sobota, 21 kwietnia 2012

Sobotni spacer

Tak rzadko mam okazję bez pośpiechu delektować się chwilą, spacerować z nosem w chmurach, a dziś był właśnie taki czas :)) Wiosna tak pięknie budzi się do życia, przed nami najpiękniejsze, "pobudkowe" trzy tygodnie - przyszło mi do głowy, że w tym czasie powinnam zapomnieć o wszelkich robótkach domowych, załatwianiu spraw itp. a codziennie po pracy pędzić do parku, by napatrzeć się do syta na te cudne zieloności wokoło. Tylko czy tymi wiosennymi widokami można się nasycić? Hmm... mam ochotę to sprawdzić ;))


A tymczasem kilka efektów moich aparatowych łowów - nie było łatwo, bo zwierzyna jakaś taka  w podskokach, jakby i jej słoneczny dzień wyjątkowo się podobał :)








Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za odwiedziny oraz sympatyczne komentarze :)
D.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Trzy porażki i jeden sukces

Życie nie składa się tylko z ochów i achów, a ja nie jestem osobą, której wszystko się udaje, dlatego dzisiaj będzie o drobnych niepowodzeniach (te duże zostawiam dla siebie :)) A nuż ktoś podpowie mi jakieś rozwiązanie?


Po pierwsze: od trzech lat nie chce mi kwitnąć hippeastrum, zwane amarylką lub amarylisem :( Od dawien dawna na moim parapecie w okolicach Wielkanocy (niezależnie od tego kiedy wypadała!) rozwijały się jego piękne kwiaty. Kilka lat temu zaczęłam latem wynosić je na balkon, skutkiem czego przyplątała się czerwona plamistość liści - najpierw zaczął chorować jeden, potem drugi i pomimo starań, trzymania w domu, podlewania tylko wodą o temperaturze pokojowej, zapewniania okresu spoczynku, przesadzania do świeżej ziemi, odżywiania - kwiatów nie ma. Co więcej, w tym roku kupiłam nową cebulę, posadziłam, postawiłam w ciemnym miejscu, by ułatwić wypuszczanie pąka kwiatowego i co? - przez dwa miesiące nie działo się zupełnie nic, aż wreszcie pojawił się cieniutki listek gdzieś z boku cebuli :( I co Wy na to, szanowni czytelnicy? Czy macie dla mnie jakąś radę? Czy pozostaje tylko uroki odczyniać? ;)


Po drugie: sieję w tym roku dużo, jak zwykle w uniwersalnej ziemi ogrodowej, ale po tym, jak nie doczekałam się ani jednego kiełka lawendy, a stewia, która co prawda wzeszła, ale po wydaniu dwóch pierwszych listków zupełnie zatrzymała się w rozwoju, a teraz obumiera, doszłam do wniosku, że jednak muszę się zaopatrzyć w specjalne podłoże do zasiewów. A że siania jeszcze trochę zostało, to zamierzam uskutecznić to od razu, jutro.


Po trzecie: rozpoczęłam sezon przetwórczy. Na pierwszy ogień poszły fiołki - od dwóch lat czekałam na tę chwilę, gdy zrobię sok fiołkowy według przepisu Lucyny Ćwierczakiewiczowej! Utwierdziły mnie w tym "chceniu" poczynania Komarki. Nie zraziło mnie więc, że w tym roku fiołków u mnie jakoś dziwnie mało - może dlatego, że wciąż mokro i zimno - wyzbierałam co się dało, zalałam wrzątkiem odstawiłam na noc, a od rana gotowałam wraz z cukrem. Kolor mnie zadziwiał, bo najpierw był zielono-niebieski, morski, w miarę gęstnienia syropu stawał się coraz bardziej zielony, a gdy na koniec dolałam soku z cytryny,  zrobił się delikatnie różowy, a powinien być fioletowy jak gencjana!! Na załączonym obrazku widać wyraźnie, że z fioletem nie ma on niestety nic wspólnego :( Może trzeba było oberwać tylko same płatki? Teraz przyjdzie mi czekać na kolejną dostawę fiołków i kolejny rok. A jak chcecie zobaczyć, jak ów sok powinien wyglądać, to zapraszam do Komarki.

