sobota, 25 marca 2017

Swobodnie, krokusowo, radośnie

To był naprawdę dobry dzień :) Mój organizm obudził się, jak to od kilku tygodni robi, bladym świtem, czyli trochę po piątej. Miło było wylegiwać się jeszcze w łóżku przez dłuższy czas ze świadomością, że nie muszę się spieszyć, że nic złego się nie dzieje, jest spokojnie, jestem u siebie. Postanowiłam więc zafundować sobie powolne śniadanie i pobawić się trochę, popstrykać.





Nie lubię kompletów mebli, naczyń. Natomiast lubię określone kolory i wzory. Pastelowy róż, zieleń, żółty, to jest to! I do tego pączki róż: na imbryku, filiżance, talerzyku.




Słońce dłużej się gramoliło z chmurnej pościeli, niż ja, aż w końcu rozjaśniło świat. Przyszła więc pora by zebrać manatki i wybrać się w długo oczekiwaną podróż - no, dokąd? - oczywiście do Czubajkowego :)


To nic, że szaro, że pozimowy bałagan, bo wszystkie znaki na ziemi pokazują, że wiosna już jest. Trzeba tylko troszkę jej poszukać ;)







Krokusy posadzone są w bardzo wielu miejscach, bym niezależnie od tego, w której części jestem i co robię, mogła się nimi cieszyć. A co oprócz krokusów?



Oczar Diane wydał kilka mizernych kwiatków, trzeba będzie pewnie sporo czekać zanim się rozrośnie i stanie się widoczny wiosną z daleka.


Przebiśniegi zagęściły się, tworząc ładną kępkę. Od kilku sezonów obiecuję sobie, że zbiorę wszystkie z całej działki w jednym miejscu, by tworzyły wyraźną białą plamę, ale przeważnie są ważniejsze sprawy na głowie ;)


Nie pamiętam, co to za odmiana tulipanów, ale jeszcze takich o czerwonych kiełkach nigdy nie miałam - podobają mi się :)


Kapusta pak choi posadzona zbyt późno, niewielka, przetrwała ładnie zimę. Zastanawiam się, czy jeszcze podrośnie i będzie się nadawała do jedzenia.


Przylaszczki od lat w kępce tej samej wielkości, nie chcą się rozrastać, za mokro.



A pod zbutwiałymi liśćmi odkryłam te urocze maleństwa - cieszynianki - to ich pierwsze kwitnienie u mnie :)


Gdy przyjechałam, było tak.


Potem kilka godzin pracy i 12 takich taczek pojechało na kompost.


A przed wyjazdem zrobiło się tak. Kocham te wiosenne ogrodowe porządki :) To nic, że mokro - obeschnie. To nic, że wzięłam jedzenie, a nie wzięłam widelca - od czego są sąsiedzi. To nic, że nie wzięłam kurtki na zmianę - od czego jest pralka.  To nic, że ręce teraz rwą, a jutro prawdopodobnie trudno będzie je jakoś ułożyć, by poczuć choć chwilową ulgę - ból minie, a radość w sercu zostanie na dłużej :) Dawno nie miałam takiego beztroskiego czasu tylko dla siebie.


Dobrej niedzieli!

Doranma

piątek, 24 marca 2017

Moja codzienność

No i minął pierwszy tydzień pracy po długiej przerwie. Obawy okazały się niepotrzebne, miałam bardzo łagodny powrót do zawodowej rzeczywistości. Jedne dni były lepsze, inne gorsze - zgodnie z tym, jak reagował na okoliczności mój wymęczony system nerwowy. Wczoraj udało mi się uczestniczyć we Mszy Świętej o uzdrowienie i dziś widzę, że bardzo mi była ona potrzebna i pomocna. Przez cały ten tydzień skupiałam się z całych sił na tym, by odganiać czarne myśli, niosące zniechęcenie, zwątpienie i nie tracić z oczu i serca Słowa Bożego, dziękować, wielbić, ufać. W sytuacji po ludzku nierozwiązywalnej to trzyma mnie na nogach. Wciąż sobie powtarzam, że mam zrobić tylko to, co mogę w danej sytuacji i czekać - Pan Bóg na pewno szykuje najlepsze rozwiązania.


