niedziela, 26 sierpnia 2012

"Zieleń to życie" - migawki z wystawy

Dzięki przypomnieniu Magmark nie przegapiłam w tym roku terminu wystawy ogrodnicze "Zieleń to życie". Mam do niej "rzut beretem", więc mimo, że dzień rozpoczął się w strugach deszczu, pojechałam. Byłam wcześnie, więc jako jedna z pierwszych pięciuset gości, otrzymałam upominek w postaci sadzonki floksa szydlastego. Zastanawiam się co z nim zrobię, chyba posadzę go w glinianej doniczce, wkopię do połowy w ziemię, żeby była wyżej, niż reszta gruntu i żeby mi ta pamiątkowa roślinka nie zgniła na moich bagnistych włościach. Szkoda by było. Na zimę obsypię doniczkę dodatkowo ziemią, aby nie przemarzła. Powinno się udać, jak sądzicie?

Chwalę siebie za decyzję, żeby jechać bez karty i z małą kwotą pieniędzy oraz niebo za deszcz, bo mając jedną rękę zajętą parasolką, zakupy mogłam trzymać tylko w drugiej, a to ograniczyło zakres wydatków :) Ale i tak wróciłam z całą torbą cebulek, gł. tulipanów. Gdybym przewidziała, to wzięłabym ze sobą jakieś małe torebki i długopis, bo niestety cebulki zostały wrzucone przez sprzedawczynię do jednej torby... więc nie zdziwcie się, jak wiosną pokażę Wam wielokolorową tulipanową łąkę, bo teraz kompletnie nie wiem, co jest co :( Oprócz tulipanów zaopatrzyłam się w dwie książki (na zimowe "projektowanie" jak znalazł), sadzonkę hortensji Kyushu -pan z obsługi nie potrafił mi nic o niej powiedzieć :( - i clematis o pełnych RÓŻOWYCH (a miało już nie być więcej różu...) kwiatach - na etykiecie przeczytałam, że pełne kwiaty pokazują się na ubiegłorocznych pędach, a na tegorocznych tylko pojedyncze, więc w sumie to nie wiem, co u mnie zakwitnie. Przyznacie chyba, że to całkiem rozsądne ilości zakupów, biorąc pod uwagę, że zwiedziłam cztery ogromne hale, kiermasz i stoiska wokół ogrodu pokazowego na zewnątrz? Ale dosyć już o mnie - teraz popatrzcie na zdjęcia, które z racji pogody i sprzętu nie dostosowanego do fotografowania przy sztucznym oświetleniu, wyszły jakie wyszły i trzeba sobie trochę w wyobraźni domalować :)











Hibiskusy o naprawdę olbrzymich kwiatach! A czy zwróciłyście uwagę na te transparentne kule w tle?



Miłego tygodnia wszystkim odwiedzającym życzę :)

sobota, 25 sierpnia 2012

W promieniach sierpniowego słońca

Jak co rano, obudził mnie dźwięk budzika, wyskoczyłam z łóżka gotowa szykować się do wyjazdu na działkę, lecz gdy popatrzyłam na podejrzanie szare niebo i mokre ulice, z ulgą pomyślałam: nie ma co jechać, mokro, wracam do łóżka. Przyłożyłam głowę do podusi i co? I nic, sen poszedł sobie i nie chciał wrócić. Wierciłam się, układałam, mościłam, no bo przecież gdy za oknem plucha, to najlepszy czas dla leniucha... Nic z tego. Po godzinie takiego przekręcania się z boku na bok, wstałam, obejrzałam Rok w ogrodzie i zabrałam się za sprzątanie. A jak przyjdzie poniedziałek, to znów zrobię się bardzo senna o poranku ;)
Taaak, pisałam niedawno, że sprzątanie dopiero we wrześniu, ale skoro pogoda nie sprzyja wyjściu z domu, to czemu by nie zadbać nieco o przestrzeń wokoło. A jak jeszcze obejrzałam odcinek Perfekcyjnej pani domu, a następnie rozejrzałam się po mieszkaniu, to same rozumiecie - musiałam! Ogarnęłam cztery kąty, zapakowałam borówki do słoików i nie wytrzymałam w domu dłużej - zebrałam się i pojechałam, chociaż na kilka godzin. W tym czasie deszcz przestał padać, a gdy dojechałam na miejsce, zaświeciło słońce i zrobiło się bardzo miłe, ciepłe, słoneczne popołudnie. Wróciłam zadowolona i objuczona plonami: zaczęły dojrzewać jabłka na jedynej ocalałej jabłonce, borówki amerykańskie nadal oblepione owocami, ich zbiór trwa nieprzerwanie od początku lipca, fasolka szparagowa, kolejne trzy wielkie cukinie, ogórki, ostatnie pomidorki (niestety, zaraza je pokonała), owoce dzikiej róży, zioła, kwiaty... Miło jest potem rozpakowywać takie dobra, przetwarzać i dzielić się nimi :)