No i wreszcie będzie o sukcesie :) Kulinarnym :) Pisałam przed Świętami o swojej słabości do kajmaku i o trudnościach z jego przygotowaniem tak, aby był kajmakiem, a nie karmelową krówką-ciągutką. I jest! Udało się! Odkryłam sekret :) I już podaję co i jak. Otóż mleka prosto od krowy nie dostałam, ale kupiłam takie z jak najkrótszym terminem ważności (faktycznie resztka stojąca w lodówce po kilku dniach skwaśniała, więc nie było ono całkiem plastikowe :)) oraz masło bez dodatku barwników. Postanowiłam twardo, że podczas mieszania mleka z cukrem i czekania na odparowanie z niego wody, nie będę się zajmowała niczym innym, tylko bez przerwy będę je mieszała. Tak więc, jak za dawnym lat, zaopatrzyłam się w lekturę (ulubione Sielskie życie i Country), telefon (dobry czas na złożenie życzeń świątecznych i pogaduszki), usadowiłam się wygodnie zapewniając sobie podpórkę pod łokieć, by mi ręka nie odpadła i zaczęłam mieszanie na wolnym ogniu, nie dopuszczając do gotowania. Trwało to prawie dwie godziny (długo tak, bo ja zawsze robię z półtorej porcji ze względu na moje łakomstwo :)), ale dzięki temu cukier nie karmelizował, a masa zachowała swój jasnokremowy kolor. Gęstość masy jest odpowiednia, gdy kropelka upuszczona na talerzyk nie rozpływa się na nim, tylko zastyga.


Do letniej masy dodałam masło i UCIERAŁAM  jeszcze przez ok. pół godziny. Podkreśliłam słowo "ucierałam", ponieważ doszłam do wniosku, iż jest ogromna różnica, czy się krem miesza (mikser), czy uciera, czyli trze pałką/łyżką o brzeg naczynia - dzięki temu drugiemu sposobowi masa zmienia konsystencję, staje się puszystsza, przybywa jej. Tym razem zmiana objętościowa nie była aż tak duża, ale doszłam do wniosku, że na takie okazje makutra jest niezbędna, bo w tym przypadku ułatwiła by mi bardzo życie - dzięki chropowatym ściankom efekt ucierania jest dużo lepszy, tak więc za rok z odpowiednim naczyniem zamierzam osiągnąć doskonałość :) 
Tak więc podsumowując - jest to przepis dla wytrwałych łakomczuszków :)

A na koniec, już poza tematem, trochę kwietniowego ogrodu - w czasie deszczu...






I po deszczu...






Pozdrawiam, życząc sobie i Wam prawdziwie wiosennej pogody :)
D.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Święto Miłości

Nie noc Kupały, nie walentynki, ale właśnie Wielkanoc jest dla mnie świętem miłości. Miłości prawdziwej, której największym dowodem jest, gdy ktoś oddaje życie za ukochaną osobę. Gdy Bóg oddaje życie za człowieka. A zmartwychwstając obiecuje mi życie wieczne.


Jakiś czas temu dostałam list, list miłosny. List adresowany do każdego, niezależnie od miejsca i czasu zamieszkania - i właśnie tym listem chcę się podzielić z okazji Świąt Wielkiej Nocy. Jest to list pisany także do Ciebie:

