Dlaczego tak często nie doceniamy tego, co łatwo dostępne, na wyciągnięcie ręki? Dlaczego jest w nas potrzeba pogoni za tym, co trudno osiągalne? Dlaczego to, co drogie wydaje nam się lepsze i jest bardziej pożądane? Psycholog na te i inne pytania pewnie by znalazł odpowiedź bez trudności, lecz uznajmy je w tym miejscu za retoryczne, bo rozwiązywać tych zagadek nie zamierzam. Stawiam je w kontekście... chwastów :) A konkretnie mniszka lekarskiego, zwanego też powszechnie mleczem. Czy to ziółko ma jeszcze jakieś inne, regionalne nazwy? - może wiecie?

Rośnie obficie na niemal każdym trawniku, na każdej glebie, no chyba że ktoś wypowiedział mu wojnę i zwalcza wszelkimi możliwymi metodami ;) Któraż z nas jako mała dziewczynka nie uczyła się pleść wianków z jego żółtych kwiatków? Przyznać jednak muszę, że mimo jego powszechnego występowania (a może właśnie dlatego?) i pomimo słówka "lekarski" w nazwie, musiałam przeżyć kilkadziesiąt lat, by dotarło do mnie, że ta pospolita roślina, to darmowy, dostępny i ponoć skuteczny medykament. A przy odrobinie wysiłku może się stać całkiem smakowitą potrawą. Ale zanim o jego przetwarzaniu, to jeszcze słów kilka o jego właściwościach.

Co zawiera? Na przykład substancję o nazwie mannitol, wykorzystywaną w leczeniu serca i nadciśnienia ze względu na swoje moczopędne właściwości. Z kolei niejaki helenin jest pomocny w widzeniu w ciemnościach. Do tego witaminy A, B, C, D, potas i żelazo. Posiada działanie przeczyszczające, oczyszczające, łagodzące problemy skórne, jak trądzik i łuszczyca, leczy reumatyzm, wzmacnia krew, pobudza apetyt i ułatwia trawienie, zapobiega tworzeniu się kamieni żółciowych. Chociaż rośnie na całym świecie, to celowo uprawiany jest we Francji i w Niemczech. Kto ciekawy, niech poczyta o tym więcej, np. w internecie.
Powodowana nie tyle względami prozdrowotnymi mniszka, co raczej ciekawością, po raz pierwszy dwa lata temu przyrządziłam z jego płatków tzw. miód. Zdaję sobie sprawę, że używanie tej nazwy do wyrobu, który z pszczelą produkcją nie ma nic wspólnego, jest pewną profanacją, lecz - proszę mi wybaczyć - w smaku jest tak podobny do miodu właśnie, że nazywanie go syropem nijak mi tu nie pasuje, więc przy miodku pozostanę. I z wszystkimi, którzy jeszcze owego miodku nie próbowali, chcę się teraz podzielić wypróbowanym przez siebie przepisem oraz zachęcić do wykorzystania :)
Miód z mniszka lekarskiego:
- ok. 25 dkg kwiatów (niektóre przepisy podają ilość sztuk kwiatów, które trzeba zerwać, więc na potrzeby tego wpisu pokusiłam się o policzenie - było ich 367 ;))
- 1,5 litra wody,
- 80 dkg cukru (ok 30 dkg to był ciemny cukier trzcinowy, ale może być tylko biały),
- 1 pomarańcza,
- 1 cytryna.

Kwiaty dobrze jest zebrać podczas słonecznej pogody, gdy są w pełni otwarte. Pierwszy dylemat, jaki miałam, to czy koniecznie trzeba obrywać same płatki. Poprzednio tak właśnie uczyniłam i ta czasochłonna czynność zniechęciła mnie do powtórzenia produkcji w ubiegłym roku.Tym razem przejrzałam wiele przepisów i zdjęć do nich zamieszczanych na różnych blogach i doszłam do wniosku, że nie ma takiej konieczności - oberwałam więc tylko łodyżki, ale koronę zielonych przylistków zostawiłam. Kwiaty opłukałam, zalałam wrzątkiem i pozostawiłam na kilkanaście godzin, chociaż wystarczy kilka (po wystygnięciu schowałam do lodówki). Następnego dnia odcedziłam i po dodaniu cukru zagotowałam, następnie na malutkim ogniu odparowywałam co jakiś czas mieszając. Ponieważ czasu miałam niewiele, więc to podgrzewanie i odparowywanie trwało trzy dni - codziennie nie więcej jak godzinę. Na koniec wlałam sok wyciśnięty z pomarańczy i cytryny, jeszcze trochę poogrzewałam, a następnie przelałam do wypasteryzowanych słoików i schowałam pod koc. Syropek nabrał pięknej miodowo-bursztynowej barwy i smakuje jak miód wielokwiatowy. Można go jeść na kanapkach, z serkiem, dodawać do pierników i wykorzystywać na wiele innych sposobów, które Wam wyobraźnia i potrzeba podpowiedzą.






Czy udało mi się "narobić Wam smaku"? :)
W tym roku poszłam też o jeden krok dalej, przełamałam się i przyrządziłam pierwsze
sałatki z wykorzystaniem najmłodszych listków mlecza. Oto jedna z nich:
- garść liści mlecza,
- seler naciowy,
- rzodkiewki,
- jabłko,
- kiszony kalafior (może być kiszony ogórek),
- papryka,
- cebulka,
- por.
Pół godziny przed przygotowaniem surówki liście mniszka namoczyłam w osolonej wodzie - to pomaga pozbyć się goryczki. Potem wszystkie składniki drobno pokroiłam, jabłko starłam, wymieszałam doprawiając solą, sokiem z cytryny i olejem lnianym.
Zachęcona tym pierwszym eksperymentem zaczęłam niewielkie ilości mlecza dodawać też do innych zestawów, traktując go jako jeden ze składników w mieszankach sałat. Smakiem się szczególnie nie wyróżniał. Natomiast miła jest świadomość, że po długiej zimie pomagam w ten sposób organizmowi nabrać sił i witalności, uzupełnić witaminy i minerały.
A na koniec jeszcze trochę bieżących zdjęć z ogródka, bo z tygodnia na tydzień tak bardzo się zmienia, że za kilka dni nie będą już aktualne. Przede wszystkim chcę tym z Was, które współczuły ze mną z powodu zalania działki, bardzo serdecznie podziękować za słowa otuchy. Rzeczywiście woda szybko opadła i już tydzień temu, pomimo chmar komarów (jedna plaga zastąpiona kolejną ;)) udało się przeprowadzić pierwsze koszenie. Wczoraj pogoda sprawiła nam przemiłą niespodziankę - pomimo strasznych zapowiedzi dyżurnych synoptyków, ani burze, ani wichury z ulewami nie przetoczyły się nad naszym rejonem Mazowsza. Od poranka mogłam się cieszyć słońcem, błękitnym niebem, śpiewem niezliczonej ilości ptaków i niesamowitymi odcieniami zieleni wokoło :))) Może wiecie, czy w tym roku ogłoszono wśród ptactwa jakiś konkurs? - mam wrażenie, że wyśpiewują w przeróżnych tonacjach głośniej i piękniej niż kiedykolwiek :) Wracając z lasu z koszem wypełnionym młodymi pędami sosny (przepis na ich wykorzystanie można zaczerpnąć np.
STĄD) i rozglądając się po okolicy, czułam tak niezmierną wdzięczność wobec Stwórcy za te dary, że nie podejmuję się tego opisać. Ot, takie chwile szczęścia :)))
A w ogrodzie? W tym tygodniu głównie zielono-biało, tylko gdzieniegdzie kropla koloru. Natomiast wiele roślin szykuje się do kwitnienia, pękają pąki, więc za tydzień będzie feeria barw. Ale ja taki ogród, w którym subtelnie przenikają się różne odcienie zieleni, też bardzo lubię! A Wy?




Powyżej głowa czosnku olbrzymiego, dla którego jest u mnie zbyt mokro, ale znalazłam mu w miarę suche miejsce blisko domku, na podwyższeniu - dzielnie przetrwał tam zimę, a teraz kwitnie. Obok lilak, na którego kwiaty tak bardzo czekałam, bo to miała być Krasavica Moskwy! Udało mi się znaleźć sadzonkę w ubiegłym roku, kupiłam nie patrząc na cenę, cieszyłam się widząc liczne pąki, a teraz gdy się rozwinęły spotkał mnie zawód - on nie ma nic wspólnego z odmianą o jaką mi chodziło :( Może tylko tyle, że rzeczywiście zewnętrzna strona płatków jest nieco jaśniejsza, niż środek, ale Beauty of Moscow powinna być pełna. Tak więc czeka mnie kolejny zakup i to najlepiej teraz - poszukam kwitnącego egzemplarza, by tym razem nie kupować "kota w worku", a do sklepu ogrodniczego, z którego pochodzi powyższy zakup oczywiście jeździć już nie będę.
Pigwowiec kwitnie jak oszalały, pękają też już pąki różaneczników, zapowiadając bogate kwitnienie.
Trochę niebieskiego na dole... i w górze :)
Ten lilak bez nazwy został przeze mnie spisany już na straty. Wszystko wskazywało na to, że się utopił, lecz tej wiosny na jednej jedynej gałęzi pokazały się listki, a potem trzy kiście kwiatów. Stara się, biedaczyna, więc dostał swoją rację gnojówki z pokrzyw, jak i wiele innych, głównie tych żarłocznych, roślin. Kolejna porcja pokrzywy już się przerabia :)
Kwiaty aronii z daleka może niepozorne, zyskują jednak przy bliższym poznaniu :)
Borówka amerykańska rozdęła już swoje dzwoneczki - będzie co jeść latem.
W warzywniku też się dzieje. Wysiane tydzień temu warzywa powschodziły licznie - w międzyrzędziach oczywiście ściółka ze skoszonej trawy, która mnie uchroni przed wyrywaniem "wściekłej bagiennej trawki" - nie znam jej nazwy, ale co roku wyrasta bardzo gęsto właśnie w czerwcu. Dzięki ściółce pojawia się jedynie gdzieniegdzie - tam, gdzie gleba została nieokryta. Kwitną truskawki i bób. Zimni ogrodnicy przynieśli nam wyjątkowo wysokie temperatury, więc nic nie zaszkodziło kwiatom.
A po spacerze zapraszam na szklaneczkę naparu z mięty czekoladowej :)
Miłego tygodnia życzę!