niedziela, 16 kwietnia 2017

Wzruszenia

W ferworze obowiązków ostatnich tygodni i miesięcy, zupełnie nie mogłam sobie wyobrazić, jak przygotuję się do Świąt. Jakiś czas temu pomodliłam się cicho: Jezu, zorganizuj mi te Święta, pomóż ...
Nie, nie pojawiły się krasnoludki i nie umyły okien, nie przyjechała ciocia i nie ugotowała, rodzina nie zaprosiła, ale ... pojawiły się Anioły - Ania, Basia i Iza - czyli moje niezastąpione koleżanki, które okazały się przyjaciółkami poznanymi w biedzie. Mam nadzieję, że kiedy nadejdzie pora, i ja stanę na wysokości zadania, by okazać się równie dobrą przyjaciółką dla nich.



 Za ich sprawą ostatnie dni Wielkiego Tygodnia stały się czasem szeregu wzruszeń, gdy kolejne telefony i dzwonki do drzwi obwieszczały przyjazd którejś z Dziewczyn po to, "by uściskać"  i zapełnić mój świąteczny stół kolejnymi dobrami. Tak więc pomimo myśli, że uda mi się co najwyżej przygotować zwykły niedzielny obiad, dzisiaj zasiedliśmy z rodzicami do suto zastawionego stołu, na którym królowały dary serca - własnoręczne wyroby moich "Anielic" :) Ryba, pasztet, szynka gotowana, sałatka i różne ciasta, a nawet kwiaty! Darów było tak dużo, że mogłam się nimi podzielić. Wyjątkowo smakowało śniadanie spożywane ze świadomością, że te same potrawy stoją na stołach także w Ich domach. Wypełniło mnie poczucie wspólnoty i wdzięczności.







Myślę, że mimo wszystko nie najważniejsze było w tych serdecznych gestach podarowane jedzenie, lecz bycie blisko. Spontaniczna wspólna herbatka, niezapowiedziany gość, uściski. Świadomość, że nie zostałam sama sobie, sprawiła, iż wstąpiły we mnie nowe siły, chęć postarania się, by jednak w domu było świątecznie, przynajmniej w części tak, jak dawniej. Z nową energią zabrałam się więc w sobotę do porządków i gotowania. Miejsce łez zastąpił uśmiech. Pojawiła się otucha.
Z myślą o cukrzyku w domu upiekłam po raz pierwszy wytrawną szarlotkę, tzn. zupełnie bez cukru, ani żadnych innych słodzików. Pomyślałam, że podzielę się przepisem na nią, bo może ktoś z Was po świątecznym przesycie będzie miał wyrzuty sumienia i chęć zadbania o linię, a wówczas taka szarlotka będzie jak znalazł - smak zupełnie inny, ale rytuał poobiedniego ciastka z kawą zachowany ;)


 Szarlotka wytrawna
1 kg jabłek (np.reneta) obieramy, kroimy i dusimy dodając trochę cynamonu, gałki, mielonych goździków i ew. szczyptę bertramu i galgantu; studzimy.
2,5 szklanki mąki zagniatamy ze 150 g masła oraz szczyptą soli, cynamonu i niespełna połową szklanki zimnej wody. 2/3 ciasta wyklejamy formę, zaś 1/3 chowamy do lodówki. Spód pieczemy ok. 15 minut.
Na podpieczonym spodzie rozkładamy uduszone jabłka (można posypać rodzynkami lub płatkami migdałowymi) a na wierzchu ścieramy na tarce resztę ciasta. Pieczemy 20 - 30 minut.
Następnym razem dodam do ciasta trochę proszku do pieczenia, by było bardziej kruche. Ale i z takiej wersji cukrzyk był bardzo zadowolony :)


W kościele grób już pusty. Dziękowałam Zmartwychwstałemu  za wszystkie dary ostatnich dni. I bardzo prosiłam o siły, bym nikomu nie pozwoliła zepsuć mojego świętowania. Bo przyjęło się przedstawiać Święta w wersji dość cukierkowej - jako czas rodzinny, serdeczny, ciepły itd., itp. W wielu domach tak na pewno rzeczywiście jest i jest to wielka łaska (sama takie Święta doskonale pamiętam, chociaż ich wówczas nie umiałam dostatecznie docenić, bo wydawały mi się tak oczywiste!). Ale doświadczenia wielu rodzin są inne - że to czas po ludzku trudny, gdy pojawiają się uszczypliwe słowa, otwierające dawne rany, gdy do głosu dochodzi poczucie osamotnienia czy odrzucenia, gdy atakują troski i zmartwienia. Tak to już na tym niedoskonałym świecie czasami jest. Podczas dzisiejszej modlitwy doszłam jednak do wniosku, że jakość świętowania, to w pewnym stopniu także mój wybór. To ja decyduję, czy dopuszczam do serca raniące słowa, czy zwracam myśli ku Jezusowi. Wybieram to drugie! I w konsekwencji toczę walkę wewnętrzną, ale walkę, która musi być zwycięska. Walkę, której owocem jest pokój i radość, niezależna od tego co na zewnątrz. Jest to walka, w której liczą się drobiazgi.


