Witajcie :) Podejrzewam, że na blogach zrobi się biało, a to za sprawą dzisiejszej aury, która spłatała nam figla okrywając świat białym śnieżnym puchem :) Niespodzianka w październiku, zwłaszcza, że jeszcze tydzień temu mieliśmy 18 stopni na termometrach, a ja kosiłam trawę i sadziłam ostatnie cebulki. Dalii i mieczyków jeszcze nie wykopałam, żal mi było, bo kwitły. Ale to nic, to jeszcze nie jest prawdziwa zima, ten pierwszy śnieg się rozpuści i ufam, że będzie można prace ogrodowe dokończyć, roślinki pookrywać i zabezpieczyć przed mrozami.



Najbardziej żal mi kwiatów, także domowych, które zostały na balkonie :( Złożona od tygodnia chorobą, nie mogłam ich niestety wtaszczyć do mieszkania :( No i cóż, trudno, może przetrwają ten mały mróz? Pewnie przy każdym innym przeziębieniu ubrałabym się po prostu ciepło i wyszła by roślinki ratować, jednak to choróbsko, które mnie teraz dopadło było/jest wyjątkowe, więc wolę się mu nie narażać. Pierwsze symptomy choroby przyjęłam ze spokojem - trochę pochoruję, a potem wezmę się za zaległości domowe, przyda mi się kilka dni spokoju w domowym zaciszu. Nic z tego. Pięć dni spędziłam w łóżku z wysoką gorączką i potwornym kaszlem rozrywającym gardło, nie robiąc absolutnie nic, bo do niczego się nie nadawałam: ani czytania, ani słuchania, ani oglądania, ani konstruktywnego myślenia, ani modlitwy, ani robótek ręcznych, ani planowania, ani... nic, nic, po prostu nic! Takie pięć dni zupełnej bezproduktywności, bezużyteczności dla społeczeństwa. To co na świecie zresztą też większego dopływu do mnie nie miało, nawet przez okno nie bardzo chciało mi się patrzeć. Żebym się chociaż wyspała, ale gdzie tam, sen nie bardzo chciał przychodzić pomimo ogromnego zmęczenia i osłabienia, no bo kaszel... Dwa razy nawet w przypływie lepszego samopoczucia i sił wstałam do komputera, ale po wejściu na kilka blogów musiałam wracać do łóżka jak niepyszna, bo gorączka zaczynała znowu galopować. Dzisiaj robię trzecie podejście, bo mam nadzieję, że już wreszcie niemoc zacznie mnie opuszczać i powoli wrócę do codziennych zajęć.



Choroba przeszkodziła mi w podzieleniu się na bieżąco pewną refleksją. W poprzednim tygodniu wybrałam się na jedną z warszawskich prywatnych uczelni na bezpłatne, otwarte warsztaty z coachingu. Coaching zachwycił mnie kilka lat temu, gdy zaczęłam go poznawać w ramach pracy zawodowej, sądzę, że umiejętnie i uczciwie wykorzystywany może stać się dobrym narzędziem wspierającym rozwój i osiąganie celów człowieka w każdej dziedzinie życia. Spodobał mi się jego uniwersalizm - tę samą metodę stawiania odpowiednich pytań można stosować w pracy i w domu, wobec innych, ale i wobec siebie samego. Przez chwilę nawet rozważałam, czy nie związać z nim swojej dalszej drogi zawodowej. Nie podjęłam takiej decyzji, ale temat obserwuję i teraz ciekawa byłam nowego spojrzenia na zagadnienie, stąd moja wycieczka na wspomniane warsztaty. Pani L.Cz. prowadząca zajęcia na pewno ma do tego talent - podjęła się prowadzenia warsztatów w 80-osobowej grupie. Jednak treści, które przedstawiała były dla mnie szokujące, po pół godzinie wiedziałam, że nie chcę tam być, a to że zostałam do końca było spowodowane tylko ciekawością dokąd to wszystko doprowadzi. Przeraziło mnie mówienie o czakrach, o śmierci jako o nicości itp. jako o naszej rzeczywistości, w której żyjemy. I to na polskiej uczelni? Minęło kilkanaście lat odkąd skończyłam studia, rok upłynął od zakończenia studiów podyplomowych, więc nie sądziłam, że mogę się poczuć tak obco na polskiej prestiżowej uczelni. Co prawda dużo teraz się mówi o tego typu zagrożeniach, o obcym sposobie myślenia, które różnymi drogami wślizguje się do naszych głów i jak bardzo trzeba być uważnym. Będąc na tych zajęciach miałam świadomość, że wszystkie treści są podane w tak atrakcyjny i "lekki", "oczywisty" sposób, że trzeba mieć naprawdę mocny kościec wiary, by to dostrzec i się temu oprzeć. A czy takie podstawy mają studenci, młode jeszcze osoby, szukające swojej tożsamości? Uświadomiłam sobie przed jaką trudnością mogą stawać obecni rodzice wysyłający swoje dzieci do prestiżowej skądinąd szkoły, jak bardzo trzeba być w tym wyborze rozważnym. Myślę, że w czasach, gdy ja się uczyłam, było prościej, bo wróg był jawny i jeden - wszyscy zdawali sobie sprawę z obowiązującej indoktrynacji komunistycznej, więc gdy człowiek wiary i prawdziwej historii uczył się w domu lub miał szczęście do nauczycieli, którzy prawdy nie przekręcali, to umiał rozróżnić dobro od fałszu. Natomiast teraz chyba nie jest to aż takie łatwe, bo jak wytłumaczyć komuś, co niebezpiecznego może się kryć np. w ćwiczeniach jogi? I ja się tego też nie podejmuję, ale jeżeli kogoś ta tematyka interesuje i chciałby się dowiedzieć czegoś więcej, to mogę polecić dwa źródła wiedzy, dla mnie wiarygodne. Pierwsze to Robert Tekieli, którego list zachęcający do kupna nowej jego książki pozwolę sobie tutaj zacytować:
Witam,
piszę z prośbą,
wydałem właśnie książkę. Jest rodzajem
kompendium zagrożeń duchowych. Współczesna kultura przestała być miejscem
bezpiecznym. „Zmanipuluję Cię kochanie” jest przewodnikiem po ukrytych w niej
zagrożeniach.