Każdą chwilę staram się przeżywać świadomie i podejmować starania o poprawę mojego samopoczucia, o powrót sił. Odzyskałam wolę walki - nie pozwolę się pokonać i zniszczyć życia, marzę by wyjść z tych zdarzeń umocniona, ku nowym portom, spełniać marzenia. A na razie... muszę stanąć na wysokości zadania.


W utrzymywaniu się na powierzchni bardzo mi pomagają mądre, duchowe lektury. Z kupki, którą sobie zafundowałam na Wielki Post, czytam już trzecią pozycję. Zachwyciły mnie książki autorstwa Jentezena Franklina - ten amerykański pastor i kaznodzieja ma niezwykły dar motywowania. Uważam, że protestanci są w tym po prostu świetni, potrafią mówić czy pisać o życiu z Bogiem z niezwykłym żarem. Tego mi było trzeba! Czytając, czułam, że ożywam :) A nie mając czasu na czytanie w domu, bo spędzam w nim tylko krótkie chwile, traktując obecnie bardziej jak hotel, niż dom - tylko brak pokojówek :( - czytam wszędzie, gdzie się da, nawet idąc ulicą na przystanek ;) Aż samą mnie to zadziwiło, że lektura ta sprawia, iż trudno mi się od niej oderwać, jakby to była najciekawsza powieść. Bo czyż życie to jednak nie powieść? :) Bardzo bym chciała wkrótce napisać Wam więcej o tych książkach.


Odzyskałam nareszcie swój aparat fotograficzny. Od lipca praktycznie nie miałam możliwości robienia zdjęć, więc teraz cieszę się jak dziecko i pstrykam to tu, to tam. Trzy ostatnie tygodnie były pochmurne, ale wczoraj rano obudziło mnie słońce :)


Parapety zapchane. Ale niech będą - zielony to mój ulubiony kolor i niosący nadzieję :)


Część zieleninek trafia na kanapki. Mniam :)



Słońce o poranku zagrało w szybkach kredensu.


I w kuchni :) Wszystko woła o ścierkę i miotłę, ale to nic, przyjdzie kiedyś i na to czas, teraz staram się takich drobiazgów nie widzieć.


Towarzyszą mi nowe filiżanki, o których zakupie wspominałam ostatnio. Są dla mnie symboliczne, już zawsze będą mi przypominały ten obecny czas. Zauroczył mnie ich wzór - te motylki malowane delikatną kreską, sceny wyjątkowo subtelnie zaznaczone kolorem, jak na angielski fajans tego typu, kształt spodeczków.




Do porannych rytuałów dołączyła na okres Wielkiego Postu zdrapka z codziennymi zadaniami - jaki uroczy pomysł!


Staram się też wzmacniać ciało i psychikę przez menu, a w tej dziedzinie już od dłuższego czasu moimi przewodnikami są książki Marka Zaremby i św. Hildegarda, o której kiedyś wspominałam. Zupełnie jednak nie wiem, dlaczego dotąd nie napisałam o moich doświadczeniach z tą dietą - mam mnóstwo zaległych tematów do opracowania.





W głowie się rodzą nowe plany, bo wierzę głęboko, że przyjdą lepsze dni, w których spełnią się zasiane obecnie marzenia. Zapisuję je. A że notes ma okładkę w róże nie pozostaje dla mnie bez znaczenia :)


 Mam nadzieję, że mi i Wam uda się odpocząć podczas weekendu. Niech słońce i wychylająca się spod ziemi zieleń pieści nasze zmysły :)
Doranma




niedziela, 19 marca 2017

Tyle dobra na tym świecie, czyli o pomaganiu refleksji kilka

"Każde dobro, jakie otrzymujemy, i wszelki dar doskonały zstępują z góry, od Ojca świateł, u którego nie ma przemiany ani cienia zmienności" (Jk 1, 17)