To moje pierwsze w tym roku malinki - Polka i Poranna Rosa - z krzaczków posadzonych ubiegłej jesieni. Jeżeli wrzesień obdaruje nas słońcem, to będzie ich znacznie więcej.
Czerwone są bardzo smaczne, słodkie i soczyste, natomiast żółte rozczarowały mnie - ziarnka rozpadają się, jak u dzikich malin, ale zostawię ten jeden krzak, jako ciekawostkę.


Gdy tak teraz patrzę na te owoce ułożone na liściu, przypomniały mi się wspomnienia Beaty Tyszkiewicz lub Anny z Branickich Wolskiej o podwieczorkach podawanych na liściach i ukrywanych przez ciocię w różnych częściach ogrodu Wilanowskiego - taki podwieczorek musiał tamtejszej dziatwie smakować podwójnie :) Taka prosta rzecz, a ile w tym uroku i dobrej komitywy między dziećmi i starszym pokoleniem. Poznając metody wychowawcze stosowane w tych rodzinach arystokratycznych, byłam pełna podziwu dla ich mądrości, ale to nie temat na tego posta, może kiedyś.


 Za tydzień będzie można skosztować winogron, borówki są niezmordowane. Polecam dzisiejszy odcinek Roku w ogrodzie, bo jednym z tematów było cięcie tych krzewów. Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu czytałam w działkowcu, że borówek amerykańskich nie przycinamy, jedynie cięcie sanitarne wchodzi w rachubę. Dzisiaj dowiedziałam się, że jednak jest wskazane odnawianie pędów i należy to robić jak najwcześniej wiosną - wiem już do czego użyję sekatora na początku kolejnego sezonu :)


Aronia też już jest gotowa, dzięki opadom zrobiła się soczysta i słodka (jeśli o aronii można tak powiedzieć). Darowałam jej jeszcze dzisiaj ze względu na duże ilości innych zebranych warzyw i owoców. Czeka mnie kolejny tydzień z przetworami, ale ja to lubię :)


Szerszenie wyjadły mi wszystkie gruszki klapsy, zostawiając pod drzewami tylko skórki owoców, teraz, jak widać, przeniosły się na jabłka. Przy gruszkach byłam bez szans, bo drzewo jest bardzo wysokie i owocuje tylko na czubku, jabłka natomiast mogę zrywać, więc wszystkich im nie oddam :)


Ciekawe tylko, kto będzie pierwszy do słoneczników - ptaki czy ja?
Niezmiernie lubię kwiaty nawłoci, potocznie zwanej mimozą. Pięknie wyglądają jej żółte łany wzdłuż dróg. Szkoda tylko, że jest aż tak ekspansywna, że wypiera nasze rodzime gatunki roślin. W ogrodzie też bardzo trzeba uważać, bo szybko się rozprzestrzenia.


I tym sposobem przechodzimy do części niejadalnej, ale cieszącej oczy :)


Rozchodnik okazały Matrona i sadziec różowy - oba pierwszy rok w moim ogrodzie.


Owoce kaliny i kwiatostany miskanta o delikatnej wiśniowej barwie, czego na zdjęciu niestety nie widać - oj, poszalał w tym roku bardzo, nie wiem jak nad nim zapanuję. Jest piękny, więc nie mam serca go usuwać, ale najlepiej by było posadzić go w jakimś dużym pojemniku wkopanym w ziemię, żeby się tak nie panoszył.


A na koniec moje ulubione liście funkii, które powoli zaczynają się przebarwiać na jesienno-żółty kolor.


oraz nowy mieszkaniec działki, jeszcze malutki i zalękniony, ale czyż nie słodki?

Pozdrawiam Was serdecznie i zmykam, bo jutro rano wybieram się do bardzo pięknego miejsca, ale o tem potem :)

czwartek, 23 sierpnia 2012

Cudowny miałam dzień :)

A mowa w tytule o minionej niedzieli :) Post ten miał powstać w poniedziałek, tak na gorąco, ale jakoś zrobił się już czwartkowy wieczór i bliżej do kolejnej niedzieli, niż dalej...
Chcę napisać o mojej niedzieli słów parę po to, by Was zachęcić do nie odkładania realizacji miłych planów i drobnych marzeń na później. I nie tylko dlatego, że czas tak szybko mija i na coś może się zrobić za późno. Mam na myśli też różne niepotrzebne obawy "na wyrost", z którymi ja się zmagałam, zanim zdecydowałam się... no właśnie, na zaproszenie bliskich mi Kobietek na wspólne biesiadowanie i leniuchowanie pod działkową gruszą, a konkretnie to pod jabłonką. 