Może Mnie nie znasz, ale Ja wiem wszystko o tobie... (Ps 139, 1)
Wiem, kiedy siedzisz i kiedy wstajesz... (Ps 139, 2)
Wiem dobrze o wszystkich ścieżkach twoich... (Ps 139, 3)
Nawet każdy włos na twojej głowie jest policzony... (Mt 10, 29-31)
Na Moje podobieństwo zostałeś stworzony... (Rdz, 1, 27)
We Mnie żyjesz, poruszasz się i jesteś ... (Dz 17, 28)
Z Mojego bowiem rodu jesteś... (Dz 17, 28)
Znałem cię, zanim się urodziłeś... (Jr 1, 4-5)
Wybrałem cię, zanim zaplanowałem stworzenie... (Ef 1, 11-12)
Nie byłeś pomyłką i wszystkie twoje dni są zapisane w Mojej księdze... (Ps 139, 15-16)
Określiłem dokładnie czas twoich narodzin i miejsce, w którym będziesz żył... (Dz 17, 26)
Jesteś cudownie stworzony... (Ps 139, 13-14)
Kształtowałem cię w łonie twojej matki... (Ps 139, 13)
Byłem ci podporą od urodzenia... (Ps 71, 6)
Zostałem fałszywie przedstawiony przez tych, którzy Mnie nie znają... (J 8, 41-44)
Nie jestem daleki i zagniewany, ale jestem wyrażeniem pełnej miłości... (1J 4,16)
I Moim pragnieniem jest, by wylewać Moją miłość na ciebie, ponieważ jesteś Moim dzieckiem,   a Ja jestem twoim Ojcem... (1J 3, 1)
Oferuję ci więcej niż twój ziemski ojciec... (Mt 7, 11)
Bo Ja jestem doskonałym Ojcem... (Mt 5, 48)
Każdy dobry dar, jaki otrzymujesz, pochodzi ode Mnie... (Jk 1, 17)
Ja jestem twoim zaopatrzeniem i Ja zaspokoję wszystkie twoje potrzeby... (Mt 6, 31-33)
Moje plany dotyczące twojej przyszłości zawsze były przepełnione miłością... (Jr 29, 11)
Ponieważ ukochałem cię odwieczną miłością... (Jr 31, 3)
Moje myśli o tobie są niezliczone jak piasek na brzegu... (Ps 139, 17-18)
Raduję się z ciebie niezwykłą radością... (So 3, 17)
Nigdy nie przestanę ci dobrze czynić... (Jr 32, 40)
Bo jesteś Moją szczególną własnością... (Wj 19, 5)
Pragnę cię ustanowić z całego mojego serca i z całej mojej duszy... (Jr 32, 41)
I chcę ci oznajmić rzeczy wielkie i cudowne... (Jr 33, 3)
Jeśli będziesz mnie szukał całym swoim sercem, znajdziesz Mnie... (Kpł 4, 29)
Rozkoszuj się Mną, a dam ci, czego życzy sobie serce twoje... (Ps 37, 4)
Bo ja daję ci pragnienia... (Flp 2, 13)
Jestem w stanie uczynić więcej niż sobie wyobrażasz... (Ef 3, 20)
Bo jestem tym, który cię zachęca... (2 Tes 2, 16-17)
Jestem Ojcem, który pociesza cię w kłopotach... (2 Kor 1, 3-4)
Kiedy jesteś przygnębiony, jestem z tobą... (Ps 34, 18)
Tak jak pasterz troszczy się o owcę, Ja troszczę się o ciebie... (Iz 40, 11)
Któregoś dnia zetrę każdą łzę z twych oczu i usunę wszelki ból... (Ap 21, 3-4)
Jestem twoim Ojcem i kocham cię tak jak Syna, Jezusa... (J 17, 23)
To w Jezusie Moja miłość jest objawiona... (J 17, 26)
On jest dokładnie odbiciem Mojej istoty... (Hbr 1,3)
On przyszedł, by Mnie objawić - że Ja jestem z tobą, nie przeciwko tobie... (Rz 8, 31)
I powiedzieć ci, że nie liczę twoich grzechów... (2 Kor 5, 18-19)
Jezus umarł, żebyś ty był pojednany... (2 Kor 5, 18-19)
Jego śmierć była wyrażeniem Mojej miłości do ciebie... (1J 4, 10)
Dałem wszystko, co kochałem, by zdobyć twoją miłość... (Rz 8, 38-39)
Przyjdź do domu, a Ja urządzę najlepsze przyjęcie, jakie kiedykolwiek niebo widziało... (Łk 15, 7)
Zawsze byłem twoim Ojcem i zawsze będę... (Ef 3, 14-15)
Moje pytanie brzmi: czy będziesz moim dzieckiem? (J 1, 12-13)
Czekam na ciebie... (Łk 15, 11-32)
Twój Ojciec Niebieski


A jeśli ktoś chce posłuchać jednego z najwspanialszych (moim skromnym zdaniem :)) utworów świata, to można zajrzeć  np. tutaj: Alleluja Haendla




Alleluja!

