niedziela, 13 listopada 2016

Warszawskie świętowanie


Warszawski dzień 11 listopada Roku Pańskiego 2016 spowił się w delikatny woal śniegowej bieli. Niebo zakryte tak modną ostatnio szarością, zdawało się mówić, że nie pora jeszcze wstawać ... Jedno spojrzenie rzucone w stronę ściennego zegara podczas leniwego przekręcania się z boku na bok, kazało mi jednak wyskoczyć czym prędzej z ciepłej pościeli. Drugie spojrzenie przez okno - biało i pięknie... A potem, to już wyścig z czasem... którego nie wygrałam. Wyszykowanie się i przejazd na drugi koniec miasta wymagały sporo czasu, za wiele, bym mogła zdążyć na pierwszą Mszę Świętą w otwartej Świątyni Opatrzności Bożej. Służby porządkowe powiedziały, że komplet i dyskusji nie było. Ja zresztą nie z tych, co by lubiły trwonić energię na niepotrzebne dysputy. Cóż, zaspałam, winna jestem, więc przyjadę kiedy indziej, by zobaczyć świątynne wnętrze. 


Pozostała mi więc przyjemność spaceru w ten mroźny ranek i cieszenia się pięknem wilanowskiego osiedla oraz rozmyślanie nad losami naszej Świątyni. Bardzo lubię iść szeroką aleją w stronę monumentalnego gmachu zamykającego oś widokową, tzw. Oś Królewską, która zaczyna się kilometry stąd, bo u stóp Kolumny Zygmunta na Starym Mieście. Z każdym krokiem budynek staje się większy i większy. Bardzo lubię historyczne, bogato zdobione kościoły, ta monumentalna, szara bryła nie jest więc utrzymana w mojej stylistyce, jest jej zaprzeczeniem. Jednak dzieje tej świątyni, świadomość bogatej symboliki, wysiłku finansowego - jak się szacuje - ok. pół miliona Polaków, ilość zabiegów, jakie podejmowano w celu jej wybudowania na przestrzeni przeszło dwustu lat, sprawiają, że patrzę na nią jak na wielki dar i dzieło, któremu błogosławi Pan.


Czy jakiś inny kościół budowano tak długo? A właściwie budowę rozpoczynano tak wiele razy? Kamienie węgielne pod Świątynię składano kilka razy: najpierw przez króla Stanisława Augusta na terenie obecnego Ogrodu Botanicznego, w 1939r. na Polach Mokotowskich, w czasach PRL-u z trudem wzniesiono "zastępczy" kościół na Rakowcu i dopiero w 2002r. wmurowano kamień węgielny pod obecną Świątynię na Wilanowie. Czyż to nie jest niesamowita historia? Co najmniej 200 różnych projektów zgłoszonych do kilku konkursów przez ponad dwa stulecia, kilka uchwał sejmowych stwierdzających, że śluby złożone przez członków Sejmu Czteroletniego "Naród powinien pilnie wypełnić"... I za każdym razem poważne przeszkody: rozbiory, II wojna światowa, komunizm. Pozwala mi to myśleć, że dzieło to, ta Świątynia ma i będzie mieć dla naszego Narodu niezwykle ważne znaczenie, skoro tak trudno było ją wybudować.



Wotum Narodu - mojego Narodu - moje wotum. Cieszę się, że mogę dokładać swoje cegiełki do jej budowy, do jej współtworzenia - czuję dzięki temu jakąś niewidzialną a silną więź z próbującymi ratować Rzeczpospolitą pomysłodawcami i twórcami Konstytucji 3 Maja oraz poprzednimi pokoleniami, które podejmowały wysiłki, by urzeczywistnić złożoną wówczas Bogu obietnicę. Mam przeświadczenie, że dni 5 maja 1791r. i 11 listopada br. spięła dziejowa klamra. To także piękne i symboliczne zdarzenie przygotowujące na czekające nas za kilka dni ogłoszenie Jezusa Królem i Panem. Jestem wdzięczna, że żyję w takich czasach i w takim miejscu, że oba te zdarzenia są możliwe. Bo to miejsce, ta Świątynia nie jest tylko wyrazem wdzięczności, myślę, że ona przede wszystkim uczy wdzięczności.


