Tak, tak, wielokrotnie słyszę z różnych stron narzekania, że lato minęło, że znowu jesień, zima... że do wiosny tak daleko ... A ja lubię jesień :) Pamiętam, że w szkole podstawowej pisało się wypracowania o ulubionej porze roku. Wszyscy pisali o wiośnie lub lecie, a ja - może trochę na przekór? - o jesieni. Ale to nie tylko z przekory. Od dziecka czułam się o tej porze roku jakoś tak najbardziej "u siebie". Mówi się, że lubimy tę porę roku, w której przyszliśmy na świat. W moim przypadku to się zgadza!
Jesień zachwyca mnie swoimi kolorami, szelestem liści, ciepłem słońca, które jest teraz takie przyjazne, optymistyczne, ciepłe - nie praży, nie wyciska "siódmych potów", lecz napawa otuchą, sprawia, że buzia się uśmiecha i wystawia na powitanie tych miłych promieni. Jesienią ogarnia mnie spokój, poczucie bezpieczeństwa i oczekiwanie na coś pozytywnego, co przede mną. I tak jest faktycznie, że we wrześniu i październiku niemal co roku spotykają mnie ważne, dobre zdarzenia. Jesienią odpoczywam po skwarze lata. Co prawda lata trochę mi żal ze względu na gasnący ogród i długie, widne, ciepłe wieczory, ale... jesień jest magiczna i już! A poza tym stąd bliżej do wiosny :)
Weekend miałam bardzo pracowity - to nie nowina :) Ale za to jaki przyjemny: sobota spędzona na konferencji, podczas której odebrałam też swój świeżuteńki dyplom, a niedziela w ogródku przygotowywanym już niestety do zamknięcia sezonu.
Pestki obowiązkowo odłożyłam do suszenia na kaloryfer, a kilka na nasiona na przyszły sezon, gdyż kolor tej dyni był wyjątkowo intensywny. Następnie wzięłam się za wykrawanie kawałków w kształcie walca do zamarynowania (w occie jabłkowym), a z wycinankowych resztek powstał dżem i zupa doprawiona curry, z grzaneczkami.
Ta pływająca kropelka, to olej lniany, który dodaję już na talerzu, gdyż zupy gotuję zazwyczaj na wywarze z samych jarzyn, bez tłuszczu. Zupka była ciekawa w smaku, aczkolwiek mnie nie "powaliła". Natomiast dżem... niebo w gębie, palce lizać :)))
Posłużyłam się przepisem Lucyny Ćwierczakiewiczowej zaczerpniętym ze wznowienia z 2004r. jej poradnika "Jedyne praktyczne przepisy konfitur, likierów, marynat, ciast itp.", którą to pozycję eksploatuję dość regularnie i namiętnie. Oczywiście każdy przepis trzeba zmodyfikować, gdyż szanowna pani Lucyna słodziła przetwory bardzo obficie i moje podniebienie tej słodyczy by nie zniosło. Nic też dziwnego, że współcześni jej warszawiacy wspominali ją jako osobę otyłą, która u kresu życia nie opuszczała już mieszkania, gdyż nie mogła z racji tuszy chodzić po schodach. Ale że mistrzynią kuchni w swej epoce była, to temu nie da się zaprzeczyć.
Wracając jednak do samego dżemu, to wyjątkowy smak zawdzięcza on dodatkowi kawałka startego korzenia imbiru oraz soku wyciśniętego z cytryny. Pycha! Od kilku więc dni zajadam kanapki z dżemem na śniadanie, obiad, kolację ... : ) Rozkoszuję się przy okazji myślą, że i sto lat temu ktoś się takimi pysznościami raczył, a taka świadomość zawsze podnosi przyjemność jedzenia i rodzi ciepełko wzruszenia w sercu :)
Szczerze polecam :)
D.