środa, 4 kwietnia 2012

Przedświąteczny "miszmasz" i ukochany kajmak

Na wielu blogach dużo przedświątecznych przygotowań, specjalnych dekoracji, a u mnie jakoś nie... No bo Wielkanoc wcale z dekorowaniem mi się nie kojarzy. W moim rodzinnym domu zawsze koncentrowaliśmy się na spotkaniach rodzinnych i przygotowaniach do nich. Gdzieś od liceum na stałe wpisały się w mój prywatny kalendarz obchody Triduum Paschalnego, czasami piątek o chlebie i wodzie. Było gotowanie, pieczenie, odświętne stroje, często nowe, mające swoją premierę w Niedzielę Wielkanocną, palmy, trochę pisanek, ale inne dekoracje nie. I chyba nadal nie odczuwam takiej potrzeby. Doszłam do takiego etapu, że przestałam też zwracać uwagę na to, czy mieszkanie będzie szczególnie wysprzątane - tylko tak, jak na to pozwalają mi akurat siły i okoliczności. Staram się energię zachować na to, co dla mnie najważniejsze - na przeżycie dobrych rekolekcji, na wielkotygodniowe uroczystości. 


Bardzo sobie cenię składanie życzeń osobiście lub na kartach pocztowych. Z tymi ostatnimi mam trochę kłopot, bo oferta jest nieświąteczna moim zdaniem - kurczaczki i zajączki nie oddają istoty tych  Świąt , a te, które nawiązują do Zmartwychwstania przeważnie nie są zbyt urodziwe. Jednak coś tam wybrałam, wypisałam i wysłałam. Przy okazji zajrzałam do pudełka z moimi rodzinnymi, pocztówkowymi pamiątkami i odnalazłam dwie karty przedwojenne: jedna z 1933r., druga nie jest datowana, ale prawdopodobnie z tego samego okresu. Lubię obcować z przedmiotami, które mogłyby opowiedzieć już niejedną historię :)



Świąteczna wersja rzeżuchy dziarsko rośnie - tym razem w formie "górki", bo tak zawsze u nas było, więc tę formę kontynuuję :) Zasiałam ją co prawda dopiero w niedzielę, ale ma jeszcze kilka dni, by się porządnie zazielenić, powinna więc zdążyć na czas. Górkę robi się bardzo prosto. Najpierw trzeba nasionka rzeżuchy wsypać do jakiegoś naczynka i zalać wodą, żeby napęczniały (wody tyle, by przykryła nasiona o ok. centymetr). Na talerzyku kładzie się do góry dnem jakąś miseczkę, opatula ją watą lub ligniną (przez lata używałam ligniny, ale w tym roku odkryłam, że wata jest dużo praktyczniejsza, oczywiście ta bawełniana) w taki sposób, by dotykała talerzyka. Gdy nasionka w wodzie nabiorą konsystencji kisielu, rozsmarowujemy je łyżeczką lub nożem równomiernie na całej górce - nie sprawia to żadnych trudności, nasiona dobrze przylegają do podłoża i można nimi zapełnić całą powierzchnię równo ziarnko przy ziarnku. Podlewamy wlewając wodę na talerzyk, a wata/lignina stopniowo nią nasiąknie. Powstanie z tego zielone wzgórze, na którym może rozgościć się jednak kurczak, albo i nie :)


