Witam Was serdecznie :) Nie zdarzyło mi się jeszcze bym miała na blogu aż tak długą, 4-miesięczną przerwę. Nie myślcie, że blogowanie mnie znudziło i stąd ta przerwa. Ani, że zabrakło tematów do opisania, czy zdjęć do pokazania. Wcale nie! Nie było chyba tygodnia, żebym z tęsknotą nie zerkała w stronę komputera, z nadzieją, że może już jutro, pojutrze będzie ten czas, by usiąść, zebrać myśli, odezwać się do Was, moi wierni Podczytywacze. Bo wiem, że kilka takich osóbek jest, za co Wam bardzo, bardzo dziękuję :)


Na przekór tytułowi posta, letnie dni biegły w szaleńczym tempie, zdarzenie goniło zdarzenie, napięcie było tak wysokie, że miałam wrażenie, że będę niczym lampa solarna ;) Ale pomimo tego nieustannego biegu, zmienności, zaskakujących sytuacji, patrząc teraz wstecz, mam wrażenie, że to nie 4 miesiące były, tylko długi, długi szmat czasu. Też tak macie, że im więcej rozmaitości w życiu, tym w pamięci czas wydaje się rozciągać niczym tasiemiec? Dlatego mam wrażenie, że to lato było bardzo, ale to bardzo długie. I męczące.
Jednak dzisiejsza data zobowiązuje - lato się skończyło, więc chcąc je jakoś podsumować, najlepiej zrobić to właśnie tego wieczora, a może nawet nocy ;)
Podtytuł mojego bloga obiecuje, że będę pisała o tym, co mnie w życiu kręci. A w moim życiu obecnie chwil na to co lubię jest bardzo, bardzo niewiele. Zastanawiałam się więc nawet, czy nie uczynić tematem przewodnim tego, co naprawdę pochłania mój czas, siły, wszelkie umiejętności, całą energię ... Tylko po co? Gdybym chociaż miała poczucie, że panuję nad sytuacją, że moje pisanie do czegoś może się komuś przydać, że mogę coś doradzić... ale nie mogę, nie panuję, nie ogarniam, nie rozumiem ...




Podobno statystycznie na jedną osobę z chorobą otępienną przypada trzech opiekunów. W moim przypadku na jednego opiekuna przypada dwóch chorych. I wiem, że tylko osoba, która miała bezpośrednią styczność z problemami, jakie ta choroba generuje i do tego ma sporą dozę empatii jest w stanie sobie wyobrazić, co to wszystko oznacza. Opieka + praca na etacie, bo przecież trzeba się z czegoś utrzymać + prowadzenie dwóch domów + załatwianie wszystkich, absolutnie wszystkich spraw za trzy osoby + walenie głową w mur w poczuciu bezsilności w zetknięciu z niewydolną opieką społeczną + przytłaczające poczucie osamotnienia i izolacji + ...
Nie, jednak nie chcę o tym pisać, nie ma siły o tym pisać. Niech więc to miejsce pozostanie moją odskocznią, przystanią rejestrującą niektóre jaśniejsze strony życia. Bo one zawsze są :) Czasami tylko trzeba większego wysiłku, by je dostrzec.
Moja niezawodna terapeutka, to oczywiście działka. Jej robię najwięcej zdjęć. Potem czasami ze zdziwieniem je oglądam, bo w pośpiechu niektóre detale umykają, a dzięki zdjęciom mogę się im na spokojnie w wolniejszej chwili przyjrzeć. Nie było w tym roku żadnych inwestycji w ogrodzie, żadnych zmian. Przybyło tylko nieco bylin. Pomimo suszy wszystko się rozrosło, ogród powoli zmienia klimat, przybywa w nim cienistych miejsc.
W maju i czerwcu starałam się korzystać z dłuższych dni i czasami wpadałam wieczorami na 2-3 godziny. Przebywanie tam, to w obecnej sytuacji luksus. Ale nie mogę narzekać, tych wypadów, chociaż przeważnie krótkich, było sporo. Działka więc nie wygląda na zaniedbaną, chociaż tylko ja wiem, ile tam trzeba by pracy włożyć, by wszystko doprowadzić do ładu ;) Ale bardzo starałam się o tym nie myśleć, tylko cieszyć spędzanymi tam chwilami, pracą, odpoczynkiem, poczuciem wolności, sąsiedzkimi pogaduszkami, plonami i otaczającym pięknem.
