wtorek, 31 października 2017

Najbardziej lubię moją codzienność

Najbardziej lubię moją codzienność, tę niespieszną, zwalniającą na zakrętach, mającą czas, by spojrzeć w niebo, zachwycić się kolorami liścia spadającego z drzewa, cieszącą się plamami słońca na podłodze, smakiem jaglanki, melodią słów czytanych ...


Tymczasem od kilku tygodni moja codzienność znów ma zadyszkę, znów goni i nie może dogonić, tym razem z przyczyn zawodowych - przygnieciona korporacyjnymi wymaganiami, których i dla dwojga by było zbyt wiele, stara się złapać oddech czasami i jednak pozachwycać się troszkę, pouśmiechać, pomarzyć - wbrew powinnościom nie do dogonienia :)



Bardzo lubię poranki o tej porze roku, bo co prawda budzik dzwoni, gdy jeszcze głęboka czerń za oknem, ale w miarę upływu czasu wśród mojej krzątaniny mogę obserwować, jak wstaje nowy dzień. A gdy słoneczko także budzi się na niebie, wówczas z radością chwytam za aparat, by uchwycić i zachować choć namiastkę wyłaniającego się z szarości piękna.


Nawet gdy promyków niewiele - a tak jest tej jesieni - to od razu więcej energii w człowieku, otoczenie wydaje się cieplejsze i przyjaźniejsze, niż zazwyczaj.



Mój poranny rytuał - przy śniadaniu lektura na dobry dzień: fragment Ewangelii, komentarz lub jakiej opowiadanie, coś co umocni, będzie punktem odniesienia, nada kierunek. Niby nic, kilka minut ze Słowem Bożym, a czuję się spokojniejsza, nabieram dystansu do świata, który czeka na mnie za drzwiami mieszkania, nie zastanawiam się i nie martwię, co przyniesie dzień.


Pieszczę zmysły kolorami, smakami, rozmyślam - przez te krótkie chwile jestem bardzo "u siebie", w swoim świecie, w swojej domowej ostoi, w której, wydaje się, żadne zło nie może mnie dosięgnąć. Daje mi to poczucie przynależności do siebie, do Boga, a nie do zdarzeń, które są trudne i do ludzi, którzy nie zawsze życzą mi dobrze, a pomiędzy których życie mnie posyła. Staję się bardziej świadoma swojej wartości i wartości, którymi chcę się kierować, nabieram sił, by je urzeczywistniać.


Doświadczenia ostatnich tygodni są dla mnie nowe i ciekawe - pomimo zmęczenia, pomimo masy spraw na głowie, projektów, które staram się ciągnąć, codziennych obowiązków,  których przybyło, pracy zawodowej, której za dużo, mi się wciąż chce i chce więcej i lepiej, inaczej i bardziej :) Cudowny stan! Chciałabym go doświadczać jak najdłużej i wykorzystać jak najmądrzej. A najwięcej pomysłów przychodzi do głowy właśnie o poranku.


Październik był dla mnie pięknym miesiącem. To mój miesiąc - w październiku się urodziłam i w październiku miało miejsce wiele ważnych dla mnie zdarzeń. Lubię go także za jesienne kolory i zapachy. Za zapowiedź zimowego "odpoczynku", zwolnienia tempa.
Tegoroczny październik był bardzo różańcowy. Zaczęło się od udziału w Różańcu do Granic, który był spełnieniem kilkumiesięcznego marzenia - relację z "mojego" kawałka granicy na trójstyku Wisztyniec można przeczytać tutaj.


Gnana dobrym wiatrem, spełniłam także swoje marzenie o różańcu na palec. Chciałam by był inny, niż wszystkie, biżuteryjny. Udało mi się znaleźć osobę, która wykonała dla mnie właśnie taki niezwyczajny, nieoczywisty -  i oto jest :)



Kolejny i już ostatni różaniec przebył natomiast daleką drogę - trafił w moje ręce za sprawą przyjaciół aż z Chile.


Wrzesień i październik przyniosły mi spełnienie wielu różnych marzeń, pragnień. Przy niektórych musiałam się nieźle napracować ;) Było więc i szycie wieczorami, drobnym ściegiem, ręcznie... jakie to uspokajające!


Było pokonywanie słabości poprzez dietę oraz post. Kilka kilogramów mniej jest nagrodą :)


Były niespodzianki, czasami śmieszne, jak chociażby te grzybki w doniczce :) Ja rozumiem, że to był wyjątkowo grzybowy sezon, ale żeby aż tak?




Było przetwarzanie, suszenie, chociaż miało nie być ... I zbiory, zbiory...










Coś dla wzroku, coś dla słuchu...


Coś dla ciała, coś dla ducha ...


Cieszę się też bardzo z pokonania swojej innej słabości i doprowadzenia do realizacji zamiaru odkładanego dużo za długo, bo niemal odkąd mieszkam w tym miejscu, czyli jakieś 12 lat ;) A chodziło o regały na książki... szukałam ładnych, na wymiar, stylowych... a w rezultacie w ciągu ostatnich pięciu minut przed zakupem, wybrałam coś zupełnie innego! Najprostsze na świecie, przy okazji najtańsze, ale nie żałuję. Barwne okładki książek są już i tak wystarczająco mocnym akcentem kolorystycznym, najmocniejszym w całym mieszkaniu, pomyślałam więc, że prosty, nie rzucający się w oczy regalik, stanowiący jedynie tło dla kolorowych tomów oraz moich ukochanych antyków, będzie najodpowiedniejszy. Bardzo się cieszę z tego zakupu, mimo, że pokój stracił przez to wiele ze swojej stonowanej elegancji, ale za to nareszcie wiem, co mam! Z lubością staję przy półkach, by sięgnąć po tę lub inną książkę... Poczytuję sobie to za wielką łaskę, że żyję w takich czasach i miejscu, iż mogę mieć do nich niemal nieograniczony dostęp, nie wyobrażam sobie bez nich życia.