Dlatego np. wychodząc z kościoła zatrzymałam się przy wystawie prac dziecięcych, związanych z Wielkanocą. Ileż kreatywności w tych przedstawieniach baranków - każdy inny, z wykorzystaniem innych materiałów, a wszystkie radosne i dopracowane :)
Idąc do domu, pomimo przejmującego zimna, świadomie rozglądałam się po mijanych podwórkach, na których było tyle pięknej wiosny. Zrobiłam nawet kilka zdjęć zgrabiałymi dłońmi ;)





Kiedy późnym popołudniem wracałam do domu, wyszło słońce, ociepliło się nieco, więc zdecydowałam się na spacer, by się zrelaksować i nacieszyć pięknem przyrody.


Nieodmiennie od lat zachwyca mnie widok tej brzózki, którą właściciele podcinają w kształt parasola malowniczo osłaniającego furtkę.







Nasz osiedlowy las zazielenił się. Zdałam sobie sprawę, że mam szczęście mieszkać w bardzo pięknym, zielonym kawałku miasta, z którego uroków rzadko korzystam, bo jak tylko jest możliwość, to uciekam poza miasto. Mieszkam w parafii, w której kościół jest zawsze otwarty, a Jezus czeka na mnie dzień i noc w Najświętszym Sakramencie. I pomyślałam, że skoro nie jest mi dane mieć wymarzonego domku z ogrodem, to bardzo pragnę w tej dzielnicy zostać. A nie jest to takie oczywiste, bo uświadomiłam sobie też boleśnie, iż czas mojego mieszkania w obecnym miejscu dobiega z różnych przyczyn końca - może liczony na lata a może tylko na miesiące - zrobiłam więc listę swoich życzeń co do przyszłego dachu nad głową i w modlitwie zawierzyłam Bogu.


Jednym z życzeń był zielony widok z okna, ale takiego jak obecnie, to pewnie nigdzie nie znajdę :(


W domu przyjemność sprawia mi spoglądanie na własnoręcznie wykonane kartki, które otrzymałam w tym roku. Cieszą tym bardziej, że bardzo cenię zwyczaj wysyłania odręcznych życzeń i kart pocztowych, a sama tym razem zupełnie "poległam" i wysłałam tylko jedną w ostatniej chwili :(
I gdy tylko mogę, to chłonę całą sobą, wszystkimi zmysłami widoki, odgłosy i zapachy mojego domu "pod szerokim niebem", który mnie przytula od tylu lat, jakbym się już powoli z nim żegnała.


Lecz mimo wielu trosk, nadspodziewanie w moje Święta obecne są te trzy: Wiara, Nadzieja i Miłość. I ich obecności życzę Wam wszystkim, nie tylko w Święta, ale na co dzień :)

Doranma


5 komentarzy:

  1. Piękny pełen wzruszenia post.
    Dorotko, prawdziwi Przyjaciele są jak Anioły.
    Wszystkiego dobrego, spokoju, błogosławionych dni.
    Wybacz, że zostawiam tylko te kilka słów. To tęsknota przygnałam mnie do Ciebie. Już pędzę do moich najbliższych.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie spodziewałam się Ciebie tutaj dzisiaj gościć - w środku Świąt, więc tym bardziej cieszą mnie Twoje odwiedziny. Ściskam ciepło i dziękuję :)

      Usuń
  2. Radosnego, wiosennego nastroju,
    miłych spotkań w gronie rodziny i wśród przyjaciół
    oraz niespodzianek od zajączka
    z okazji Świąt Wielkanocnych

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiara, nadzieja i miłość towarzyszy nam przez całe życie. Dzięki nim jestem pełna optymizmu i patrzę na świat przez różowe okulary, czego i Tobie życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję Ci bardzo za życzenia. Myślałam intensywnie o Tobie wczoraj oglądając moją różę"Dorothy Perkins" i zauważyłam ,że pięknie odradza się od korzeni. Musiałam ją po zimie niestety przyciąć do zera ale wierzyłam w jej siłę. Życzę,abyś i Ty miała tak wiele sił jak Twoja imienniczka.To wspaniale ,że otaczają Cię takie przyjazne osoby ale wcale mnie to nie dziwi. Jeśli chodzi o dzwony to nazywają się po prosturhubarb forcers. Też miałam kiedyś pomysł ,żeby mi siostrzeniec przywiózł ale gdy pooglądałam ceny na ebayu to się wyleczyłam.No ale może gdzieś na jakiś starociach można coś tanio upolować. Trzymaj się dzielnie Dorotko.Sciskam

    OdpowiedzUsuń