No bo brak łazienki i bieżącej wody, bo płot się wali, bo ... sto pięćdziesiąt różnych przeszkód... W końcu zadałam sobie pytanie - dlaczego ktoś inny miałby czuć się źle w miejscu, które mi daje tak dużo radości i w które wkładam tak dużo serca? I okazało się, że spędziłyśmy ze sobą cudowny dzień, który dał nam wiele przyjemności, oddechu od dnia codziennego, możliwość nacieszenia się sobą i lepszego poznania, czerpania pełnymi garściami z Bożych darów zatopionych w otaczającej przyrodzie. Pozwolę sobie przytoczyć fragment tego, co napisała jedna z Nich (Aniu, wybaczysz, że bez pytania?): "... mój koc piknikowy do tej pory pachnie skoszoną trawą, co mnie rozczula, dojadam leczo, które uwarzyłam tego samego dnia z warzyw z Twojej działki, a borówki dosłodziły mi czas spędzony w pracy..." Czyż nie pięknie? Zadowolenie moich gości jest dla mnie największą nagrodą :)) 


Naszła mnie jeszcze inna refleksja. Przez lata uważałam, że czas spędzany wśród kobiet, znajomych jest przyjemny, ale że nie można być w pełni  szczęśliwą bez przeżywania różnych miłych zdarzeń wspólnie z bliskim mężczyzną u boku. I okazuje się, że tak nie jest, że można się czuć szczęśliwą, spełnioną - może chodzi o to, by nie rozmyślać o brakach, lecz prawdziwie przeżywać i cieszyć się daną chwilą?


Jednak i w tej sytuacji los mnie pouczył, że nie można mieć wszystkiego na raz - baterie w moim aparacie okazały się niedoładowane i nie zdołałam udokumentować naszego pikniku, spaceru po lesie, wspólnego tańca przy zbieraniu borówek i wrzosów (bo mrówki gryzły i trzeba było skakać ;)), piękna przyrody. Ale to nadrobimy następnym razem :) Teraz tylko kilka ujęć, jako wspomnienie i zachęta do powtórki w przyszłości.


Fakt, że dni mi tak szybko uciekają jeden za drugim, spowodowany jest między innymi tym, że wieczory spędzam w kuchni wśród garnków różnej wielkości, weków, słoików i butelek. Wszak sezon  przetwórczy mamy w pełni, a ja uwielbiam robić przetwory. Co prawda w tym roku już nie szaleję tak, jak w ubiegłym, lecz to, co przywożę z działki staram się przerobić. I w związku z tym mam do Was prośbę. Nie wiem co zrobić z cukinii i patisonów, które rosną jak szalone? 


Wiem, że można dusić i marynować, co już poczyniłam, ale co jeszcze? Podsuńcie mi jeszcze jakiś pomysł, może któraś z Was ma jakiś ciekawy, wypróbowany przepis? W sobotę szykuje się kolejna dostawa, a ja nie chciałabym przez całą zimę jeść tylko cukiniowego lecza :) Bardzo liczę na Waszą pomysłowość i doświadczenie.
Pozdrawiam serdecznie :)

sobota, 18 sierpnia 2012

... i pędzi, i pędzi, i gna coraz prędzej...