Ostatnie 7,5 tygodnia to czas ciężkiej próby w moim życiu, czas bólu, niepewności co zdarzy się za chwilę, braku możliwości planowania, konieczności działania tu i teraz, zmagania się ze sobą, z przeciwnościami, z niemożnością emocjonalną i słabością fizyczną, z cierpieniem bliskich, z brakiem snu, jedzenia, czasu, z rzeczywistością polskich szpitali i urzędów... Kto towarzyszył swoim starym rodzicom w chorobie, utracie pamięci, sił, ten domyśla się, co mam na myśli. Kto tego nie przeżywał ... oby nie musiał tego przechodzić z taką intensywnością i przede wszystkim jako jedyny opiekun, do którego należą wszystkie decyzje, cała odpowiedzialność. Nie piszę o tym jednak po to, by się skarżyć, wylewać żale, lecz by podzielić się doświadczeniem dobra w trudnościach ponad siły. Bo mimo, że padam ze zmęczenia i strachu, to widzę te potoki dobrych uczynków, które Bóg szczodrze wylewa na nas każdego dnia poprzez ręce wielu osób. Czy jest z tym łatwiej? Hmm... myślę, że bez tego dobra, które mnie spotkało, po ludzku nie byłoby to do uniesienia. Zwłaszcza, że wiem, iż to nie koniec...


Ile razy każdy z nas, na wieść o nieszczęściach czy problemach, które spotykają naszych bliskich czy znajomych, czuł chęć ulżenia a jednocześnie bezradność, bo nie wiedział jak to zrobić? Ja miałam to szczęście, że na swojej drodze mam przyjaciół, którzy wiedzą jak pomagać i teraz chciałabym się podzielić tym, czego się od nich nauczyłam. Czym więc jest dobre pomaganie?


Przede wszystkim wiara. Moja i osób, które mnie otaczają. Czułam się otulona grubym kokonem modlitwy ludzi, którzy mnie znają i zupełnie obcych. Nie wiem ile osób modliło się i modli za mnie i moich rodziców, ale wiem, że jestem zaopiekowana. Słowo Boże, które mi towarzyszy w różnoraki sposób każdego dnia - poprzez lekturę Psalmów, przesyłanych sms-ami umacniających cytatów, odsłuchane konferencje i audiobooki. Wśród tych ostatnich bardzo polecam: "Bóg vs cierpienie. Dlaczego Bóg nie chce abyś cierpiał?" ks. Marka Dziewieckiego. Rozmowy o Bogu, o Jego obecności w naszym życiu. Eucharystia i adoracja Najświętszego Sakramentu, podczas której zdarzało się, iż spływał na mnie spokój, odpocznienie.


Kolejna rzecz - realna pomoc. Przykro mi, ale zdanie "daj znać, jak będziesz czegoś potrzebowała" miało niewielką moc wspierającą, chociaż były sytuacje, gdy z takiego otwarcia drzwi serca korzystałam i prosiłam o coś konkretnego. Jednak dużo bardziej pomocne i wręcz ratujące, były bardzo konkretne uczynki: ugotowanie i podrzucenie czegoś do jedzenia dla mnie i dla rodziców, bez pytania co, tylko tak po prostu zrobione i przywiezione. Gotowość do tego, by służyć samochodem, czasem, przyjechać, zawieźć, być obok w szpitalu, podczas trudnej rozmowy, np. gdy napisałam, że słabo się czuję, albo że od kilku godzin czekam na karetkę - były osoby, które rezygnowały z własnych planów, by pojawić się obok jak najszybciej. Zorganizowanie i dostarczenie materaca, pościeli, gdy nagle się okazało, że mój powrót do domu jest niemożliwy i muszę czuwać nocą przy łóżku mamy a nie mam na czym spać. Z własnej inicjatywy obdarowanie kompleksami witamin, gdy nogi ze zmęczenia zaczęły się pode mną uginać, a serce wołało "dość!". I wiele, wiele innych.