Czasami wpadały w ręce jakieś drobne dekoracje ;) Takie małe przyjemności - nie wiem, czy słuszne. Ale kiedyś ktoś mi powiedział, że skoro przywołują uśmiech na twarzy, to czemu nie ...
Prezent ...
Jedyny duży tegoroczny projekt, jaki udało mi się własnoręcznie zrealizować,to próba podwyższenia i poszerzenia głównej ścieżki - czas zweryfikuje, czy realizacja się udała. Teraz czekam, żeby na ścieżce zagęściła się posiana trawa.
Przed poszerzaniem było już tak ...
Z serii spełnionych maleńkich marzeń - skoro dużych nie mogę lub nie potrafię ...
Łańcuch deszczowy. Rzadko w tym roku płynie po nim woda z rynny
Zasłyszane "eliminuj i organizuj" bardzo mi pomaga radzić sobie w sytuacji nie do ogarnięcia. Nie jest łatwo eliminować, ale to konieczność. Wyeliminowałam m.in. robienie przetworów, potem gotowanie. A precyzyjniej - tę część gotowania dla siebie. Jednak trzeba przecież coś jeść. Bardzo pomocne okazały się przeróżne koktajle. Bo szybkie do przygotowania, smaczne i odżywcze. Odkryciem smakowym numer jeden było połączenie borówek amerykańskich z kakao - przepyszne!
Koktajle zabierałam ze sobą do pracy.
Zaś na śniadanie inna łatwizna: kuskus orkiszowy z dodatkiem bertramu i galgantu, zalany wrzątkiem, z dodatkiem mleka migdałowego i dowolnych owoców. Szybko, bezstresowo, smacznie i nadal Hildegardowo :) Szybkość i pożywność mają ogromne znaczenie, gdy w domu się tylko śpi i je śniadania właśnie.
Podtrzymywanie towarzyskich relacji w obecnej sytuacji jest dla mnie niezwykle trudne, z różnych przyczyn niemal niemożliwe. Udało się jednak dosłownie kilka razy spotkać, a nawet przyjąć gości :)
I pobujać w hamaku też :)
Ogród żywi i to jest jeden z jego największych walorów. Nic nie smakuje tak, jak owoc czy warzywo wyhodowane od nasionka.
O to bym miała na grządce własne pomidory zadbała Dobra Duszyczka, a fasolkę szparagową miałam w tym roku wyjątkową. Nie wiem, jak się nazywa, lecz myślę i mówię o niej "fasolka z historią". Jej nasiona trafiły do Polski po wojnie w paczkach przysyłanych ze Stanów i od tamtej pory są uprawiane w zaprzyjaźnionej Rodzinie. W tym roku wykiełkowały także w moim ogrodzie. Lubię takie rośliny, o których wiem, że od pokoleń cieszą i karmią. Zrywając strączki za każdym razem z wdzięcznością myślałam o Darczyńcach i zastanawiałam się, jaką ta fasolka przebyła drogę, kto ją przed kilkudziesięciu laty włożył do paczki ...
W domku na działce bardzo powolutku, ale robi się coraz przytulniej, bardziej domowo. Tak więc teraz już żadna pogoda tam nie straszna, czas spędzany pod dachem jest równie przyjemny, co i w samym ogrodzie :)
Miałam okazję słuchać niedawno wystąpienia Szymona Hołowni. Wzięłam sobie od niego taką radę: gdy przeżywamy bardzo trudne dni, to trzeba sobie powiedzieć, wytrzymam do 12ej, następnie nagrodzić się i podjąć kolejne postanowienie: teraz wytrzymam do 14ej. Czyli typowe dzielenie słonia na kawałki, ale w odniesieniu do czasu, który nam się bardzo dłuży i sytuacji, które wydają się nam nie do przeżycia. Sprawdziłam, pomaga, więc polecam. Tu i teraz oraz Jezu, zajmij się tym Ty, to chyba najczęściej powtarzane przeze mnie w myślach zdania. Działa.
Jesień wkrada się powolutku, niepostrzeżenie i nieodwołalnie. Nie myślę, jaka będzie. Jestem tu i teraz. A teraz trzeba kłaść się spać ;) Dobrej nocy, moi mili i do następnego razu :)
Rozdział "Lato w ogrodzie 2019" został zamknięty.
Doranma