Wysiadam. Wysiadam z mojego życiowego pociągu na stacji blogowej na chwil parę, by się nacieszyć   jeszcze raz wspomnieniem dnia, który właśnie mija. Tak w te wakacje mam, że do domu wpadam właściwie tylko na nocleg. Godziny snu skracam niestety, no bo przecież trzeba i uprać, i przygotować coś do jedzenia na kolejny szybki dzień. Zdałam sobie ostatnio sprawę z tego, jak bardzo odmienił się mój dom tylko przez to, że wydłużyła się dwukrotnie moja codzienna podróż do pracy. Niby nic, jedna godzina dziennie więcej, ale tygodniowo to już pięć godzin, a miesięcznie ponad dwadzieścia, czyli w tramwajach spędzam dodatkowo prawie całą dobę, a to już robi na mnie wrażenie! Czas nie z gumy i nie ma się co oszukiwać, w ciągu dnia zmieści się tylko tyle ile się może zmieścić, więc z czegoś trzeba zrezygnować. Oczywiście nie z pracy. No więc rezygnuję ze sprzątania, trudno, nie będzie jak w pudełeczku, a na przyjmowanie gości przyjdzie czas na jesieni. No bo obecnie weekendy też nie wyglądają inaczej, niż pozostałe dni tygodnia :) Tak mi jakoś żal spędzić piękny dzień w domu, skoro jest tyle ciekawych miejsc do odwiedzenia, ludzi do spotkania, zdarzeń do przeżycia, no i ogród, który czeka i czeka, a ja czekam na niego :))) Życie jest zbyt piękne i zbyt krótkie, by go spędzić tylko wśród domowych i zawodowych obowiązków. Dużo czasu mi zajęło, by to zrozumieć, a jeszcze więcej, by wprowadzić w czyn. Ale najważniejsze, że powoli się udaje :)
A w moim ukochanym, biednym i okaleczonym ogrodzie w ostatnich tygodniach duże zmiany. Pod piłę poszło osiem starych drzew owocowych, które nie przetrwały dwuletnich powodzi i obawiam się, że to nie koniec. Nawet już zwalone na ziemię, oderwane od korzeni, nadal wyglądały dostojnie i pięknie. 



Były z nami od początku. Żal mi ich pysznych owoców. Działka zupełnie nie przypomina tej sprzed dwóch lat, jest pusto. Jedynie magnolia i ocalała jabłonka dają teraz nieco więcej ażurowego cienia.


Coś się kończy, coś się zaczyna. Ogołocony teren daje możliwość zaaranżowania go w zupełnie nowy sposób, bliższy marzeniom. Myślę i myślę, jakby rozplanować nowe nasadzenia. Jakaś początkowa koncepcja szwęda mi się po głowie, ale czuję, że to ciągle nie to. Zimą będę miała czas, by to gruntownie przemyśleć :)
Najważniejsze jest rozmieszczenie małej architektury i drzew - trudno potem naprawić błędy. W tym roku więc szaleję jedynie dokupując krzewy ozdobne i kwiaty - zawsze można je przenieść w nowe miejsce. Spełniło się kilka moich marzeń, bo upolowałam długo poszukiwaną odmianę lilaka Krasawica Moskwy, wybrane odmiany rajskiej jabłonki, krzewuszki, pęcherznicy i wiele wiele innych. Także kolekcja kwiatów powiększyła się, np. o upragnionego sadźca. W przyszłym roku powinny już pochwalić się swoją urodą :)
A tymczasem trochę zatrzymanej w kadrze przyrody, która w tym sezonie jest już przeszłością, bo lato biegnie nieuchronnie ku jesieni, co pomimo wysokich temperatur na termometrach, czuć już wyraźnie. 



Brak drzew spowodował, że bardzo mało widuję ptaków, domki lęgowe są puste. Wiewiórki boją się przychodzić z lasu, a orzechami na nielicznie ocalałych gałęziach leszczyny zajął się w tym roku pan dzięcioł. Rozgościł się u mnie na dobre, najpierw tłukł głową w pnie usychających drzew, teraz rozbija orzechowe łupiny. Na szczęście motylom zupełnie nie przeszkadza to, że ogród stał się mocno nasłoneczniony. Przylatują jak dawniej, a ja je zapraszam sadząc im kolejne ulubione rośliny, dzięki temu mogę się cieszyć ich widokiem do woli.






Pisałam dzisiaj Maszce, że ostatnio doceniam znowu dalie. Zwłaszcza te strzępiaste są moimi faworytkami.


Nadal kwitną róże, cieszą oczy pierwsze kwiaty sadzonych wiosną liliowców - kupiłam kilka odmian i dzięki temu od maja ciągle mam nowe kwiaty. Cieszę się, że w przyszłym roku bardziej się rozrosną i będzie je widać na rabatach.


To ta sama lilia sfotografowana w słońcu i przy zachmurzonym niebie, a jak inne odcienie różu!

 

Hortensje są niesamowite, tak długo kwitną, zmieniają barwę kwiatów. Mam nadzieję, że w kolejnym sezonie będę miała ich więcej, bo wspaniale zdobią ogród i odpowiada im gliniasta i mokra gleba.


Biała lilia i oryginalny kwiat eukomisu - nie sądziłam, że tak egzotycznie wyglądająca roślina będzie tak łatwa w uprawie.


Zrobiło się różowo,


mocno różowo...


 za różowo... Potrzebuję więcej bieli i pasteli - to zadanie na przyszły rok.




Jest też żółty i nieco ulubionego niebieskiego



Mam nadzieję, że teraz będziecie miały kolorowe sny. Dobranoc :)