Działanie. Zdobywanie koniecznych informacji, wykonywanie za mnie telefonów do różnych osób i instytucji, zdobywanie kontaktów, pożyczenie tableta, gdy nie miałam dostępu do internetu, zajęcie się w moim imieniu trudną sprawą w kancelarii prawnej... Nie ze wszystkich informacji skorzystałam, ale mogą się przydać w przyszłości. Poza tym świadomość, że nie wyczerpałam wszystkich możliwości, że można jeszcze gdzieś zadzwonić, jeszcze kogoś poprosić o pomoc, że są inne rozwiązania, dodawała mi po prostu odwagi.


Obecność. Były dni, że wysyłałam po 50 - 60 sms-ów do grona osób, które mi towarzyszą i wspierają. Często pisałam je hurtem, do wszystkich ta sama treść. Ale jest to dla mnie wielką ulgą i pomocą, że mogę na bieżąco dzielić się informacjami o kolejnych zwrotach akcji. W zamian dostawałam wspierające słowa, czasami rady, kiedy indziej propozycje konkretnych działań na moją rzecz. Ale i sama możliwość "wygadania" w ten sposób była po prostu bardzo odciążająca. Bo nie zawsze były czas i siły, by porozmawiać. Obecność, to także dyspozycyjność, przypilnowanie taty, żebym ja mogła jechać coś załatwić, czy zająć się mamą w szpitalu - bezcenne ...


Mobilizacja. Dzięki upartej obecności, zachęcaniu, przypominaniu, trafiłam na spotkanie organizowane przez Caritas na temat tego, jak opiekować się chorymi. Było to moje pierwsze wyjście z domu po kilku tygodniach ku "normalności". A w Dzień Kobiet mogłam się zrelaksować oglądając piękny film w Dobrym Miejscu pt. "Młoda Wiktoria" - relaks z telefonem w dłoni, ale jednak relaks :) I dzięki słowom zachęty, że dam radę jeszcze tę jedną rzecz zrobić, załatwiłam wiele koniecznych spraw.  A w ten weekend uczestniczyłam w rekolekcjach o bliskości, którymi kiedyś też chciałabym się z Wami podzielić.



W sytuacji kryzysowej bardzo ważna jest też samopomoc. Tego wciąż się jeszcze uczę. Ale to, co na pewno mi pomaga, to oprócz modlitwy, która jest dla mnie niezwykle ważna, ale nie zawsze miałam na nią siły, po prostu sen. Żeby móc pomagać, trzeba mieć siły. Bez snu ich nie będzie! I pozwalanie sobie na różne drobiazgi, które cieszą, mimo wszystko ... Pamiętam, gdy poszłam po ser, a wróciłam z kompletem angielskich filiżanek ... I sama nie wiem, co bardziej mnie ucieszyło, czy piękno porcelany, czy raczej fakt, że zapragnęłam je mieć, co było dla mnie sygnałem, że życie wciąż jest we mnie! Że nie opanowała mnie rozpacz. Z tej samej przyczyny, by pielęgnować w sobie nadzieję, zasiałam na parapecie rzeżuchę, posadziłam kiełkującą pietruszkę, cebulki na szczypior, wysiałam pomidory - nie wiem, czy będzie mi dane je posadzić na działce, ale przecież zawsze można je komuś podarować :) I jeszcze bardzo ważna rzecz - ucinanie wycieczek wyobraźni ku przyszłości, a skupianie się na tu i teraz, nie roztkliwianie się nad sobą, lecz skupianie na bieżącym działaniu i próbach rozwiązania problemów, zgodnie z zasadą "dość ma dzień swojej biedy". To ratuje przed byciem przygniecionym przez rozmiar problemów realnych i wyobrażonych.


Przede mną jutro powrót do pracy po tak długiej nieobecności i związane z tym obawy. Ale ufam, że dam radę, bo mam Boga, który jest wierny i przyjaciół o wielkich sercach, którym tym postem chcę serdecznie podziękować - kochani, żadne słowa nie wyrażą ogromu tego, co dla mnie zrobiliście i robicie, wiem, że Bóg Wam to wszystko wynagrodzi, ja nie zdołam.


Może tym postem komuś w czymś pomogę, a może ktoś dobrym słowem lub radą pomoże mi :)
Pozdrawiam serdecznie i do następnego razu, oby nie był on odległy w czasie,
Doranma