Ustawienia rodzinne Berta Hellingera wyglądają jak terapia,
aikido wygląda jak sport walki, capoeira wygląda na fajny sposób spędzania
czasu, pozytywne myślenie jest dziś właściwie oczywistością: jak można chcieć
myśleć negatywnie! Pułapki duchowe lub toksyczne ideologie, o których mówię w
tej książce są groźne właśnie dlatego, że wyglądają na pomocne w
życiu.
Być może Ty, lub ktoś Ci bliski otarł się, o którąś z dziedzin
psychomanipulacji lub okultyzmu. Prawdopodobieństwo, że ten kontakt był
kaleczący zwiększają następujące objawy:
- ktoś cierpi na depresję a np.
ćwiczył jogę lub chodził do bioenergoterapeuty;
- w jakiejś rodzinie w pewnym
momencie zaczęły się psuć relacje a pojawiło się w niej wróżbiarstwo czy metody
kontroli umysłu;
- w czyimś życiu zaczęły się dziać statystycznie
nieprawdopodobne ilości negatywnych wydarzeń a nosi pierścień Atlantów lub
korzystał z porad telewizyjnych jasnowidzów;
- czyjeś dziecko zaczęło mieć
wahania nastroju nieadekwatne do bodźca a wcześniej przyjmowało środki
homeopatyczne lub zaczęło słuchać nowego gatunku muzyki.
Być może właśnie
„Zmanipuluję Cię kochanie” jest dla Ciebie, lub kogoś Ci bliskiego. A nawet
jeśli tylko uznałeś, że mówię rzeczy ważne. Proszę
propagujcie tę książkę,
rozsyłajcie informacje o niej.
Może „Zmanipuluję Cię” będzie pretekstem
do rozmowy z kimś, kto szybkim krokiem zmierza ku utracie wolności. W tej
książce znajdziesz argumenty i świadectwa.
Robert Tekieli
Natomiast jeżeli chodzi o samą wiedzę dotyczącą hinduizmu i jego planowe zaszczepianie w Europie i Polsce, to gorąco polecam wypowiedzi siostry Michaeli Pawlik, pracującej przez wiele lat w Indiach - do odnalezienia w internecie, np.:
Reasumując - jestem wdzięczna za nauczycieli, których los postawił na mojej drodze, miałam szczęście. Zdarzenie, którym się z Wami podzieliłam, pomogło mi to sobie uświadomić. Myślę też, że warto się za nauczycieli i o dobrych nauczycieli modlić - nie tylko w okresie szkolnym. Przez całe życie inni ludzie mogą być naszymi nauczycielami i my także wobec innych pełnimy tę funkcję dając przykład własnego postępowania, poprzez nasze wypowiedzi i zachowania. To odpowiedzialność, która daje mi do myślenia i mobilizuje do pracy nad sobą :)
A na zakończenie chcę się jeszcze podzielić kilkoma zdjęciami z ostatniego słonecznego weekendu października, pełnego kolorów :)
Hmm, smak kiełbaski z ogniska... :) I ostatnie w tym sezonie - dziś to wiem - róże.
Bardzo lubię delikatną urodę miskanta chińskiego - jest ozdobny aż do wiosny zarówno w ogrodzie, jak i w domowym wazonie. Wybaczam więc mu to, że tak bardzo się rozrasta...
Miło powspominać, od razu cieplej mi się zrobiło :) Bo gdy za okno spojrzę, to ciągle sypie i sypie... U Was też?
Dobrej niedzieli życzę :)