Z Wilanowa wróciłam do centrum, weszłam do maleńkiej kawiarenki na Senatorskiej, by ogrzać się przy kawie i ciastku. Przez okno kawiarni podziwiałam pobielone śniegiem dachy kościoła św. Antoniego, do którego mam duży sentyment, bo w nim przed wojną brali ślub moi dziadkowie, bohaterowie tajemniczej rodzinnej historii.


Po słodkiej przerwie przeszłam na Plac Teatralny, by obserwować próbę generalną oddziałów reprezentacyjnych, mających wziąć udział w paradzie podczas uroczystości państwowych.


 Było poważnie, ale i na wesoło, gdy na zakończenie próby poproszono o wystąpienie z szeregów wszystkich Marcinów - a było ich wielu - i wspólnie odśpiewano imieninowe życzenia :)


Szadź na drzewach, konie, mundury - iście romantyczna i piękna sceneria :)


A potem już Plac Piłsudskiego, oczekiwanie na przyjazd Pary Prezydenckiej i rozpoczęcie uroczystości.











Po półtorej godziny stania było mi już tak zimno, że zaczęłam wycofywać się do odwrotu. Jeszcze jedno spojrzenie na wspomniany kościół. Bardzo lubię widok starej Warszawy w otulinie świeżego śniegu - przywodzi mi on na myśl studenckie lektury XIX wiecznych wspomnień, w których się zaczytywałam przygotowując swoją pracę magisterską.



Idąc dalej puściłam oko do mijanej figury św. Jana Nepomucena, która stała tutaj na długo przed uchwaleniem Konstytucji 3 Maja - niemy świadek tamtych i obecnych czasów. Drogi święty, mógłbyś tchnąć we mnie nieco tej cnoty umiarkowania, którą słynąłeś.


Piękna jest taka świąteczna Warszawa, cicha, opustoszała, bez pośpiechu. Od wiosny do jesieni zastanawiam się, jakby to było fajnie żyć i mieszkać poza miastem. Gdy jednak przychodzą takie zimowe, nostalgiczne i szare dni - czuję się w pełni mieszczuchem i dobrowolnie nie oddałabym tego swojego miejsca na ziemi. Cóż, dwie Dorotki w jednym ciele :) Myślę, że w zupełności odnalazłabym się w ziemiańskim życiu sprzed ponad wieku, gdy zamożne rodziny spędzały ciepłe miesiące w swoich wiejskich posiadłościach, a zimą ściągały na karnawał do stolicy. Tylko ten ówczesny brak centralnego ogrzewania i ciepłej wody w kranie... ech... ;)




Na zakończenie powolnego spaceru spojrzałam jeszcze z uśmiechem na prezydenta Starzyńskiego, któremu ktoś pomysłowo włożył bukiet kwiatów w dłoń, po czym schowałam aparat, naciągnęłam rękawiczki i czapkę po uszy, i pognałam w kierunku domu per pedes, przecinając trasę uczestnikom Biegu Niepodległości, gdyż z powodu licznych imprez i manifestacji komunikacja kołowa była bardzo ograniczona, co również pomogło mi wczuć się w dziewiętnastowieczne realia, za którymi przy okazji takich spacerów zdarza mi się wciąż jeszcze tęsknić :)

Na pożegnanie życzę nam wszystkim umiejętności dobrego i radosnego przeżywania każdego czasu, także tego jesiennego z wiatrem, deszczem i chłodem. Bo życie tu i teraz jest piękne!
Doranma

4 komentarze:

  1. Pięknie się prezentuje kompania reprezentacyjna na koniach :)
    Świetnie, że w natłoku zdarzeń nie zapomniano o Marcinach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałaś ciekawy dzień, pięknie to pokazałaś na zdjęciach i w opisie. Szkoda jednak, że trochę zmarzłaś. * Ja póki dam radę, będę odwiedzać ciekawe miejsca, chociaż żałuję, że nie wszystko mogę zobaczyć przez ten mój staw biodrowy do wymiany. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniała relacja. U Ciebie to normalność.
    Tak się cieszę, że w tym roku uszanowano to Święto i nie było żadnych prowokacji.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń