niedziela, 27 stycznia 2019

Podsumowanie sezonu

Mamy półmetek zimy. Moje myśli coraz częściej wybiegają ku wiośnie. Stopniowo zaczynam wyciągać ogrodnicze książki, częściej przeglądam strony internetowe, zaczynam robić listy "chciejstw" roślinnych i nie tylko - na potrzeby ogródka. Jest więc to najlepszy moment, by podsumować miniony sezon ogrodniczy. A był on dla mnie wyjątkowy, dlatego mam potrzebę, by go w skrócie opisać.


 Jeśli miałabym jednym słowem określić sezon 2018, to byłoby to słowo OBFITOŚĆ :) W różnych znaczeniach i kontekstach.
Zaczęło się jednak niezbyt różowo. Kiedy przyszła wyczekiwana pierwsza ciepła i słoneczna marcowa sobota, zapakowałam samochód po brzegi i z długą listą prac do wykonania w głowie wyruszyłam w drogę. Jakże byłam niepocieszona, gdy w lesie, kilkaset metrów od bramy działki musiałam się zatrzymać. Przede mną była rozległa kałuża nie pozostawiająca ani kawałka twardszego gruntu, po którym chociaż jednym kołem mogłabym przejechać. Posłuchałam więc przez chwilę radosnego śpiewu ptaków i ze smutkiem wypełniającym duszę zawróciłam do domu ... Z zazdrością patrzyłam na mijane ogródki i podwórka, nad którymi unosiły się wprost do nieba siwe smugi dymu z ognisk, świadczące o rozpoczętych przez właścicieli posesji wiosennych porządkach. Oni mogli, a ja nie ...
Potem były Święta Wielkanocne, powrót zimy, która następnie w ciągu kilku dni przemieniła się w buchającą zielenią wiosnę. Mój organizm nie był przygotowany na ten szybki zwrot akcji w przyrodzie - zaniemógł. Wiosenne sprzątanie odbyło się więc w kilku odcinkach i to tylko dzięki pomocnym, przyjaznym dłoniom drugiej ogrodniczki.




Kiedy wreszcie nadszedł maj, stopniowo karta zaczęła się odwracać i moje wiosenne frustracje i wyrzeczenia zostały po wielokroć nagrodzone :) Z każdym miesiącem czułam się coraz piękniej obdarowana. 




Obfitość przejawiała się między innymi w ilości dni, które mogłam spędzić w swoim ogrodzie - jakby tak dodać wszystkie do siebie, to wyszłyby prawie dwa miesiące :) Każdą sobotę, każdy dzień urlopowy, czasami nawet tylko kilka godzin spędzałam w Czubajkowym. Co prawda zmęczona po całym tygodniu nie umiem się w sobotę rano wygrzebać dostatecznie wcześnie, ale za to przebywałam na działce do późna i wyjeżdżałam niemal o zmroku. To był dla mnie prawdziwy dar. Zwłaszcza w kontekście obaw, czy z racji sytuacji rodzinnej jakiekolwiek wyjazdy będą możliwe. Niestety, żaden urlop gdzieś z dala od domu obecnie nie wchodzi w rachubę, więc to właśnie działka jest miejscem, dzięki któremu łapię równowagę, doładowuję przysłowiowe akumulatorki, dotleniam organizm, ćwiczę mięśnie i leczę psychikę :) Każdy spędzony tam dzień jest na wagę złota ;)







Kolejny dar, to ... susza ... Tak :)  Dla wielu gospodarstw i ogrodów była powodem trosk i strat w uprawie roślin. Dla mojego skrawka gliny  - wybawieniem. Dzięki długim okresom bez opadów wody gruntowe opadły do pożądanego poziomu, więc gdy przychodził deszcz, nawet ulewny, opad szybko wsiąkał. Rośliny odżyły. Nawet drzewa owocowe, które poprzedniej zimy typowałam do wycinki, miały się dużo lepiej :) Wiele roślin zakwitło lub zaowocowało po raz pierwszy (wstawiam zdjęcia części z nich). Albo dawały kilka razy więcej owoców, niż kiedykolwiek.












Wiele miesięcy ciepła i słońca przyniosło obfite plony, jakich nie pamiętam na tej działce. Porzeczki, maliny, borówki, winogrona, pomidory, ogórki ... wszystko szalało i plonowało jak nigdy dotąd. Tegoroczne lato było więc też bardzo pracowite, bo zawsze staram się nadwyżki przetworzyć na zimę, aby nic się nie zmarnowało. W tym roku mogłam i przerabiać, i rozdawać. Szybko przestałam notować, jak to mam w zwyczaju, ile czego zebrałam. Po odnotowaniu 16 kilogramów owoców jagodowych i 30 kg ogórków, pomidorów i cukinii, zakończyłam swoje zapiski - nie nadążałam ważyć ;)




















Minione lato przyniosło też kilka spełnionych marzeń dotyczących zagospodarowania działki i urządzenia domku. Na reszcie stałam się dumną posiadaczką porządnego kompostownika ;) Uporządkowałam kilka zapomnianych zakątków. Pojawił się kamienny krąg wokół paleniska i trójnóg z rusztem do niego, okiennice, kratki pod pnącza i komórka na narzędzia. Na nowej pergoli zawisł hamak, a przesadzona w maju (!) winorośl przyjęła się i zaczęła po niej wspinać. Ganek i domek wypełniły się wymarzonymi mebelkami, zawisła też huśtawka, z której korzystałam podczas każdego pobytu :)















Gorzej trochę było z pracami ziemnymi. Założyłam jedną nową rabatkę pod róże, ale pochłonęły ją pomidory ;) Nie udało mi się doprowadzić do końca projektu podwyższenia głównej ścieżki - mam nadzieję, że dokończę w kwietniu. Rabaty wzdłuż niej też zupełnie zaniedbałam  - nie było ani jednego pielenia. Natomiast pozostałe udawało mi się utrzymywać w czystości. Ilość plonów sprawiała, że większość czasu spędzałam na zbieraniu owoców, pieleniu warzywnika i wypróbowaniu nowych mebelków do relaksacji ;) Stan mojego ciała i ducha potrzebował tego baaardzo! :)
















 








Podobno nic dwa razy się nie zdarza, ale byłabym bardzo zadowolona, gdyby taki pomyślny sezon powtórzył się i w tym roku :) To co bym do niego jeszcze dodała, to więcej spotkań towarzyskich. Ale jak będzie zdrowie i siły, to i spotkania będą. Dlatego profilaktycznie już teraz staram się dbać o kondycję, ćwicząc i więcej chodząc, by wiosna nie zastała mnie nieprzygotowaną :)
















Nie wybrałam najładniejszych zdjęć - nie sposób. Od kwietnia do 1 grudnia zrobiłam ich grubo ponad tysiąc. Wybierałam więc te, które chcę by mi się kojarzyły z 2018 rokiem, pokazujące nowe rośliny, zmiany jakie zaszły, czy po prostu cudowne kolory polskiej złotej jesieni :)
Traktuję bloga i ten wpis trochę jak swój pamiętnik. Ale jeśli ktoś dotrwał do końca i obejrzał wraz ze mną wszystkie zdjęcia, to bardzo dziękuję. Dzielenie się sprawia zwyczajnie przyjemność :)

Doranma