Kulinarnym symbolem Wielkiej Nocy jest dla mnie mazurek kajmakowy. Po pierwsze dlatego, że jest pyszny (ale nie polecam go osobom, które nie lubią słodyczy, bo mogą uznać, że jest za słodki i wówczas niedoceniony kawałek się "zmarnuje", a mogłoby się nim cieszyć inne zachwycone podniebienie ;)), a po drugie z tej przyczyny, że piekę go od ćwierć wieku według przepisu, z którego korzystała moja prababcia, no i świadomość, że prawie to samo ciasto gościło na stole dziadków i pradziadków, a może i wcześniejszych pokoleń, podnosi w moich oczach jego wartość, jest dla mnie utożsamieniem rodzinnej tradycji. To moje ukochane ciasto spośród wszystkich ciast, ale piekę je tylko na Wielkanoc, żeby się nie znudziło i nie straciło nic ze swojej wyjątkowości. Napisałam, że to prawie to samo ciasto, co kiedyś. Dlaczego nie to samo? Ano, tak się domyślam, ponieważ nawet kajmak w moim wykonaniu, ten sprzed 20 lat i obecny, to dwie różne potrawy! Nie dlatego, że coś zmieniłam w przepisie, ale dlatego, że jakość składników się zmieniła i dają inny efekt. Kajmak, który pamiętam sprzed lat miał konsystencję puszystego kremu z zastygłą na wierzchu cieniutką skorupką. Obecnie, pomimo starań, przypomina on bardziej krówkę-ciągutkę :( A to nie to samo :( I dlatego pozwolę sobie zadać pytanie w wirtualną przestrzeń, z nadzieją, że nie pozostanie ono retoryczne - czy ktoś się orientuje, gdzie w Warszawie można kupić PRAWDZIWE mleko i masło??? Byłabym wdzięczna za jakieś namiary.
A póki co, podaję prababciny przepis, zdjęć dzisiaj nie będzie, bo kajmak robię zawsze w Wielką Sobotę - gdyby mi przyszło dłużej czekać na jego skosztowanie, to język by mi uciekł....

Mazurek kajmakowy prababci Franciszki

Ciasto: 30 dkg mąki, 10 dkg cukru pudru, 20 dkg masła, 1 żółtko, trochę śmietany.
Usiekać mąkę z tłuszczem, następnie z resztą składników zagnieść. Rozwałkować na prostokąt trochę większy od dna blachy. Upiec na złoty kolor.
Polewa: 20 dkg cukru, 1/2 litra mleka, 10 dkg masła, cukier waniliowy.
Gotować cukier z mlekiem na wolnym ogniu stale mieszając (trwa to minimum godzinę). Gdy masa zgęstnieje (do nitki), przestudzić. Następnie włożyć masło i mieszać łopatką, aż powiększy znacznie swoją objętość. Letni kajmak rozsmarować na ostudzonym cieście, wyrównując powierzchnię szerokim nożem maczanym w ciepłej wodzie. Udekorować.
Uwaga: próbowałam usprawnić sobie pracę gotując mleko skondensowane w puszce i kręcąc masę z masłem mikserem, ale w obu wypadkach uzyskana polewa nie jest tym kajmakiem o jaki chodzi!

Zamiast sprzątać, ukończyłam daaawno rozpoczętą robótkę szydełkową. Jakieś półtora roku temu rozpoczęłam robić chustę. Zraziłam się jednak bardzo szybko, bo okazało się, że włoski moherek, który miał być takiej dobrej jakości, farbuje niemiłosiernie - po każdym posiedzeniu miałam sine dłonie. Ale, że włóczka kupiona była sporo wcześniej i paragonu już nie miałam, więc o złożeniu reklamacji nie było co marzyć. Tak więc bez przekonania wreszcie dobrnęłam do końca i przerobiłam ostatnie oczko. W praniu woda była czarna. Namoczyłam więc na koniec w wodzie z octem, no i teraz trzeba by wypróbować, czy to pomogło, tylko jakoś tak nie mam odwagi... bo jak się okaże po kilku godzinach noszenia np. w pracy, że moja szyja przybrała wygląd... niemytej od miesiąca? Tak więc chyba najpierw wypróbuję chustę w domowym zaciszu, a że aura nie rozpieszcza, to  ocieplacz jak znalazł.



Wbrew zimnu i szaremu niebu za oknem, ściągam do domu i na balkon kolejne kwiatki. Miło jest, gdy o poranku witają mnie m.in. uśmiechnięte oczka niezapominajek :)




Pozdrawiam i życzę owocnych przygotowań :)
D.