Prosta rzecz, a cieszy ... Podobnie jak trawy w wazonie, kwiaty na parapecie, promyki słońca przenikające przez firanki... Bo ja lubię taką właśnie codzienność :)




Październik się kończy, jutro nowy miesiąc. Jego dni są jeszcze tajemnicą, zapakowane pieczołowicie przez los, schowane przed naszymi oczami, niczym słodkości w tym pudełku :) Jutro zaczniemy je rozpakowywać, smakować jeden dzień za drugim. Wiele ludzi mówi, że nie lubi listopada, bo szaro, mokro, zimno... A ja myślę, że nie ma znaczenia jaka aura za oknem, ważne jaką pogodę nosimy w sobie. Dlatego uśmiecham się do tych jeszcze nieznanych, listopadowych dni i spodziewam się wiele dobrych chwil, szczęśliwych spotkań, ciepłych rozmów, uśmiechów, życzliwości i niespodzianek :) Niech ten listopada będzie najpiękniejszy w naszym życiu, moi Mili!


Doranma

sobota, 14 października 2017

Kolory nie boją się deszczu

Z wielką przyjemnością i wiarą w prawdziwość tego, na co patrzę, obejrzałam wczoraj prognozę pogody, zapowiadającą kilka ciepłych i słonecznych dni. Rano poderwałam się ochoczo, gdy tylko pierwsze promienie zaczęły się przedzierać przez szarość chmur. Nie zdążyłam jednak nawet się wyszykować do wyjazdu, gdy niebo znów zasnuło się szarością. A gdy dojeżdżałam do działki, rozważając ewentualność skoszenia trawy, z górnej szarości poleciały krople, jedna za drugą ... I tak przez calusieńki dzień padało, przestawało, padało, przestawało ... A słońca ani ciut, ciut :(



Tegoroczny sezon ogródkowy zaczął się dla mnie tak naprawdę dopiero 1 maja, a skończył już w połowie sierpnia, bo od tamtej pory, czyli już od dwóch miesięcy, dni ze słońcem było bardzo, bardzo mało. Mam więc ogromny niedosyt. Przyznać jednak muszę, że jesienna pogoda, ciepła i wilgotna, sprzyja wyjątkowo pięknemu wybarwianiu się liści. Nigdy dotąd nie widziałam w swoim ogródku tyle odcieni pomarańczu, żółci i szkarłatu. Może więc warto trochę pocierpieć bez słoneczka? ;) Próbuję sobie wyobrazić, jakby te wszystkie żywe kolory wyglądały w jego świetle...





Jest w tym roku kilka roślin, które bez przerwy kwitną od końca maja. Należy do nich m.in. ten powojnik - kwiatki co prawda ma już teraz malutkie, ale niezmordowanie wydaje wciąż nowe.


Ciekawa jestem, czy po kilku sezonach z różnymi "psimi" grzybami, pojawią się też kiedyś jadalne?



Kalinę zwykle zdobią czerwone owoce wśród żółto-pomarańczowych liści, w tym roku jednak i liście zapłonęły czerwienią :)



Natomiast kaliną Watanabe jestem oczarowana. Jest jeszcze młodziutka, malutka, posadzona ubiegłej jesieni, niewielki miała przyrost. Ale od maja ma wciąż kwiatki! I teraz jeszcze ten głęboki odcień liści - wyobrażam sobie, jaką stanie się gwiazdą w ogrodzie, gdy urośnie :)












Na borówkach amerykańskich wisi jeszcze kilka kilogramów owoców. Od dwóch miesięcy praktycznie nie dojrzewają z powodu braku słońca. Nawet ptaki nie chcą ich jeść. Szkoda, że tyle dobra się marnuje :(







I tylko szkoda, że wody wciąż za dużo, że ciągle pada i pada. To już trzecie zalanie w tym sezonie. Gleba jest tak rozmoczona, że trudno po niej chodzić, w warzywniku nogi zapadają się głęboko. Ten stan rzeczy sprawia, że moja motywacja do pielenia jest znikoma, a przesadzanie roślin zupełnie nie ma sensu. Mam tylko nadzieję, że przed zimą zdąży obeschnąć na tyle, bym mogła wysadzić rośliny cebulowe, których nakupowałam nierozsądnie ;)






Aż trudno mi uwierzyć, patrząc na te zdjęcia, że to w moim małym ogródeczku :)



Oczar Diane oczarował barwami ... Oby rósł zdrowo.


Jesienne róże zawsze robią na mnie duże wrażenie ...



Kocham jesień za jej kolory, za specyficzny zapach w powietrzu. Marzyłam o kolorowym jesienią ogrodzie i to marzenie się spełnia :)


Tymczasem w domku trwają prace wykończeniowe w drewnie, wnętrze nabiera przytulności. Być może w przyszłym sezonie będę mogła zacząć go urządzać - większość sprzętów mam upatrzone, a klimat całości w wyobraźni :)


Plony zebrane. Oprócz ziół, niedojrzałych borówek i owoców berberysu nie zostało już nic.


Ale wciąż mam nadzieję na kilka jeszcze wyjazdów, na kiełbaskę pieczoną nad ogniskiem i promienie słońca na twarzy ...

Pozdrawiam ciepło :)
Doranma