiej, niż upieczone na papierze do pieczenia (wersja, gdy brak czasu). W prodiżu korzystałyśmy z Mamą jeszcze z dodatkowego "kominka", który ustawiało się równiutko na środku, by wyszło ciasto z dziurką :)
Pozdrawiam serdecznie wszystkich i życzę smacznego tym, którzy zdecydują się skorzystać z powyższego przepisu. A jeśli ktoś w swoim domu piecze takie samo lub podobne ciasto, to proszę, aby dał znać :)
P.S. Serdecznie dziękuję za ciepłe komentarze pozostawione pod ostatnim postem. Zrobiło mi się bardzo miło, że moja sytuacja spotkała się ze zrozumieniem z Waszej strony. To wzruszające. Dobre słowo zawsze dodaje otuchy - dziękuję raz jeszcze!
Doranma
Jak dla mnie, ogromnego łasucha wygląda apetycznie !!! Bardzo lubię takie proste, ucierane ciasta z jabłkami lub śliwkami :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie. Anita
Jak ja nie lubię piec. Tak samo, jak lubię ciasta z jabłkami. Podejmę próbę. Chyba.
OdpowiedzUsuńBardzo apetycznie wygląda Twoja szarlotka. Mam ochotę na jeden kawałek.
OdpowiedzUsuńTeż od czasu do czasu nachodzi nas ogromna ochota na coś słodkiego. Rzadko piekę chociaż bardzo lubię, jednak dla dwóch osób blaszka to dużo. Najczęściej muszę zamrażać. Podobnie jak Ty, używam zawsze masła i mąki orkiszowej.
Serdecznie pozdrawiam:)
Wygląda bardzo apetycznie! Powiem Ci, że do dziś moim ulubionym ciastem jest szarlotka według przepisu mojej mamy. Teraz ja ją piekę i zjadam bez żadnych wyrzutów sumienia.
OdpowiedzUsuńSuper napisane. Musze tu zaglądać częściej.
OdpowiedzUsuń